< Powrót
22
sierpnia 2024
Tekst:
Tomasz Falba
Zdjęcie:
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Eugeniusz Kwiatkowski w rozmowie z Józefem Piłsudskim.

50 lat temu zmarł Eugeniusz Kwiatkowski

Eugeniusz Kwiatkowski był najbardziej morskim politykiem w historii Polski. Tymczasem poza określeniem „budowniczy Gdyni”, większość z nas, niewiele o nim wie.

Kwiatkowski bardzo się zresztą zżymał, kiedy mówiono o nim „budowniczy Gdyni” albo „ojciec Gdyni”. Jak wspomina jego wnuczka Julita Maciejewicz-Ryś: „Nie używał słowa „ja”. Jeżeli opowiadał o budowie Gdyni (…) to tak, jak gdyby nie było w tym jego udziału. To „się działo”. I trzeba było się domyślać, czy wręcz – później – dowiadywać z różnych opracowań, jaka była jego rola. Protestował, gdy mówiono o nim „ojciec Gdyni” czy „budowniczy Gdyni”. Bo zawsze uważał, że to jest tytuł właściwy dla projektanta, dla inżyniera Tadeusza Wendy, a swój udział w tym przedsięwzięciu określał na 10 procent.”

Rzeczywiście mówienie o Kwiatkowskim tylko w kontekście budowy Gdyni nie jest właściwe. Jak napisał inny wielki Polak, legendarny kurier z Warszawy, Jan Nowak-Jeziorański, który znał go osobiście: „Przeszedł Kwiatkowski do historii jako twórca Gdyni, ale określenie to znacznie zawęża jego rolę. Polegała ona na ocaleniu niezależności gospodarczej bez której Polska nie mogła się ostać jako niepodległe państwo”. Dodajmy jeszcze, że w historii naszego kraju, ani przed Kwiatkowskim, ani po nim, nie było polityka tej rangi, który by tak jak on, rozumiał znaczenie związków Polski z morzem.

Matka się za niego wzięła   

Eugeniusz Kwiatkowski urodził się 30 grudnia 1888 roku w Krakowie jako drugi syn Wincentyny i Jana Kwiatkowskich. Jego ojciec był prawnikiem, urzędnikiem kolei galicyjskich. Jednak, kiedy odziedziczył po starszym bracie 300-morgowy majątek ziemski w Czernichowicach pod Zbarażem przeniósł się tam wraz z rodziną. I tam właśnie, pod murami zamku, znanego z „Ogniem i mieczem” Sienkiewicza, mały Eugeniusz spędził dzieciństwo.

Pierwsze nauki zaczął pobierać w 1898 roku w C. K. Gimnazjum Franciszka Józefa we Lwowie. Początkowo nic nie zapowiadało przyszłej kariery naukowej chłopca. Pierwsza klasa to była całkowita porażka. Na świadectwie, z takich przedmiotów jak: łacina, polski, niemiecki, geografia i matematyka nauczyciele wystawili mu zaledwie stopień dostateczny. Tylko z historii naturalnej (zoologii) i religii – dobry.

Niektórzy twierdzą, że tak słabe wyniki były efektem zbyt łagodnego postępowania z nim ojca (po którym Eugeniusz odziedziczył zresztą wiele pozytywnych cech). Faktem jest jednak, że dopiero po jego śmierci w 1902 roku, kiedy rządy w domu przejęła bardziej wymagająca matka, stopnie Eugeniusza gwałtownie się poprawiły.

Już jako uczeń prywatnego Gimnazjum OO. Jezuitów w Bąkowicach pod Chyrowem na zakończenie klasy czwartej otrzymał: za obyczaje stopień chwalebny, za pilność stopień wytrwały, z religii, fizyki, historii kraju rodzinnego oceny celujące lub bardzo dobre. A maturę zdał z odznaczeniem!

W latach 1907-1910 Kwiatkowski studiował chemię na Wydziale Chemii Technicznej Politechniki Lwowskiej. Przedmiot ten, obok spraw morskich, był jego kolejną, a chronologicznie pierwszą, wielką, życiową pasją. Po studiach we Lwowie udał się na dalsze kształcenie do Monachium. Uległ w ten sposób namowom matki, która obawiała się, że rozgorączkowana, polityczna atmosfera Lwowa może wchłonąć syna, który porzuci naukę na rzecz zaangażowania w działalność patriotyczną.

Nie były to obawy bezpodstawne. Wychowany w miłości do utraconej ojczyzny Kwiatkowski żywo interesował się polityką. Wcześnie związał się z młodzieżowym ruchem narodowym. Później coraz bardziej skręcał jednak w kierunku, mocno akcentującego program niepodległościowy, PPS-u. Pozostał mu bliski przez całe życie.

Z Monachium wrócił Kwiatkowski w 1913 roku. Odbył praktykę w Gazowni Miejskiej we Lwowie a potem w Łodzi po czym objął pierwszą w swoim życiu posadę – wicedyrektora prywatnej gazowni w Lublinie.

Po wybuchu pierwszej wojny światowej wstąpił do Legionów Piłsudskiego. Jak wynika z Karty Wojskowej I Legionu Polskiego podpisanej przez płk. Władysława Sikorskiego, Kwiatkowski został zaprzysiężony jako szeregowiec 3 kwietnia 1916 roku, władał językami polskim, niemieckim i angielskim. Opis osoby – wzrost: 178 cm, włosy: szatyn, oczy: piwne.

Rozkazem z dnia 16 lipca 1916 roku został mianowany chorążym i skierowany do służby w Chełmie w charakterze komisarza werbunkowego Legionów. Akcję werbunkową prowadził nawet po kryzysie przysięgowym, kolejno we Włocławku i Łukowie. Tam też zastał go koniec wojny.

Opis pierwszego okresu życia Kwiatkowskiego nie byłby pełny gdybyśmy nie dodali, że w 1913 roku poślubił Leokadię Glazer. Małżeństwo to okazało się udane i szczęśliwe. Państwo Kwiatkowscy byli przykładną parą. Z ich związku urodziło się troje dzieci: syn Jan oraz córki Hanna i Ewa.

Pupilek Mościckiego

Już w niepodległej Polsce Kwiatkowski stał się jednym z pionierów polskiego przemysłu chemicznego. Podczas wojny polsko-bolszewickiej pracował w Głównym Urzędzie Zaopatrzenia Armii przy Ministerstwie Spraw Wojskowych jako kierownik wydziału Sekcji VI Chemicznej.  Miał wtedy okazję poznać większość problemów tej gałęzi odradzającego się polskiego przemysłu.

Drugą jego ówczesna pasją stało się przetwórstwo węgla.

W tym czasie Kwiatkowski poznał Ignacego Mościckiego, późniejszego prezydenta Polski. Znajomość ta, poza osobistymi uzdolnieniami młodego inżyniera, zaważyła na całym jego życiu. Na zawsze pozostał też wierny słowom Mościckiego wygłoszonym u zarania niepodległości (a aktualnym do dzisiaj): „Musimy sobie jasno zdawać sprawę z tego, że przy obecnym stanie ekonomicznym długo niezależności państwowej nie utrzymamy. Sama obrona granic zewnętrznych, nawet najświetniejsza, nie zabezpieczy nas jeszcze od niewoli, o ile nie potrafimy utrwalić niezależności gospodarczej. Historia daje nam dostateczną ilość dowodów, że w ślad za zależnością gospodarczą musi przyjść wkrótce zależność polityczna.”

Znajomość z Mościckim miała jednak nie tylko ideowy charakter. Roztaczał on bowiem nad Kwiatkowskim swoisty parasol bezpieczeństwa szczególnie wtedy, kiedy był prezydentem RP a Kwiatkowski piastował stanowiska ministerialne. W tym czasie miał zwyczaj co tydzień spotykać się z nim. Kwiatkowski referował mu aktualny stan gospodarki państwa. Mościcki zawsze brał pod uwagę jego zdanie. Złośliwi mówili o nim wprost „pupilek Mościckiego”. Rozpuszczali też plotki, że w przyszłości może on go zastąpić w fotelu prezydenckim.

Na początek jednak Kwiatkowski został dyrektorem technicznym i szefem oddziału ekonomicznego Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Chorzowie, którym zarządzał Mościcki. Stanowisko to zajmował do 1926 roku. W tym czasie doprowadził zakład do rozkwitu.

Mościcki zapamiętał to sobie w efekcie czego Kwiatkowski, tuż po przewrocie majowym, został mianowany ministrem przemysłu i handlu. Funkcję tę sprawował przez cztery lata udowadniając swoim działaniem, że jego patron się nie mylił.

To właśnie w tym okresie Kwiatkowski dał się zapamiętać jako „ojciec Gdyni”. Choć bowiem budowa pierwszego dużego i całkowicie polskiego portu trwała już, kiedy Kwiatkowski został ministrem to dopiero on nadał jej dynamizmu i rozmachu. Minister robił dosłownie wszystko co było w jego mocy, aby stworzyć w Polsce gospodarkę morską z prawdziwego zdarzenia. Połączył np. Gdynię ze Śląskiem magistralą kolejową, którą wożono polski węgiel.

Stosunek do morza miał Kwiatkowski niemal mistyczny. Tak wspominał np. zaślubiny Polski z morzem: „W bezbarwny, mglisty, deszczowy dzień 10 lutego 1920 roku szły sztandary Rzeczypospolitej od Pucka ku wybrzeżom zimnym i stalowym – witać Morze Polskie, szły wojska szare i błękitne, piesze i konne, przesycone radością i śpiewem, niecierpliwe widoku morza, tej granicy państwa, która niczego nie odgranicza, niczego nie dzieli, nie oddala, nie łamie, lecz wszystko łączy i zbliża.”

W trakcie pracy ministerialnej Kwiatkowski ujawnił cechy, które nie mogły się podobać w sanacyjnej rzeczywistości. Przekonany dla swoich idei był dla nich w stanie współpracować z każdym, niezależnie od jego poglądów politycznych. I tak np. w Ministerstwie Skarbu jego zastępcami byli: liberał, konserwatysta ziemiański i narodowy demokrata.

Nie wszystkim się to podobało. W 1930 roku Kwiatkowski musiał odejść z ministerstwa. Został mianowany naczelnym dyrektorem Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Mościcach koło Tarnowa. Stanowisko to zajmował przez pięć lat, kiedy to wrócił do zarządzenia państwem tym razem jako wicepremier do spraw gospodarczych i minister skarbu. Na tym stanowisku zastał go wybuch drugiej wojny światowej.

Największym osiągnięciem Kwiatkowskiego z tego okresu było stworzenie zrębów Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP-u). Był to ośrodek przemysłu ciężkiego położony w ówczesnych centralnych i południowych dzielnicach kraju, gigantyczna inwestycja, w ramach której zbudowano setki kilometrów gazociągów, Stalową Wolę, fabrykę opon w Dębicy, zakłady lotnicze w Mielcu, fabrykę silników lotniczych w Rzeszowie, fabrykę broni w Starachowicach i Radomiu. W efekcie powstało aż 110 tysięcy nowych miejsc pracy!

Potępiona kwiatkowszczyzna

Niestety ani budowa Gdyni, ani powstanie COP-u nie uchroniły Polski przed przegraną wojną. 17 września Kwiatkowski, wraz z rządem został internowany w Rumunii, gdzie pozostał do 1945 roku.

Jest jakąś złośliwością losu, że człowiek tak zasłużony dla Polski został właściwie skazany na wygnanie. Choć bowiem zgłosił swoją chęć dalszej pracy w rządzie na emigracji propozycja ta została odrzucona. Kwiatkowski, podobnie jak inni członkowie ostatniego gabinetu RP zostali obarczeni winą za klęskę wrześniową. W jego przypadku streszczało się to w niesprawiedliwym haśle „Złoty jest, Polski nie ma” jakim posługiwała się, atakując go, emigracyjna opozycja.

Nic zatem dziwnego, że po „niezagospodarowanego” człowieka o tak pozytywnej „legendzie” sięgnęli w końcu komuniści. W lipcu 1945 roku zaproponowali mu stanowisko Delegata Rządu do spraw Wybrzeża. Kwiatkowski przyjął propozycję, wrócił do kraju i przez trzy lata zajmował się odbudową polskiego wybrzeża z wojennych zniszczeń.

Jak zauważa Marek Drozdowski, znakomity znawca biografii Kwiatkowskiego, ciekawą jego propozycją z tego okresu była koncepcja przekopania Mierzei Wiślanej i otwarcie Warmii i Mazur na Bałtyk. Kwiatkowski obawiał się, że bez tego port w Elblągu, zdany na łaskę i niełaskę Rosjan kontrolujących jedyne naturalne wyjście z Zalewu Wiślanego na Morze Bałtyckie – Cieśninę Piławską – zostanie zmarginalizowany a polska straci kontrolę nad Pomorzem Wschodnim.

Rzucił się w wir pracy jak za dawnych przedwojennych czasów. Wydawało mu się, że uchroni go to od polityki. Mylił się. Komuniści traktowali go instrumentalnie. Kiedy przestał być potrzebny po prostu postanowili się go pozbyć. Rozpoczęła się brutalna nagonka. Zaczęto nawet mówić o „kwiatkowszczyźnie” w gospodarce jako burżuazyjnym odchyleniu od prawdziwie socjalistycznego wzorca. W 1948 roku Kwiatkowski został w końcu usunięty z zajmowanego stanowiska, otrzymał zakaz zamieszkania na Pomorzu, w Poznaniu i w Warszawie, rozpoczęły się też szykany cenzury.

Kwiatkowski po raz drugi został skazany na wygnanie. Zamieszkał w Krakowie w dwupokojowym mieszkaniu, żyjąc ze śmiesznie niskiej emerytury i prac dorywczych m.in. jako rzeczoznawca Przedsiębiorstwa Państwowego Obsługi Technicznej Uzdrowisk oraz krytyk wydawnictw technicznych i naukowych. Pisał też podręczniki do chemii.

Jego sytuacja polepszyła się nieco po tzw. odwilży październikowej w 1956 roku. Od końca lat pięćdziesiątych zaczęto go znowu zauważać. Władze zaczęły nadawać mu ordery (jednak Order Orła Białego, najwyższe odznaczenie państwowe RP, nadano mu pośmiertnie dopiero w 1996 roku). W 1973 roku został nawet, z inicjatywy Edwarda Gierka, ówczesnego pierwszego sekretarza KC PZPR, zaproszony przez kierownictwo budowy Portu Północnego w Gdańsku, jednej ze sztandarowych inwestycji Polski Ludowej, do jego zwiedzenia. Rok później zaś Senat Uniwersytetu Gdańskiego wyróżnił Kwiatkowskiego tytułem doktora honoris causa nauk ekonomicznych.

Niestety były to zaszczyty spóźnione. Kwiatkowski był już zbyt chory, aby zwiedzać Port Północny czy osobiście odebrać wyróżnienie. Zmarł 22 sierpnia 1974 roku i został pochowany w Krakowie na Cmentarzu Rakowickim. Kardynał Karol Wojtyła żegnając go powiedział: „Logika życia tego człowieka wymaga, ażeby modlitwa za jego duszę popłynęła z wawelskiej katedry”.

Córka Eugeniusza Kwiatkowskiego Ewa wspomina: „Pamiętam, że jako dziecko spytałam go kiedyś: „Jak wygląda raj?” – A on uśmiechnął się i powiedział: „Dla mnie Ewuniu, będzie to mój gabinet pełen starych sztychów i książek, dla których będę mieć dużo czasu. I to będzie mój raj”.

Tekst (z niewielkimi zmianami) ukazał się pierwotnie w miesięczniku “Nasze morze”.

Co myślisz o tym artykule?
+1
4
+1
1
+1
0
+1
1
+1
0
+1
0
+1
0