
Znani i nieznani: Jacek Międzobrodzki
Profesor mikrobiologii, opozycjonista z czasów PRL-u, kapitan jachtowy i instruktor żeglarstwa PZŻ, który pływa od ponad pół wieku. Jacek Międzobrodzki podkreśla, że żeglarstwo to dla niego więcej niż hobby – to pasja.
Jacek Międzobrodzki urodził się w 1954 roku w Krakowie. Lata dzieciństwa spędził we Wrocławiu, a od czasów licealnych w Krakowie. W jego rodzinie, pochodzącej z dalekich Kresów, nie było wcześniej dużych tradycji żeglarskich. Jego stryj, Stanisław Międzobrodzki, przed wojną odbył rejs do Szwecji ze studentami Politechniki Lwowskiej na „Zawiszy Czarnym”. Z kolei w młodości z rodziną pływał małymi łódkami po lokalnych jeziorach. W żeglarstwie zakochał się w pełni dopiero w szkole średniej.
– Żeglarstwo to dla mnie więcej niż hobby – to pasja – opowiada. – Pojawiła się ona w Krakowie, setki kilometrów od wybrzeża, w środowisku harcerskim. Bardzo dobrze je wspominam – to było więcej niż tylko nabywanie umiejętności. To było wychowanie w etosie skautowskim i morskim, praca nad charakterem, nabywanie dobrej praktyki i obyczajów.
W 1969 roku, kiedy Jacek Międzobrodzki rozpoczął naukę w I Liceum Ogólnokształcące im. Bartłomieja Nowodworskiego, wstąpił też do 7 Krakowskiej Wodnej Drużyny Harcerzy im. kpt. Mamerta Stankiewicza, działającej w szczepie ,,Szara Siódemka” im. gen. Mariusza Zaruskiego.
– Moi rodzice nie byli entuzjastami wstąpienia do harcerstwa w czasach komunistycznych – wspomina. – Dopiero po wielu prośbach warunkowo wyrazili zgodę. Okazało się, że na zbiórkach była prowadzona praca wychowawcza i szkoleniowa, organizowano wycieczki, ogniska, biwaki. Budowaliśmy łodzie w pracowni szkutniczej, latem żeglowaliśmy, a zimą jeździliśmy na nartach i budowali stanicę w Gorcach. Pracy ideologicznej i propagandy nie było żadnej – pojawiała się tylko w sprawozdaniach. Wtedy rodzice zmienili zdanie i bardzo mnie wspierali.
Początkowo Jacek Międzobrodzki pływał głównie na Wiśle na starym jachcie klasy Delta.
– Z kolegami w sobotę płynęliśmy na holu za barką do Tyńca, tam spaliśmy pod namiotem zrobionym na bomie, a następnego dnia wracaliśmy z nurtem pod żaglami do Krakowa – opowiada. – Pływaliśmy też po Zalewie Rożnowskim, gdzie mieściła się stanica harcerska. Jak miałem 15 lat zacząłem jeździć do Harcerskiego Ośrodka Morskiego w Pucku. Tam zrobiłem patenty żeglarza, sternika jachtowego. W wieku 18 lat w CWM Gdynia dołożyłem do tego patent sternika morskiego.
W tym czasie pływał regularnie po Zatoce Gdańskiej i Bałtyku głównie na jachtach klas Zefir i Nefryt. Żeglował jednak też m.in. na „Tropicielu”, „Alfie” i „Zawiszy Czarnym”.
– Bardzo dobrze wspominam harcerską wyprawę jachtem „Odkrywca” do Anglii w 1976 roku. Rejs nazywał się NEVNEN ‘76 – to skrót od formuły „navigare necesse est, vivere non est necesse”. Celem rejsu było oddanie hołdu bohaterowi drużyny – kapitanowi Mamertowi Stankiewiczowi, głównej postaci książki „Znaczy Kapitan” pióra kpt. Karola Olgierda Borchardta, spoczywającemu na cmentarzu w Hartlpool. Zorganizowanie wyprawy wymagało mnóstwa formalności. Trzeba było jechać do Gdyni do Centrum Wychowania Morskiego i Wodnego ZHP aby postarać się o udostępnienie jednostki na miesiąc, potem zebrać prowiant – który gromadziliśmy przez pół roku w garażu mojego taty. Do tego paszporty, wizy i dewizy z Narodowego Banku Polskiego… Ale wszystko się udało.

Jacek Międzobrodzki podczas rejsu.
Fot. arch. Jacka Międzobrodzkiego
Od 1979 roku Jacek Międzobrodzki miał przymusową przerwę od żeglowania po Bałtyku. Z uwagi na działalność opozycyjną nie przyznawano mu klauzuli na pływania morskie, która była wymagana przez władze.
– Mieścił się u mnie magazyn bibuły – biuletynów i komunikatów Komitetu Obrony Robotników oraz słowackiej i czeskiej literatury religijnej – tłumaczy. Materiały KOR-u przywoził kolega z Łodzi, a ja odbierałem na dworcu PKP i rozdzielałem na trzy kolejne lokale. Zajmowałem się też ich dystrybucją. Zbierałem również pieniądze na KOR i podpisywałem wszystkie listy protestacyjne – do Amnesty International, Komitetu Helsińskiego, nawet do Sejmu PRL. Angażowałem się też czynnie w duszpasterstwie akademickim ,,Beczka” u Ojców Dominikanów. Co więcej, brałem udział we wszystkich możliwych demonstracjach. Nigdy nie zostałem aresztowany, ani spałowany, wielokrotnie mnie przesłuchiwano na milicji w SB, a po studiach nie mogłem znaleźć pracy. No i w latach 1980-1982 byłem jedyną osobą w Krakowskim Okręgowym Związku Żeglarskim, która nie otrzymywała klauzuli na pływanie morskie.
Jacek Międzobrodzki w 1979 roku uzyskał na Akademii Medycznej w Krakowie tytuł magistra farmacji w zakresie biochemii roślin. Następnie kontynuował naukę na studiach doktoranckich w Zakładzie Bakteriologii Instytutu Mikrobiologii AM w zakresie bakteriologii klinicznej. W 1984 roku otrzymał stopień naukowy doktora, w 2002 roku doktora habilitowanego, a 2014 roku tytuł profesora. Jest też profesorem gościnnym Uniwersytetu w Groningen. Na stałe zawodowo związał się zaś z Uniwersytetem Jagiellońskim.
Ani założenie rodziny, ani zaangażowanie w pracę naukową i zawodową nie odciągnęło Jacka Międzobrodzkiego od żeglarstwa. Każdego roku spędza na jachcie kilka tygodni. Pływał m.in. po norweskich fiordach, Szetlandach i północnej Szkocji, Morzu Irlandzkim, Biskajach, Wyspach Kanaryjskich, na Maderę, do Portugalii, po Adriatyku i Morzu Liguryjskim. Najbardziej lubi jednak Bałtyk, a szczególnie kocha Zatokę Gdańską. Choć preferuje rejsy turystyczne, to zdarzało mu się też ścigać regatowo na „Aquila” w załodze Czesława Perlickiego. Związał się też z Yacht Klubem Polski Gdynia, do którego należy od 1980 roku.
– Pewien pisarz angielski napisał, że każdy mężczyzna ma marzenia, ale tylko prawdziwy mężczyzna przyznaje się do tego – mówi Jacek Międzobrodzki. – Ja chciałbym jeszcze kiedyś opłynąć Atlantyk na małej jednostce. Najlepiej ze skromną załogą, najwyżej 3-4 osoby.
Jacek Międzobrodzki, ur. 1954 roku w Krakowie. Kapitan jachtowy, instruktor żeglarstwa, członek Yacht Klubu Polski Gdynia. Profesor mikrobiologii zatrudniony na Wydziale Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Za działalność opozycyjną w okresie PRL-u odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Przez kolegów nazywany „Jacenty”, od kiedy w jednej załodze było czterech żeglarzy o imieniu Jacek i musiano wprowadzić rozróżnienie.