< Powrót
22
marca 2022
Tekst:
Barbara i Tomasz Sontowscy
Zdjęcie:
Włodzimierz Kowalewski
Polskiego Klubu
Żeglarze PKM w drodze na Zalew Wiślany.

100 lat Polskiego Klubu Morskiego: Na przekór trudnościom

W 1922 roku w Gdańsku narodził się polski jachting. Z okazji stulecia tego wydarzenia publikujemy cykl artykułów o historii Polskiego Klubu Morskiego, napisanych przez Barbarę i Tomasza Sontowskich.

Czytaj także: Korzenie gdańskiego klubuPierwsze lata PKMWielki sukces „Korsarza”Odbudowa ze zgliszczy, Dobre złego początki

Polski Klub Morski odcięty od morza

Wymuszone przez komunistów zmiany w Polskim Klubie Morskim – Yacht Klubie Budowlani wpłynęły nie tylko na sprawy organizacyjne, ale też całą jego działalność żeglarską. Jeszcze w 1949 r. klub zorganizował rejs na jachcie „Pirat” na trasie Gdańsk – Hasle – Świnoujście – Kołobrzeg – Ustka – Gdańsk. Od 1950 r. nastąpiła przerwa w żeglowaniu po pełnym morzu. Wyjątkiem był 1952 rok, kiedy władze pozwoliły na wspólny rejs kilku jachtów na trasie Gdańsk – Ustka – Darłowo – Kołobrzeg – Świnoujście – Szczecin – Ustka – Gdańsk.

Polskiego Klubu

Jacht „Pirat”.
Fot. Jerzy Petke

Pływano od czasu do czasu po Zatoce Gdańskiej, po uprzedniej odprawie przez WOP. Uzyskanie zgody nie było jednak łatwe. Najpierw trzeba było zgłosić do Polskiego Związku Żeglarskiego chęć wyjścia na akwen morski. Następnie jacht i załoga przechodzili szczegółowe kontrole przeprowadzane przez wojsko (Kaszubską Brygadę Wojskowej Ochrony Pogranicza – KB WOP). Wojskowi kłuli np. metalowymi szpilami worki na żagle, zaglądali w zęzy, oglądali burty jachtu. Często na zakończenie kontroli i wydanie zgody trzeba było czekać kilkanaście godzin.

Dodatkowo obowiązywała masa formalności, od których przestrzegania uzależniono możliwość żeglowania. Wystarczyła pomyłka przy wpisaniu imienia lub nazwiska, by nie dopuścić takiej osoby do pływania. Poprawek na liście nie wolno było bowiem wykonywać, a wystawienie nowej listy załogi mogło nastąpić jedynie w Gdyni przez osobę do tego upoważnioną i tylko raz w tygodniu w piątek.

Jacht „Brygadzista” (wcześniej „Swantewid”).
Fot. Jerzy Petke

Zatonięcie „Maryli”

Niestety wśród nielicznych zorganizowanych w tym czasie rejsów zdarzyła tragedia. W 1950 r. podczas defilady jachtów pod Sopotem zatonął jacht „Maryla” i dwóch załogantów. Jeden z członków załogi, Stanisław Iszora, przekazał autorom wspomnienia o tamtych tragicznych wydarzeniach.

„Było to 22 lipca 1950 roku, ok. godz. 17. Na tym czasie zatrzymał się zegarek Władka. Poprzedniego dnia wyszliśmy z Gdańska do Jastarni, gdzie była zbiórka wszystkich jachtów, które następnego dnia miały wziąć udział w defiladzie przed molem sopockim, na którym miał ją przyjmować Konstanty Rokossowski, ówczesny marszałek Polski. O ile pamiętam, jachtów było 32 i prowadził tę defiladę „Swantewid”. Uszeregowane jachty były wg wielkości tak, że „Maryla” szła jako przedostatnia, bo była malutka. W Jastarni prawie ją zatopiliśmy, bo przy odejściu od nabrzeża WOP-u tak potężnie przywiało, że prawie położyła się na burcie i w tym momencie pękła szekla wantowa. Maszt wytrzymał, ale było wiele zachodu aby zdobyć podobną. Nabraliśmy przy okazji tyle wody, że wszystkie nasze rzeczy pływały swobodnie po podłodze w mesie.

Jacht „Maryla”.
Fot. Alfons Olszewski

Jacht prowadził student trzeciego roku architektury Andrzej Dederko z trzyosobową załogą uczniów V LO w Oliwie: Romanem Pankracem, Władysławem Kosteckim i Stanisławem Iszorem. Byli oni członkami Ligi Morskiej, którzy zostali dołączeni do PKM-u i byli na dwutygodniowym obozie szkoleniowym w Twierdzy Wisłoujście. Koło ratunkowe (uwiązane pod bomem, przy maszcie – niestety z jednej strony na supeł) i pasy ratunkowe były na jachcie, tylko nikt nie zdążył ich wszystkich wyciągnąć spod siedzeń w kokpicie nieodpływowym.

Na jednym z pasów ratunkowych uratowało się dwóch załogantów: Roman Pankrac i Stanisław Iszora, dzięki szybkiej orientacji tego pierwszego, któremu zawdzięczam życie. Pierwszy utonął Władysław Kostecki, kilkanaście minut później Andrzej Dederko. Wyłowił nas z wody „Swantewid” dowodzony przez kpt. Tadeusza Prechitkę.(…) Na jachty spadł potężny biały szkwał o sile huraganu. Powyrywane w Nowym Porcie drzewa, rozprute na wszystkich brytach resztki żagli, jeśli ktoś nie zdążył ich zwalić i leżące na burcie jachty pełnomorskie pod samym takielunkiem (np. „Pirat” dowodzony przez kpt. Giełdzika) były tego najlepszym dowodem.

Pod Gdynią zatonął również inny jacht, dowodzony przez kpt. Ciecholewskiego, który z tym jachtem poszedł na dno. Na szczęście nie było głęboko i udało się kapitanowi wydostać i cała załoga szczęśliwie została uratowana. Nas na „Swatewidzie”, już późnym wieczorem, wziął na hol wraz z innymi kilkoma jachtami holownik, który specjalnie w tym celu wyszedł z Gdańska. Przycumowaliśmy w Nowym Porcie ok. 1 po północy. Ciała kolegów znaleziono po ok. tygodniu. Jeden z jachtów, duży, dwumasztowy s/y „Saturn”, nie wrócił też do portu, gdyż korzystając z mocnego wiatru uciekł do Szwecji”.

Zwrot na Zalew

Trudności z wychodzeniem w morze spowodowały, że klub wywiózł mniejsze jachty typu Hai na Mazury do Giżycka. Głównie żeglowano jednak po Zalewie Wiślanym, na którym klub organizował zbiorowe i indywidualne pływania szkoleniowe. Jachty na ten akwen płynęły Wisłą Śmiałą, Wisłą oraz Szkarpawą. Na Szkarpawie bywało czasami niebezpiecznie, gdyż w tym okresie transportowano barkami z Polski do Związku Radzieckiego zboże i węgiel. Ich szyprowie nie zwalniali prędkości, przez co powodowali powstawanie wysokiej fali czołowej oraz wysysanie wody poza barkę. W wyniku tego jachty niebezpiecznie osiadały na dnie i kładły się na burtę. Dodatkowo przechodzenie jachtów z twierdzy Wisłoujście pod mostem Siennickim w Gdańsku wymagało kładzenia masztów oraz holowania jachtów, więc aby uniknąć tych kłopotów zbudowano letnią przystań na Stogach w rejonie dzisiejszej stoczni jachtowej, tzw. Tamka. Stamtąd członkowie klubu rozpoczynali rejsy na Zalew Wiślany.

Sytuacja Polskiego Klubu Morskiego – Yacht Klubu Budowlani zmieniła się w 1956 roku, kiedy na czele władz państwowych stanął Władysław Gomułka. Dzięki staraniom przewodniczącego Wojewódzkiego Komitetu Kultury Fizycznej w Gdańsku Bolesława Dymla zorganizowano rejs pięciu polskich jachtów do Szwecji. Popłynęły one z Gdyni do Visby, Sztokholmu i wróciły do Gdańsk. Był to pierwszy rejs zagraniczny od 1952 r., a drugi od 1949 r. Wziął w nim udział „Brygadzista” (dawniej „Swantewid”) pod dowództwem kpt. Bolesława Reymana. Żeglarskie życie powoli zaczęło wracać na stare tory.

Przygotowanie jachtu „Brygadzista” (wcześniej „Swantewid”) do sezonu.
Fot. Jerzy Petke

Co myślisz o tym artykule?
+1
3
+1
0
+1
4
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0

PODZIEL SIĘ OPINIĄ