< Powrót
17
września 2015
Tekst:
Ilona Miluszewska
Zdjęcie:
Ilona Miluszewska

Surfowanie dla każdego

Miejscowi oceniają, że to świetny akwen wiatrowy, znakomity do uprawiania windsurfingu. Do połowy jeziora jest metr głębokości. Niewielu słyszało o jeziorze Sarbsko, choć uczyło się tu surfowania tysiące ludzi. Położne w gminie Wicko, ok. kilometr od Morza Bałtyckiego i 7 km na wschód od Łeby.

Maciej Borowski, instruktor Habenda Windsurfing od 20 lat związany jest z tym miejscem. Daje gwarancję nauki windsurfingu na poziomie podstawowym w 4 godziny. Gdyby się nie udało – dalej uczy za darmo. Nazywa siebie dobrym rzemieślnikiem.

– Zawsze udaje się panu wykształcić windsurfera w 4 godziny?

– Nie zawsze, nie będę uprawiał propagandy. Ale choć może niekoniecznie idealnie robi rufę, czyli zwrot z wiatrem, zawsze jest zadowolony i chce się uczyć dalej.

– Każdy może się nauczyć?

– Każdy kto się nie boi wody. To jedyna bariera. Kiedy dziecko się rozgląda i wyraźnie się boi, bo jezioro ma zmąconą wodę, przerywam, bo to jest dla niego męczarnia.

– Ile trzeba mieć lat, żeby zacząć?

– Według mnie 8-9. Po pierwsze dlatego, że dzieci wówczas mentalnie więcej rozumieją, po drugie lepiej radzą sobie fizycznie. Ale uczę też maluchy, bo rodzice często przyprowadzają 5-6-latków. Pływamy wtedy na jednej desce, pomagam i asekuruję. Nazywam to przedszkolem windsurfingowym. Takie lekcje trwają po 15-20 minut.

– Najstarszy pana uczeń?

– W tym roku 62-latek. Ale dla windsurfingu nie ma ograniczeń Od pięciu lat pływa z nami kapitan żeglugi wielkiej z Gdyni. Ma 78 lat i jest codziennie na wodzie.

– Ile kosztuje kurs?

– 300 zł za 4 godziny. To koszt instruktora, pianki, sprzętu.

– Jak wielu jest uczniów w sezonie?

– Możemy udzielać 45 lekcji dzienne. Mam pięciu instruktorów, każdy pływa od godz. 9 do 20. Ale pogoda to jest główny czynnik odpowiadający za możliwość szkolenia. Jak jest zbyt silny wiatr, lekcje się nie odbywają. Lipiec, z wiatrami 6-7°B, był w tym roku kapitalny dla ludzi już pływających. Ale nauczać się wtedy nie da. Do nauki musi być od 1 do 3°B. Maksymalnie. Dzisiaj wieje 4-5°B, w takich warunkach mogę poprowadzić trzecią, czwartą lekcję…

– Skąd ludzie do was przyjeżdżają?

– Na naukę gównie z Łeby. Sporo jest też doświadczonych żeglarzy z okolicy, pływających tu od 10-15 lat. Radzą  sobie na trudnym sprzęcie i przy silnym wietrze.

– Hel jest dla was konkurencją?

– Kiedy myślisz widsurfing – myślisz Hel. Ale ja nie chciałbym się z nim porównywać. Tam jest zupełnie inny klimat – tam jest szpan, ludzie się lansują, nie potrafią może pływać, ale mają świetny sprzęt. My nie jesteśmy dla nich konkurencją, bo to dość niszowe miejsce. Nazywam je „nature camp”. Tu jest soul. I ludzie do nas wracają. Ale bywa też inaczej. Na początku czerwca tego roku uczyłem trzech mężczyzn. Udało się, zadowoleni wyszli z wody i stwierdzili: – To jest świetny sport, jedziemy na Hel!

– A pana początki?

– Windsurfingu uczyłem się w liceum w 1979 roku. Później miałem przerwę. Wróciłem do tego dopiero 1991 r., kiedy Brunon Hokusz kupił 10 używanych desek i założył Łebski Klub Żeglarski. Ale w 1995 r. postanowiłem iść na swoje. Współpracuję z nimi do dzisiaj, jestem członkiem zarządu ŁKŻ. Od niedawna jest tam brygada regatowa, sześciu chłopaków, m.in. mój syn Janek. Kilka tygodni temu byli w Gdańsku na Mistrzostwach Polski Młodzików w klasie Techno 293. Na co dzień ambitnie ćwiczą na morzu z trenerem, byłym zawodnikiem Sopockiego Klubu Żeglarskiego Benkiem Kęsikiem.

– Mistrzowie wyszli już spod trenerskich rąk?

– Jeszcze nie… To pierwszy rok startów, wcześniej ŁKŻ miał formułę rekreacyjną. Pojawiły się w tym roku możliwości techniczne. Ja użyczyłem 5 desek, Andrzej Myśliński z Sea Parku kupił dwa pędniki… Dzięki temu chłopcy mogli wystartować. Teraz – na przełomie października i listopada – mamy ambicję pojechać na Sardynię, na mistrzostwa świata.

– Marzenia jakieś pan ma?

– Dobrze mi jak jest. No może jedno – zacząć wygrywać z SKŻ.

Co myślisz o tym artykule?
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0