
Znani i nieznani: Wojciech Rosada
Regatowiec, który z czasem dostrzegł uroki rekreacyjnego żeglowania. Wojciech Rosada żeglarstwa uczył się od samego Juliusza Sieradzkiego, co przyniosło świetne efekty.
Wojciech Rosada urodził się w 1948 roku w Szczecinie, ale w wieku 10 lat wraz z rodziną przeprowadził się do Gdyni. W młodości dużo grał w tenisa ziemnego, był nawet wicemistrzem Polski, ale kiedy miał 13 lat kolega przyprowadził go do Yacht Klubu Polski Gdynia. Żeglarstwo błyskawicznie go wciągnęło.
– Moje regatowe sukcesy są zasługą Juliusza Sieradzkiego, który się mną zaopiekował – wspomina Wojciech Rosada. – Był zaangażowanym trenerem – potrafił wsiąść do mojego Cadeta, żeby mi pokazać, jak pływać. Nauczył mnie też wielu strategii i trików. Zbudował również pierwsze w Polsce wręgowe Cadety, które okazały się bardzo dobrymi konstrukcjami.
Przygodę z żeglarstwem Wojciech Rosada zaczął właśnie od klasy Cadet. Początkowo nie odnosił sukcesów, ale przełom nastąpił w 1964 roku.
– Na regatach szło mi średnio i nie znalazłem się w kadrze na mistrzostwa Polski – przyznaje Rosada. – Jeden z kolegów jednak zachorował i Sieradzki mnie wyznaczył w zastępstwie. Pamiętam swój szok, strach i szczęście. Na mistrzostwa do Giżycka pojechałem z moim załogantem Leszkiem Dubielą. Była tam już cała kadra Polski – najlepsi krajowi zawodnicy, mistrz świata, no i ja – świeżak, ale z chęcią do walki. Wystartowało sto Cadetów w dwóch grupach i nieoczekiwanie wygrałem eliminacje w jednej z nich. Wtedy zaczęło być głośno o czarnym koniu z Gdyni… W finale najlepsi mnie pilnowali, ale w kolejnych biegach poszło mi dobrze i zostałem wicemistrzem Polski. Dało mi to przepustkę do kadry narodowej. Tak rozpoczęła się moja kariera regatowa.
Po mistrzostwach przyszły kolejne zwycięstwa w polskich regatach. Rok później pojechał na Internationalen Ostseeregatten Wardemünde, które były nieoficjalnymi mistrzostwami Europy Cadetów.
– Wystartowało w nich około 120 jachtów – opowiada Rosada. – Moim załogantem był Roman Bakuła. Zacząłem dobrze – pierwszy bieg wygrałem, a w drugim byłem drugi. Po kolejnych dwóch przeszedłem do finału. Pamiętam, że zaczęli się kręcić dziennikarze i pisać o mnie jako o faworycie. Praktycznie po pięciu finałowych biegach już wygrałem, ale w ostatnim, w którym bardzo mocno wiało, nie zostawiłem innym żadnych szans. Było pierwsze miejsce na podium, piękny srebrny puchar, bukiet kwiatów, a na końcu Mazurek Dąbrowskiego. To była niezapomniana chwila.
W 1966 roku Wojciech Rosada zakończył karierę w klasie Cadet, ale ponieważ nie dostał ani jachtu klasy 505, ani Horneta, nie mógł kontynuować kariery sportowej. Mając już patent sternika jachtowego zaczął pływać w zatokowych regatach na jachcie „Bryzg” klasy Haj. Podczas jednych z regat uderzył w niego Tadeusz „Papa” Siwiec – doskonały regatowiec i komandor Marynarki Wojennej. To nieszczęśliwe zdarzenie nieoczekiwanie zapoczątkowało długą przyjaźń pomiędzy żeglarzami. Rosada, świeżo przyjęty do Wyższej Szkoły Morskiej, właśnie za namową Siwca zrezygnował z kontynuowania edukacji i wybrał służbę wojskową, którą odbywał w… Ośrodku Szkolenia Żeglarskiego Marynarki Wojennej. Dzięki wsparciu komandora mógł nie tylko dalej pływać regatowo, ale też rozpocząć studia na Akademii Wychowania Fizycznego.

Wojciech Rosada na jachcie „Bryzg” w 1966 roku.
Fot. arch. Wojciecha Rosady
Podczas pobytu w wojsku i w okresie pływania w Jacht Klubie Morskim Kotwica (obecnym Jacht Klubie Marynarki Wojennej Kotwica) Rosada odniósł pierwsze duże sukcesy w żeglarstwie morskim. Na jachcie „Kapitan” w 1972 roku zdobył złoty, a rok później brązowy medal w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski. W 1974 roku odszedł z wojska, został zatrudniony jako kierownik produkcji w Stoczni Jachtowej im. Conrada oraz zaczął pływać w Jacht Klubie im. Conrada. W barwach tego klubu, ale już na własnej łódce „Carmen”, w latach 1976-1978 zdobył kolejne trzy medale mistrzostw Polski, w tym dwa złote.
W 1978 roku zaczął pracować w fabryce budowy domów, a później wraz z żoną otworzyli sklep. Jesienią 1981 roku dostał zaproszenie od znajomych żeglarzy z Holandii, żeby tam się przeprowadzić. Z tej oferty skorzystał. Ostatecznie wraz z rodziną osiadł jednak w RFN. Początkowo pracował m.in. na śluzie w Kilonii, ale później założył przedsiębiorstwo produkujące okna.
– W tym czasie zacząłem pływać rekreacyjnie, bo moja żona zakochała się w Morzu Śródziemnym – opowiada. – Czarterowałem jacht, brałem znajomych i pływaliśmy np. wokół Włoch i Sardynii. Szczególnie spodobała nam się Majorka, gdzie w 2001 roku kupiliśmy dom. Przeprowadziliśmy się, ściągnąłem znajomych i otworzyłem firmę remontującą stare domy. Po dwóch latach stwierdziłem jednak, że nie po to przeprowadziłem się na Majorkę, żeby pracować w budowlance. Dlatego pochodziłem po klubach i znalazłem pracę u dystrybutora jachtów Bavaria.
Jak wspomina żeglarz, była to praca marzeń. Do jego obowiązków należało przeprowadzanie świeżo zwodowanych jachtów z Hiszpanii do Majorki, gdzie były wyposażane i wydawane klientowi. Najczęściej pływał z żoną. Obecnie jest już na emeryturze, ale wciąż żegluje.
– Moje ukochane rejsy to dwutygodniowe wyprawy z żoną z Palma de Mallorca na Gran Canaria – mówi. – Pogoda jest świetna, wokół pływają delfiny. Marzenie.
Wojciech Rosada, ur. w 1948 roku w Szczecinie. Kapitan jachtowy, w latach 60. czołowy zawodnik klasy Cadet, multimedalista Morskich Żeglarskich Mistrzostw Polski. Związany z Yacht Klubem Polski Gdynia, Jacht Klubem Marynarki Wojennej Kotwica i Jacht Klubem im. Conrada.
PODZIEL SIĘ OPINIĄ