< Powrót
11
kwietnia 2023
Tekst:
Adam Mauks
Zdjęcie:
Archiwum prywatne

Znani i nieznani: Ewa Banaszek

Wiele osób słyszało o żeglarskich osiągnięciach kpt. Macieja Sodkiewicza, m.in. laureata „Kolosa” w kategorii Żeglarstwo za rok 2022. Ale mało kto wie, że ich częścią jest Ewa Banaszek.

Ewa twierdzi, że wychowano ją do chodzenia po górach. W dzieciństwie ani ona, ani jej rodzice nie żeglowali. Owszem, bywali na Mazurach, dlatego od zawsze wiedziała, gdzie na łódce jest dziób, a gdzie rufa – ale nie wykraczało to poza wakacyjną rozrywkę.

– Na morze trafiłam zupełnym przypadkiem: Kolega na studiach opowiadał o wielkich morskich jachtach, sztormowym morzu, wspaniałych regatach The Tall Ship Races – mówi Ewa Banaszek. – Postanowiłam powiedzieć „sprawdzam”. Zrobiłam to z przekory. Dzień później zadzwonił kolega z pytaniem: „To co, płyniesz?” No i nie miałam wyjścia.

Ewa Banaszek wspomina, że miała wziąć udział właśnie w regatach The Tall Ship Races, ale jacht, na którym mieli żeglować, uległ awarii tuż przed sezonem.

– Zamiast popłynąć na regaty, pojechaliśmy na rejs do Chorwacji. Dla mnie akwen nie miał znaczenia. Najważniejsze było wrażenie pierwszego wyjścia w morze: Na Mazurach, gdy robi się ciemno, wszystkie jachty wracają do brzegu, a myśmy odpływali, zostawialiśmy za rufą niknące światła portu. To było dla mnie absolutnie odkrywcze. Było otwarciem zupełnie nowych horyzontów i przestrzeni – wspomina.

To wtedy przekonała się, że morze jest czymś dużo ciekawszym, niż sądziła.

Niedługo później wreszcie udało się jej popłynąć na wymarzone „tallshipy”: na pokładzie s/y Tornado, z komandorem Edwardem Kinasem. To miał być rejs u wybrzeży Hiszpanii i Portugalii, etap „Cruising in company”, zabawa w każdym porcie.

– Wszystko się zgadzało, temperatura powyżej 30⁰C, w każdym porcie międzynarodowa impreza. Tylko nikt mi nie powiedział, że porty w ciągu tych ponad trzech tygodni będą… trzy. W międzyczasie będzie non stop pod wiatr, stale 6-7-8 Beauforta – wspomina Ewa Banaszek.

Wtedy zobaczyła trudniejszą twarz żeglarstwa, czyli konieczność wysiłku, przełamywania strachu, ale też współpracy i satysfakcji.

– Kiedy po raz pierwszy stanęłam za sterem, panikowałam na widok dosłownie każdego statku na horyzoncie. Ale komandor Kinas, doświadczony podwodniak, mówił tylko „Płyń, dziecko, płyń – najwyżej wydasz komendę: „Do zanurzenia!” – wspomina. – Tym mnie kompletnie rozbroił – i sprawił, że uwierzyłam w siebie.

Po tych doświadczeniach Ewa zrobiła w końcu uprawnienia żeglarskie, żeglarza i sternika, i dalej żeglowała, mimo że dobrze poznała wątpliwe uroki choroby morskiej. Ale punktem zwrotnym był zimowy rejs na „Zawszy Czarnym”, w trakcie którego poznała prowadzącego żaglowiec, kpt. Macieja Sodkiewicza.

Ewa Banaszek

Ewa Banaszek uczestniczy w programie “Lodowe Krainy”

– Maciek planował wtedy rejs na Antarktydę i opowiadał o tym kontynencie, jakby już tam był – mówi nasza bohaterka. – Dla mnie było to odkrycie kolejnego wszechświata. W mojej wyobraźni na Antarktydę pływali tylko bohaterowie książek Centkiewiczów, odkrywców z przełomu XIX i XX wieku – i nie mieściło mi się w głowie, że w takie miejsca w ogóle można pływać. Od Maćka dowiedziałam się, że można – i znów odruchowo od razu krzyknęłam, że ja też chcę!

Trochę potrwało, nim Ewa zrealizowała to marzenie: żeglarstwa wyprawowego, zupełnie innego niż to wakacyjne, uczyła się żeglując po Morzu Białym, Spitsbergenie, Grenlandii Wschodniej, w rosyjskiej Arktyce czy do granicy lodu – ale w końcu trafiła i na Antarktydę. Zaczęła też samodzielnie prowadzić odległe rejsy.

– Kiedy zaczęłam docierać w te legendarne i odległe miejsca, zachwyciło mnie to, że niemal nie ma tam ludzi! – mówi. – To królestwo natury i człowiek przypływając tam jest gościem. Nawet jeśli na Wschodniej Grenlandii są niewielkie osady, to role się odwracają i to mieszkańcy z ciekawością obserwują dziwaków, którzy do nich przypłynęli.

Żeglarstwo wyprawowe – zdaniem Ewy – przyciąga osoby o silnych charakterach. Ludzie spolegliwi raczej nie wybierają się jachtem na koniec świata. Funkcjonowanie w jednym zespole z takimi osobowościami to wyzwanie. Ale niekwestionowanym liderem projektu Lodowych Krain jest Maciek Sodkiewicz.

– To duży facet od dowodzenia dużymi statkami – mówi Ewa Banaszek – Dla mnie to naturalne, że dowodzi: to on nauczył mnie żeglowania po zimnych wodach, więc to jest relacja mistrz-uczeń. Gdy jesteśmy na jednym pokładzie Maciek jest tym pierwszym. Kiedyś próbowaliśmy zamienić role w krótkim rejsie po Zatoce Gdańskiej, ale i tak patrzyłam na niego, czy kiwnie głową. To nie miało sensu. Żeby móc dowodzić łódką, musiałabym przesadzić go do kajaka.

Ale ten uczeń – a w zasadzie uczennica – zaczęła się emancypować nie tylko z powodu doświadczenia zdobywanego przez Ewę, gdy prowadziła własne rejsy czy pomagała organizować wyprawy Lodowych Krain. W pewnej chwili projekt nie mógł się dalej rozwijać bez własnego jachtu.

– Usiedliśmy w wąskim gronie żeglujących przyjaciół i zapytaliśmy, kto ma najmniej dzieci na utrzymaniu i najmniejszy kredyt na mieszkanie – mówi Ewa. – A że dzieci i kredytu nie mam, wyszło, że mogę mieć kredyt na łódkę. Poszukiwanie jachtu, na którym można by organizować wyprawy w rejony polarne, zajęło nam trzy lata. Wreszcie na wschodnim wybrzeżu Peloponezu spotkaliśmy „Inatiz” – i się w niej zakochaliśmy. 8 kwietnia minęły dokładnie cztery lata, odkąd zostałam jej właścicielką i armatorem. I teraz mam prawo powiedzieć Maćkowi „Nie” – przynajmniej w teorii.

Sukcesy projektu sprawiają, że deszcz nagród spływa, jak to zwykle w żeglarstwie, przede wszystkim na kapitana. Ewa twierdzi jednak, że nie wpływa to niekorzystnie na ich relacje.

– Z Maćkiem znamy się naprawdę długo i bardzo dobrze się rozumiemy – mówi. – Mamy wspólny aparat pojęciowy, co bardzo ułatwia komunikację – i wspólne żeglarskie marzenia, a to pozwala przejść do porządku nad drobnymi różnicami zdań. A co do splendorów… Ostatnio Maciek odbierał w Gdyni nagrodę „Kolosa”, ale zanim wyszliśmy na scenę odebrałam osobiste gratulacje od Moniki Witkowskiej, Asi Pajkowskiej czy pana Leszka Cichego. Jeśli takie autorytety znają mnie i doceniają moją pracę – to jest dla mnie wielką satysfakcją.

Ewa Banaszek

Ewa Banaszek w kajaku walczy z lodową krą

Mało kto zdaje sobie sprawę, że wyprawa to nie tylko przygotowanie jachtu i samych rejsów. To również praca zespołu brzegowego, który przez cały czas trwania wyprawy zapewnia wsparcie meteorologiczne i na odległość pomaga rozwiązywać problemy administracyjne czy techniczne. Ewa opowiada, że najtrudniej poradzić sobie z przedłużającym się napięciem, gdy trzeba być w gotowości 24 godziny na dobę i spać z telefonem pod poduszką. Często przez długie miesiące. A gdy już zadzwoni, trzeba w jednej chwili uruchomić ogromną kreatywność – bo to również od wsparcia zespołu brzegowego zależy sukces wyprawy.

– Czy żeglarstwo to moje hobby? – dziwi się Ewa – Od hobby zawsze można odpocząć, odłożyć na później. Dla mnie żeglarstwo to pasja. “Inatiz”, opieka nad nią, organizacja wypraw, to prawdziwe zobowiązania – wymagające sumiennej, regularnej pracy. Na szczęście to niezmiennie sprawia frajdę.

Ewa Banaszek ukończyła Politechnikę Warszawską i z wykształcenia jest informatykiem. Pracuje jako menedżer IT w średniej wielkości instytucji finansowej. Ma 42 lata, pochodzi z Warszawy, a od czterech lat jest właścicielką jachtu wyprawowego „Inatiz”, na którym w ubiegłym roku w załodze dowodzonej przez Macieja Sodkiewicza dotarła na wody Zatoki Hudsona i Basenu Fox’a. Udało się to osiągnąć w ramach projektu Lodowe Krainy, który został zainicjowany w 2013 roku przez kapitana Sodkiewicza. W 2015 roku wyprawa tego projektu ustanowiła rekord świata w żegludze jachtem na północ bez wmarzania w lód.

Co myślisz o tym artykule?
+1
17
+1
3
+1
4
+1
1
+1
1
+1
0
+1
0