Znani i nieznani: Grzegorz Mańkucki
Założyciel Gdańskiego Klubu Żeglarskiego, trener, wychowawca wielu medalistów w najmłodszych grupach wiekowych uprawiających żeglarstwo. W rozmowie z nami o początkach swojej żeglarskiej pasji i pracy trenerskiej opowiada Grzegorz Mańkucki.
– Jakie były początki pańskiej przygody z żeglarstwem?
– Od najmłodszych lat byłem związany z wodą. Jako dzieciak uprawiałem pływanie, ale interesowałem się też łodziami, kajakami, canoe. Pewnego razu trafiłem do Chmielna, gdzie w ośrodku żeglarskim były między innymi deski windusrfingowe. Postanowiłem spróbować swoich sił na tym sprzęcie. Zawziąłem się i przez tydzień samodzielnie ćwiczyłem, aż w końcu nauczyłem się jako tako pływać na desce. Można więc powiedzieć, że jestem samoukiem.
– Jednak później rozpoczął pan bardziej regularne i profesjonalne treningi.
– Tak, potem szkoliłem się w systemie zdecydowanie bardziej profesjonalnym. W 1986 r. zapisałem się do Sopockiego Klubu Żeglarskiego i trenowałem pod okiem doświadczonych trenerów Ryszarda Cybulskiego i Bernarda Kęsika. Miałem wtedy 15 lat. Ścigałem się w klasie Division II, ale nie tylko. W roku 1989 na Lechnerze zdobyłem srebrny medal mistrzostw Polski juniorów. Przegrałem wtedy prawie na remisie z Mariuszem Nalewajkiem.
– Z czasem z zawodnika przeistoczył się pan w trenera…
– Zaczęło się w trudnych, przejściowych latach 90. Funduszy brakowało na wszystko. W zakup sprzętu trzeba było inwestować własne pieniądze. W SKŻ żadnej kasy na sprzęt dla zawodników nie było. Na sprzęt klubowy mogli liczyć tylko członkowie kadry, a ja, mimo że miałem medal mistrzostw kraju, w kadrze się nie znalazłem. Tak się złożyło, że wtedy za granicę za chlebem wyjechał Ryszard Cybulski, a Bernard Kęsik przeniósł się do Łeby. Klub został bez trenerów, więc spróbowałem wypełnić choćby częściowo tę lukę. Podjąłem studia trenerskie na AWF, a równocześnie w ramach praktyk pracowałem w SKŻ.
– Jak pan się odnalazł w roli trenera?
– Bardzo dobrze. Pod moje skrzydła trafili wtedy utalentowani podopieczni, m.in.: Miłosz, Maciej i Max Wójcik. To była bardzo ambitna grupa, która zaszła wysoko. Już wtedy odnajdowałem się w tej pracy i tak jest do dziś, po 30 latach.
– 30 lat to szmat czasu, nie znudziło się panu?
– Nie znudziło mi się, nadal mnie to kręci a każdy sukces sprawia, że motywacja się odnawia. Oczywiście, są jakieś minusy pracy trenera żeglarskiego, bo bywa, że pogoda nie sprzyja, ale ja i tak się relaksuję. Zawsze cieszę się, kiedy mam okazję zejść na wodę.
– W swojej pracy trenerskiej podjął się pan dość trudnej roli, szkoleniowca najmłodszych zawodników. Nie bał się pan pracy na tym „odcinku”?
– Dobrze czuję się szkoląc najmłodsze dzieciaki. Zdaję sobie sprawę z tego, jak ważne jest, by najmłodszych zarazić pasją, stworzyć zalążek zawodnika, który potem będzie zmotywowany do rywalizacji z innymi. Ważna jest też praca z rodzicami. Początki w każdej klasie żeglarskiej są bardzo trudne. Warunki do uprawiania tego sportu nie sprzyjają dzieciom, które mogą pływać tylko w określonych zakresach wiatru. Kiedy wiatr jest nieco większy, mogą przyjść porażki i rozczarowanie i co za tym idzie, łzy. No a do tego trzeba inwestować. Ale mnie się udawało pogodzić te wszystkie zagadnienia, a i rodzice są zadowoleni z tego, jakie postępy robią ich pociechy. Każdego roku mam grono medalistów wśród swoich wychowanków i to daje satysfakcję i radość.
– Pańska praca została doceniona także w tym roku. Został pan uhonorowany Nagrodą Pomorskiego Związku Żeglarskiego Kryształowy Żagiel w kategorii Pomorski Edukator Żeglarstwa 2020.
– Tak, to wyróżnienie bardzo mnie cieszy. Trener pracuje niejako na zapleczu, więc takie wyrazy uznania zawsze motywują pozytywnie. Choć przyznam, że ja nie czuję się niedoceniony. Doceniają mnie i rodzice i dzieci, ale wyróżnienie przyznane przez Kapitułę Kryształowego Żagla sprawiło mi ogromną radość, bo to dowód na to, że inni także doceniają moją pracę.
– Pańska rodzina podziela pańską żeglarska pasję?
– Oczywiście! Mam brata bliźniaka, który ma zainteresowania podobne do moich. On też żeglował w SKŻ na desce, jednak ostatecznie wybrał inny kierunek studiów – politechniczny. Mimo to wciąż mnie wspiera, często pracuje ze mną w klubie. Zresztą, cała moja rodzina żegluje. Jedna córka startowała w mistrzostwach Polski i Europy w klasie RS:X zdobywając medale, druga także ścigała się na desce i odnosiła sukcesy. Wybrała jednak zupełnie inną dyscyplinę – łyżwiarstwo synchroniczne. Szanuję jej wybór, bo uważam, że nie każdy musi iść tą samą drogą. Ale rekreacyjnie, rodzinnie pływamy, kiedy jest okazja. W tym roku również wynajęliśmy łódkę i spędziliśmy kilkudniowe wakacje na wodzie.
– Jest pan nie tylko trenerem, ale i założycielem własnego klubu. Skąd ten pomysł?
– W 2007 r. założyłem Gdański Klub Żeglarski. Klub wziął się z mojej potrzeby budowania i tworzenia czegoś nowego. Mimo że pracuje w szkole i mimo pracy w SKŻ, chciałem powołać nowy klub – filię mojego macierzystego klubu, bo brakowało mi rywali do wspólnego ścigania się z zawodnikami spoza naszej sopockiej ekipy. Pomysł był taki, że stworzę klub w Gdańsku, w którym będziemy do pewnego etapu szkolić najmłodsze dzieciaki, a z czasem one przejdą do SKŻ. Niestety, komandor SKŻ nie zgodził się na taką formułę i stwierdził, że skoro pracuję w SKŻ, to nie mogę pracować w innym klubie. Zostałem zwolniony, ale tym samym zyskałem swobodę działania, skoncentrowałem się na tworzeniu GKŻ i całkiem nieźle to wyszło. Zyskaliśmy stabilność i na trwałe wpisujemy się w rywalizację na polskich i zagranicznych akwenach.
– Ma pan sprecyzowane szkoleniowe i regatowe plany na przyszły rok?
– No cóż, jesteśmy podporządkowani sytuacji na świecie. Zwykle wygląda to tak, że powstaje kalendarz imprez na świecie, zgodnie z jego układem planowane są imprezy krajowe, a my decydujemy, w których imprezach, kiedy i gdzie, chcemy startować. Plan na przyszły rok mamy bogaty, ale życie go zweryfikuje i przekonamy się, co będziemy mogli zrealizować, a z czego trzeba będzie zrezygnować. W tym roku większość zagranicznych imprez była odwołana. Dobrze, że udało się przeprowadzić mistrzostwa świata Formuły Foil. Nasi zawodnicy dobrze tam wypadli. Miedzy innymi Michał Polak zdobył brązowy medal. Mam nadzieję, że w przyszłym roku odbędą się imprezy w klasie Techno, bo liczę na dobre starty naszych zawodników. Mogą sporo „namieszać” w stawce.
– No właśnie, co pan myśli o foilach?
– Jestem zachwycony. Wprawdzie czynnikiem blokującym dla niektórych mogą być wysokie koszty, z jakimi na razie wiąże się pływanie na foilach, ale to milowy krok do przodu jeśli chodzi o rozwój klas windsurfingowych. Deskowe żeglarstwo zawsze było trochę atletyczne, dzięki foilom stało się bardziej finezyjne, artystyczne. Trzeba mieć duże umiejętności techniczne, żeby radzić sobie na takiej desce i osiągać sukcesy. Z całą znakomitą kadrą trenerską GKŻ pracujemy nad tym, by tych sukcesów nasi zawodnicy odnosili jak najwięcej.
Grzegorz Mańkucki – ur. 1971 r. W 1990 r. rozpoczął studia na AWFiS w Gdańsku i w tym samym roku został trenerem w SKŻ. W 2007 założył Gdański Klub Żeglarski, w którym pracuje jako trener od 2009 r. Sprawuje funkcję prezesa Gdańskiego Klubu Żeglarskiego, jest też nauczycielem wychowania fizycznego w ZSO nr 2 w Gdańsk Osowa. Wychował wielu medalistów w najmłodszych grupach wiekowych uprawiających żeglarstwo.