< Powrót
25
października 2023
Tekst:
Jędrzej Szerle
Zdjęcie:
NRP Sines / mat. prasowe
Pawełek
Arkadiusz Pawełek podejmowany przez portugalski okręt NRP „Sines”.

Arkadiusz Pawełek: Takiego oceanu jeszcze nigdy nie widziałem

Trudne warunki pogodowe i obrażenia fizyczne zmusiły 17 października Arkadiusza Pawełka do przerwania samotnego rejsu dookoła świata bez zawijania  do portu i wezwania pomocy. Żeglarz jest już w Polsce, a my spytaliśmy go o przebieg wypadku, ewakuację z jachtu „Elbląg” i dalsze plany.

Przypomnijmy, Arkadiusz Pawełek 28 września wypłynął z Plymouth, rozpoczynając wokółziemski rejs solo non stop – Balticus Round the World Expedition. Była to druga próba żeglarza – w zeszłym roku musiał ją przerwać z powodu awarii odsalarki. Choć rejs początkowo przebiegał dobrze, na wysokości Portugalii w „Elbląg” uderzył sztorm, zmuszając Pawełka do przerwania rejsu. 18 października żeglarz został podjęty przez portugalskich ratowników.

– Jak się pan czuje po feralnym sztormie, wypadku i ewakuacji?

– Coraz lepiej, ale nabieram trochę kolorów i wychodzą nowe bóle, choć na szczęście nieduże. Na okręcie się mną zaopiekowali, bo miałem niskie ciśnienie jak adrenalina ze mnie zeszła. Potem w szpitalu zrobili mi tomograf komputerowy, ale nic poważnego nie stwierdzili i wypuścili mnie po jednej nocy.

– Jak doszło do wypadku?

– Trudno powiedzieć, jak to wszystko dokładnie wyglądało, bo była noc. Pogoda była zmienna – regularnie wiało około 10 stopni w skali Beauforta, a potem przychodził godzinny szkwał, podczas którego nie można było obrócić twarzy pod wiatr, bo waliło jak z Kärchera. Mogło być wtedy w granicach 12 stopni w skali Beauforta. Fale przychodziły z różnych kierunków. Setka jest suchą łódką, ale wtedy kokpit miałem co chwilę zalewany – wcześniej, choć przepłynąłem na niej tysiące mil, nie miałem takiej sytuacji. Do tego łódka pięć razy leżała na burcie. Trochę już w życiu pływałem, ale takiego oceanu jeszcze nigdy nie widziałem.

Po jednym z uderzeń fal łódka położyła się na burcie, ja się jeszcze ręką trzymałem knagi, ale potem poleciałem i uderzyłem w kosz rufowy. Kamizelka zamortyzowała, ale wpadłem plecami do wody. Byłem przyczepiony do dwóch linek asekuracyjnych, więc w miarę szybko się pozbierałem, wylazłem z powrotem na łódkę i dalej sterowałem. Ból przyszedł później.

Pawełek

Fot. Arkadiusz Pawełek

– Kiedy podjął pan decyzję o ewakuacji?

– 12 godzin po tym, jak wypadłem za burtę. Miałem wówczas za sobą 24 godziny sterowania non stop. Piotr Czarnecki przysłał mi SMSa z prognozą pogody. Przez 20 godzin miało być lżej, a potem miały przyjść jeszcze cięższe warunki. A ja nie mogłem sztormować pod wiatr, tylko z wiatrem i obawiałem się, że jest za mało miejsca na zawietrznej. W sumie słusznie, bo łódka na brzegu wylądowała w piątek. Nie czułem się też najlepiej – łapały mnie skurcze i bolało między łopatkami.

– Jak wyglądała akcja ratunkowa?

– Po uruchomieniu SOS na InReach w ciągu kilku minut miałem już kontakt z centrum koordynacyjnym, które powiadomiło odpowiedni SAR – portugalski. Bardzo szybko, w ciągu około godziny, podszedł pierwszy statek, który jednak nie mógł podjąć się ewakuacji ze względu na zbyt ciężkie warunki – tego dowiedziałem się już na lądzie. To było tuż po zachodzie słońca, ale jeszcze nie było ciemno. Statek był około pół mili ode mnie, przewalał się ciężko na fali. Pozostał jednak w pobliżu na nawietrznej. Jego olbrzymi kadłub spowodował zmniejszenie fal, które wciąż nacierały na jacht. Centrum pytało, czy jestem w stanie skomunikować się przez VHF, ale nie udało się. Wtedy uruchomiłem MOB AIS, żeby statek mógł mnie w ciemności zlokalizować. Na topie masztu było zapalone oświetlenie nawigacyjne, ale mogło być zakrywane przez wysokie fale. Zostałem powiadomiony, że około 21.40 wystartować ma portugalski helikopter, który ma przeprowadzić ewakuację. Statek miał pozostać do asysty do czasu ewakuacji. Po godzinie oczekiwania, już po spodziewanym terminie przybycia, otrzymałem informację, że helikopter musiał zawrócić, a do przeprowadzenia ewakuacji skierowany został okręt Marynarki Wojennej. Wkrótce otrzymałem kolejną wiadomość, że w pobliże podchodzi drugi statek do asekuracji i ma zostać do momentu podpłynięcia okrętu. Ponieważ w międzyczasie udało mi się naprawić samoster, mogłem odpocząć pod pokładem. Mniej więcej co godzinę zdawałem raport o samopoczuciu. Jeszcze przed wschodem słońca zbliżył się portugalski okręt NRP „Sines” oraz jeden ze statków, który oświetlił mnie reflektorami. Wkrótce „Sines” podszedł bliżej i zaczął nadawać sygnały syreną. Nie udawało się nawiązać łączności przez VHF, ale gdy włączyłem zapasowe radio, usłyszałem wołanie „Sines”. NRP „Sines” najpierw wypytał o moje samopoczucie, zdolność do poruszania się i stan jachtu, następnie poinformował, że akcja ratunkowa rozpocznie się po wschodzie słońca. Uzyskałem zgodę na przygotowanie Grab Bagu, w którym znalazły się najważniejsze urządzenia nawigacyjne, ubranie do przebrania się już po ewakuacji, kamery i aparaty fotograficzne, moje dokumenty i telefony oraz apteczka ze środkami przeciwbólowymi.

– Sama ewakuacja przebiegła sprawnie?

– Około godziny 7 UTC „Sines” rozpoczął pierwsze podejście. Przez VHF przekazano mi planowane manewry – lewa burta do lewej burty, a następnie miał zostać opuszczony trap dla pilota. Pierwsze podejście się nie udało, podobnie jak drugie 15-20 minut później. Następnie „Sines” odszedł, a ja zostałem poinformowany, że trzeba poczekać na polepszenie warunków. Zbiornikowiec, który cały czas znajdował się w pobliżu, zmienił pozycję, żeby osłonić nas przed falami. W tym czasie „Sines” cały czas krążył w pobliżu i przygotowywał się do podjęcia mnie przy pomocy siatki wyrzuconej na burtę.

Kolejne podejście pozwoliło na podanie rzutki i liny. Do tej liny przywiązałem worek wodoszczelny – grab bag i wyrzuciłem za burtę. Drugą linę udało się podać po kolejnych kilku minutach. Przywiązałem ją do masztu. Jacht został dociągnięty do burty w pobliże siatki. Jacht wędrował w górę i dół po kilka metrów. Raz zrównywał się z pokładem okrętu, a kilka sekund później oglądałem dno i stery „Sines”. Maszt zaczepił o siatki lądowiska dla helikopterów, przez co zerwał się reflektor radarowy oraz handreling. Podczas kolejnej wędrówki w górę na fali zdecydowałem się na skok na siatkę, zdopingowany przez załogę okrętu. Prawie się udało – zawisłem na siatce mając nogi na zewnątrz. Natychmiast zostałem chwycony przez kilku Portugalczyków, którzy wciągnęli mnie na pokład. Liny łączące z „Elblągiem” zostały zwolnione i jacht podjął już samodzielną wędrówkę pod fokiem sztormowym (1m2) oraz ze 100 metrami liny za rufą.

Natychmiast – jeszcze na pokładzie – zostałem wstępnie zbadany, podano mi tlen, a potem sprowadzono pod pokład do okrętowego lazaretu. Tam dostałem nowe ubrania i zrobiono dokładniejsze badania. Podłączono mnie do aparatury monitorującej oraz do kroplówki. Gdy adrenalina opadła gwałtownie, poleciało też ciśnienie krwi (badane było co 15 min), do poziomu 73/42. Natychmiast podano mi leki, a potem też jedzenie – najpierw kanapki, a później obiad. Około godziny 19 dotarliśmy do Lizbony i z portu wojennego zostałem przetransportowany karetką do szpitala.

– Dzięki prognozom miał pan możliwość ominięcia tego sztormu?

– Setka nie jest łódką, którą można uciec przed pogodą – jest na to za wolna. Janusz Maderski w piątek napisał mi, że we wtorek ma przyjść niż. W niedzielę dostałem od niego wiadomość, że wszystko przyspieszyło i od poniedziałku zapowiadane są 33-45 węzłów wiatru. Kiedy ciśnienie spadło z 1012 hPa na 1008 hPa w mniej niż trzy godziny, wiedziałem, że będzie trudno.

– Do tego momentu rejs przebiegał zgodnie z oczekiwaniami?

– Nie. Myślałem, że wcześniej – od przylądka Finisterre – złapię korzystne wiatry i prąd. Tak się jednak nie stało.

Pawełek

Fot. Arkadiusz Pawełek

– Pana jacht został wyrzucony na brzeg. W jakim jest stanie i co się z nim stanie?

– Mój kolega Pedro Campos wyciągnął już go z plaży. Twierdzi, że wielkich strat nie ma, choć maszt jest złamany, bom zniszczony, a handreling uszkodzony podczas podejmowania mnie przez ratowników. Kil i ster są całe. Jacht powinien za dwa tygodnie być w Polsce. Sprowadzi go Piotr Czarnecki, który będzie wiózł jacht do Portugalii, a w drodze powrotnej weźmie Setkę.

– A co z pana planami żeglarskimi?

– Jeszcze nie wiem. Na razie za wcześnie na podejmowanie decyzji i składanie deklaracji. Planów do końca nie odpuszczę, ale na pewno nie w ciągu najbliższego roku. Za dużo wysiłku, czasu dla rodziny i pieniędzy kosztowało przygotowanie do tego rejsu, żeby móc od razu próbować ponownie.

Arkadiusz Pawełek – żeglarz, podróżnik, instruktor nurkowy, autor książek, uczestnik off-roadowych rajdów samochodowych. Jako drugi człowiek na świecie, po francuskim żeglarzu Alainie Bombard, przepłynął w 1998 r. Atlantyk na pontonie „Cena Strachu”. Uczestniczył w regatach Sydney-Hobart 2001 jako stały członek załogi jachtu „Sport” (dawniej „Łódka Bols”). Otwartą łodzią pontonową opłynął samotnie Przylądek Horn. Uczestnik regat Setką przez Atlantyk 2016-17 na jachcie „Quark”.

Co myślisz o tym artykule?
+1
50
+1
2
+1
2
+1
5
+1
1
+1
0
+1
6