Samotnie na biegun – pogoda decyduje
Małgorzata Wojtaczka, pierwsza Polka, która postanowiła pokonać 1200 kilometrów, by dotrzeć na biegun południowy relacjonuje z trasy…
Wszystko idzie zgodnie z planem, komunikaty bezpieczeństwa wysyłam codziennie, a moje postępy widoczne są na trackerze na stronie samotnienabiegun.pl.
1 grudnia przed południem miałam tu kolejny atak śnieżnej zamieci (whiteout), a potem kłopot z umocowaniem kompasu. Przez problemy z pogodą, a potem naprawę zamocowania kompasu wskazującego właściwy kierunek, straciłam na starcie kilka godzin, ale potem starałam się to nadrobić szybszym marszem.
Mój antarktyczny marsz trwa już równo dwa tygodnie i powoli zaczyna się rutyna. Wszystko idzie swoim torem, ale jak wiecie – w założeniach start miał nastąpić z końcem listopada, został jednak przyspieszony o dwa tygodnie, ze względu na przewidywane przez stacje antarktyczne – szybsze nadejście w tym sezonie polarnej zimy. Tutaj pogoda decyduje o wszystkim. Przyspieszenie wylotu na Antarktydę to skrócenie treningów i spiętrzenie przygotowań przed wyjazdem. Oczywiście organizacyjnie wszystko dopięte, ale kondycyjnie do pełni formy dochodzę dopiero teraz.
Po minięciu w pierwszym tygodniu szerokiego pasa szczelin lodowcowych – obecnie mogę iść już nieco szybciej, ale tutaj długość marszu musi spełniać także wyśrubowane normy bezpieczeństwa narzucane przez naszego antarktycznego partnera logistycznego – Antarctic Logistics & Expeditions (ALE), jedyną organizację koordynującą indywidualne wyprawy na Antarktydę. 20 lat temu byli też partnerami Marka Kamińskiego.
Zgodnie z procedurami codziennie ok. 7 wieczorem – czyli 19 LT muszę kończyć marsz, rozbić namiot i nawiązać obowiązkową łączność systemową. LT – czas lokalny, to tutaj czas Punta Arenas w Chile, czyli ostatniej mojej bazy przed Antarktydą. Różnica między czasem Punta Arenas i Polską to +4 h, czyli kiedy u mnie jest 8 rano, w Polsce jest już południe.
Koniec marszu, zwykle w dużym wietrze i cały czas przy około minus 20°C, oznacza, że szybko muszę rozstawić i zabezpieczyć namiot, wypakować rzeczy, zabezpieczyć sanki (pulki), zamontować baterie słoneczne, podłączyć telefon satelitarny i wywołać bazę ALE, a następnie przekazać codzienny „obowiązkowy komunikat bezpieczeństwa”, czyli podać pozycję, przekazać info o własnym samopoczuciu, lokalnej pogodzie i innych zdarzeniach – jeśli były. Potem odebranie prognozy na następny dzień i „good luck”. Dopiero wtedy jest czas na wytopienie śniegu, zagotowanie wody, przygotowanie posiłku, higienę, drobne naprawy, kontakt z Zespołem Projektu, wreszcie na odpoczynek, kilka stron lektury i sen…
W tym całym „zamieszaniu” chodzi o godz. 19. Przecież rano dużo czasu zajmuje topienie śniegu, gotowanie, jedzenie, przygotowanie gorącego termosu, zwijanie namiotu, baterii słonecznych i uważne pakowanie sanek (pulek), czyli pamiętanie o odpowiednim rozłożeniu wagi. Dlatego start marszu odbywa się ok. 11 LT, ale musi się kończyć osiem godzin później. Przez to do tej pory pokonywany dystans był nieco mniejszy niż na początku planowałam. Tutaj pory dnia są bardzo umowne, cały czas, także w nocy świeci słońce, czasami bardzo mocno. Teraz, po przedyskutowaniu sprawy z ALE – dostałam zgodę na dłuższy marsz i składanie raportu codziennie o około półtorej godziny później, a to co najmniej trzy km dalej.
Absolutnie nie skarżę się na procedury ALE, przeciwnie, dobrze wiedzieć, że mimo przebywania na końcu ziemi, jest ktoś, oddalony o tysiące kilometrów, kto w razie czego przybędzie na pomoc. ALE jest naszym partnerem logistycznym i pozostaje w stałym kontakcie ze mną i z Zespołem Organizacyjnym Projektu w Polsce i na jachcie „Selma Expeditions” – obecnie w okolicach Georgii Południowej (pozdrawiam!). Wszyscy wiemy, że na Antarktydzie dopuszczalny margines błędu jest bardzo mały, a pomoc, w najlepszym wypadku nie przybędzie szybciej niż za kilkanaście godzin, lub kilkanaście dni. Dlatego najważniejsze jest być dobrze przygotowaną i nie popełniać błędów.
Ogólnie czuję się coraz lepiej. Mimo codziennego marszu wydaje mi się, że nabieram sił, a może sanki są coraz lżejsze, bo już część prowiantu została zjedzona? Codziennie wstaje mi się lepiej, chyba odnalazłam już swój rytm dobowy. Od dzisiaj chciałabym jeszcze wydłużyć czas marszu o około dwie godziny. To właśnie marsz jest najważniejszy. Dziękuję za tyle pozytywnej energii, która dociera do mnie tutaj.
1-2 grudnia 2016 r. Przekaz satelitarny z pozycji: 081° 14.178S, 080° 18.510W
Małgorzata Wojtaczka – wrocławianka, członkini Bractwa Kaphornowców, uczestniczyła w żeglarskich wyprawach polarnych, podczas których opłynęła jachtami żaglowymi m.in. Spitsbergen, Przylądek Horn i dotarła na Antarktydę.