
Słyszeliście o… zatonięciu „Sultany”?
27 kwietnia 1865 roku na rzece Missisipi, doszło do zatonięcia parowca o nazwie „Sultana”. Była to największa katastrofa statkowa w historii Stanów Zjednoczonych.
„Sultana” została zbudowana w 1863 roku w stoczni w Cincinnati. Był to drewniany, parowy bocznokołowiec o nośności 1700 ton, obsługiwany przez załogę liczącą 85 osób. Jego napęd stanowiły 4 kotły parowe produkcji brytyjskiej, napędzające 2 koła łopatkowe na wspólnej osi. Dzięki nim statek mógł osiągnąć prędkość maksymalną rzędu 12 węzłów.
„Sultana” pływała regularnie pomiędzy St. Louis i Nowym Orleanem. Woziła różne ładunki, głównie bawełnę, choć zdarzało się, że zabierała także transporty na zlecenie wojska. Jeden z takich właśnie rejsów rozpoczął się 21 kwietnia 1865 roku. Tego dnia „Sultana” wypłynęła z Nowego Orleanu w górę Missisipi. Dwa dni później zawinęła do Vicksburga, gdzie miała zabrać na pokład wracających do domu po wojnie secesyjnej z obozów Konfederacji jeńców wojennych.
Aż trudno uwierzyć ilu ludzi, zwierząt i towarów udało się kapitanowi „Sultany” J.C. Masonowi upchnąć na pokładzie. Normalnie wystarczało na nim miejsca dla 376 pasażerów. Nikt dziś nie wie, ile dokładnie osób znalazło się na jednostce w feralnym dniu, ale biorąc pod uwagę oficjalną liczbę ofiar i ocalonych, było ich tam ponad 2 tysiące, czyli sześć razy więcej niż przewidziana liczba pasażerów!
Kapitan Mason miał jednak silną motywację, aby zabrać na pokład dowodzonego przez siebie statku jak największą liczbę ludzi. Rząd, któremu zależało na jak najszybszym opróżnieniu obozów, suto bowiem płacił za ich transport – 5 dolarów za żołnierza, 10 dolarów za oficera – co było w tamtych czasach sporymi pieniędzmi. Chciwość dowódcy parowca, skądinąd uważanego za dobrego fachowca, stała się przyczyną tragedii.
Jeńcy nie byli jedynymi pasażerami „Sultany”. Oprócz nich na pokładzie znajdowało się około 90 pasażerów z „normalnymi” biletami. Poza tym była także załoga i dwudziestu żołnierzy z 58. Regimentu Ohio, przydzielonych do ochrony statku.
„Sultana” wiozła również ładunek w postaci dwóch tysięcy beczek cukru, każda o wadze 1200 funtów. Do tego sporo zwierząt hodowlanych. Najdziwniejszym jednak „pasażerem” jednostki był wielki aligator trzymany w klatce. Był własnością kapitana Masona, który traktował go jak osobistą maskotkę.
Parowiec był nie tylko przeciążony, ale także, pomimo że został zbudowany zaledwie dwa lata wcześniej, w złym stanie technicznym. Jeden z czterech jego kotłów wybrzuszył się i zaczął przeciekać. W tym momencie statek powinien pójść do poważanego remontu. Niestety tak się nie stało. W Vicksburgu prowizorycznie tylko naprawiono przeciek, przymocowując cienki kawałek blachy do miejsca, z którego sączyła się woda. Opóźniło to nieco wypłynięcie statkuz portu, ale ostatecznie „Sultana” ruszyła w górę Missisipi.
Warunki do żeglugi po Missisipi wiosną 1865 roku, nie były najlepsze. Rzeka wylała tworząc rozlewiska o szerokości kilku kilometrów. Pływanie dodatkowo utrudniał wartki nurt. Przeciążonej nad miarę ludźmi i ze zbyt małym balastem „Sultanie”, zmuszonej do lawirowania pod prąd, groziło w każdej chwili przewrócenie i zatonięcie.
Statek niepokojąco chwiał się na obie strony. Sytuację pogarszała ludzka ciekawość. Zgromadzeni na pokładzie żołnierze przemieszczali się od jednej burty do drugiej, kiedy tylko zauważyli coś ciekawego na brzegu rzeki. Załoga musiała zmuszać ich do pozostawania na miejscu.
Ale był jeszcze jeden niebezpieczny i decydujący, jak się niebawem okazało, skutek chybotania się statku. Woda w kotłach przelewała się, powodując gwałtowne wahania ciśnienia, co groziło wybuchem.
„Sultana” stała się jeszcze bardziej niestabilna, kiedy w Memphis rozładowano cukier, zmniejszając w ten sposób i tak niedostateczny ciężar balastu. 26 kwietnia koło północy statek wyruszył w dalszą drogę. Dwie godziny później, około 11 kilometrów na północ od miasta, eksplodował załatany kocioł na sterburcie, a po nim dwa kolejne na śródokręciu.
Wybuch natychmiast zniszczył wnętrze statku, wywołując gwałtowny pożar. Był on tak wielki, że łuna widziana była aż w Memphis. W wyniku eksplozji zginęli wszyscy ci, którzy znajdowali się w pobliżu kotłów, wśród nich także kapitan Mason. Gorąca para straszliwie poparzyła tych, którzy przeżyli gehennę wybuchów. Kolejnych dopadły płomienie ognia.
Początkowo pożar rozprzestrzeniał się na rufie, ale niesterowany już przez nikogo statek, powoli obrócił się z wiatrem i ogień zaczął parzyć także tych, którzy zgromadzili się na jego dziobie. Jakby tego było mało, na pokład zwalił się jeden z dwóch olbrzymich kominów statku zabijając kolejne osoby.
Sytuacja tych, którzy znaleźli się w lodowatej o tej porze roku wodzie Missisipi, czy to na skutek wybuchu, czy uciekając od płomieni, nie była wcale lepsza niż ludzi pozostałych na pokładzie. Wycieńczeni i chorzy żołnierze zwyczajnie nie mieli sił, aby długo utrzymywać się na powierzchni. „Woda zdawała się być jedną zbitą masą ludzi walczących z falami” – wspominał jeden z ocalałych z tragedii.
Rozbitkowe czepiali się więc czegokolwiek, aby tylko przetrwać jakoś aż nadejdzie pomoc. Do brzegu było zbyt daleko, aby do niego płynąć. Jeden z żołnierzy – szeregowiec William Lugenbeal – uratował się zrzucając w wodę skrzynię, w której trzymany był aligator kapitana Masona. Lugenbeal musiał go przedtem zabić, przebijając na wylot bagnetem.
27 kwietnia 1865 roku, około godz. 3, a więc godzinę po pierwszym wybuchu na „Sultanie”, na miejscu tragedii pojawił się parowiec „Boston II”. Uratował 150 rozbitków (nie mógł więcej zabrać na pokład) i co pary w kotłach, ruszył więc do Memphis, aby zawiadomić o dramacie. Na szczęście tam już wiedziano o katastrofie. Powiadomił ich o tym szeregowiec Wesley Lee, którego wybuch wyrzucił do wody, a prąd zniósł aż do miasta. Półprzytomnego, ledwo żywego żołnierza wyłowiła z rzeki straż nocna patrolująca jeden z wałów przeciwpowodziowych.
Na pomoc rozbitkom ruszyły liczne mniejsze jednostki. W sumie udało się uratować 786 osób (około 200 z nich zmarło później w szpitalach na skutek doznanych obrażeń). Czterdziestu pasażerów „Sultany” uratowało się pływając wokół statku, a kiedy jego kadłub przestał się palić, wdrapali się na to, co z niego zostało. Szczątki „Sultany”ostatecznie zdryfowały niedaleko miejsca tragedii i zatonęły.
Ponieważ nie wiadomo dokładnie ile osób znajdowało się feralnego dnia na pokładzie „Sultany”, trudno także ustalić ostateczną liczbę ofiar. Oficjalnie przyjmuje się, że w wyniku katastrofy śmierć poniosło 1547 osób, ale mogło być ich nawet o kilkaset więcej. To mniej więcej tyle samo, ile na legendarnym „Titanicu”, więc lubiący porównania Amerykanie nazywają czasami „Sultanę” „Titanicem Missisipi”.
Przeprowadzono trzy oficjalne śledztwa w sprawie zatonięcia parowca. Początkowo podejrzewano, że na Sultanie doszło do zamachu. Na pokładzie miała wybuchnąć konfederacka bomba ukryta w ładunku węgla. Po dokładniejszych analizach i przesłuchaniach świadków, odrzucono jednak tę wersję jako najmniej prawdopodobną.
Wskazano trzy, bardziej prozaiczne, przyczyny tragedii. Po pierwsze źle zaprojektowane i niewłaściwie naprawione kotły statku. Po drugie przeciążenie jednostki i po trzecie brak balastu. Według sądu winę za dramat ponosili: dowódca jednostki i osoby odpowiedzialne za zaokrętowanie żołnierzy. Żadna z nich nie trafiła jednak do więzienia. Ujawniono tylko przy okazji mechanizmy korupcyjne, do jakich dochodziło przy transporcie jeńców.
Wrak „Sultany” odnaleziono w 1982 roku, około dwóch kilometrów od obecnego koryta Missisipi.