
Czarna seria w polskim żeglarstwie
1 czerwca, w drodze do Szwecji, jacht „Zjawa IV” zaczął nabierać wody. Ewakuowano załogę, a uszkodzony kecz odholowano do portu we Władysławowie. To już kolejny w ciągu ostatnich kilku miesięcy wypadek z udziałem pływającej pod polską banderą jednostki.
Serię niefortunnych, momentami tragicznych, wydarzeń otworzył „Polonus”, który 22 grudnia ubiegłego roku osiadł na mieliźnie u brzegów Antarktydy. 30 lipca jacht wypłynął z Londynu w rejs śladami Ernesta Shackletona i miał dotrzeć do Grytviken na Georgii Południowej.
Niestety, rejs zakończył się u wejścia do Zatoki Króla Jerzego. Wcześniej załoga „Polonusa” dotarła do polskiej stacji antarktycznej Arctowski. Na prośbę pracujących tam polarników, czwórka żeglarzy z ośmioosobowej załogi „Polonusa” popłynęła w kierunku małej stacji badawczej Taurowa Chata z misją podjęcia i przetransportowania do Arcotwskiego dwóch naukowców. Zamiar się nie powiódł, bo z powodu szkwału jacht osiadł na mieliźnie. Wprawdzie załodze nie zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale akcja ratunkowa z udziałem chilijskiego śmigłowca i argentyńskiego okrętu patrolowego, przebiegała w bardzo trudnych warunkach, przy wietrze o prędkości 40 węzłów. Czteroosobową załogę i dwóch polskich polarników przetransportowano na argentyńską jednostkę, a stamtąd na stały ląd.
„Polonus” wciąż znajduje się na Wyspie Króla Jerzego, a nowy właściciel stara się zebrać fundusze niezbędne do wyremontowania łódki i sprowadzenia jej na wodę. 11 maja w internecie ruszyła zbiórka pieniędzy na ten cel.
Pechowy kierunek północny
Znacznie bardziej dramatyczny przebieg miał wypadek innego polskiego jachtu „Magnus Zaremba”. 28 marca na Morzu Północnym u wybrzeży Norwegii, podczas silnego sztormu dwie osoby zostały lekko ranne, a sam jacht stracił maszt. Załoga wysłała sygnał SOS i została podjęta przez norweski śmigłowiec ratunkowy. Opuszczony „Magnus Zaremba” przez 6 godzin dryfował. Ostatecznie polski jacht został odnaleziony i odholowany do portu w Bergen. W kwietniu wrócił do Polski.
30 maja tragedia przerwała rejs szkunera „Down North” płynącego ze Świnoujścia na Spitsbergen. Jak twierdzi załoga, przyczyną zatonięcia jachtu był szkwał, który sprawił, że jednostka poszła pod wodę. Niestety, w czasie akcji ratunkowej, na atak serca zmarł jeden z uczestników rejsu, pochodzący z Torunia 53-letni reporter „National Geographic”. Prokuratura wszczęła śledztwo dotyczące nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu wodnym. Sprawę bada też Państwowa Komisja Wypadków Morskich.
Także 30 maja, na drugiej półkuli, jacht “Fazisi” należący do Polish Yachtclub Associacion of North America i dowodzony przez Jana Kędzierskiego, sztrandował w rejonie Brooklynu. Jednostka stała na kotwicy bez dozoru.
Nieudany OnkoRejs
Nie przebrzmiały jeszcze echa tragedii „Down North”, a 1 czerwca media podały informację o kolejnym zdarzeniu z udziałem polskiego jachtu. Rejs „Zjawy IV” płynącej do Szwecji został przerwany. Jacht zaczął nabierać wody i konieczna była ewakuacja 15-osobowej załogi. Stanowiły ją w większości uczestniczki „OnkoRejsu” – kobiety, które walcząc z rakiem, pokonują własne słabości podejmując kolejne sportowe wyzwania. Jednym z nich była właśnie morska wyprawa. Jachtem dowodziła profesjonalna żeglarka, nad stanem technicznym jednostki czuwał mechanik – jedyny mężczyzna w załodze. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że na „Zjawie IV” rozszczelniły się planki. Łódkę udało się bezpiecznie sprowadzić do portu. Teraz z pewnością sprawą zajmą się powołane do tego instytucje.
Żadnego z tych wypadków nie można ze sobą łączyć. Każdy miały inny przebieg i prawdopodobne przyczyny. Pozostaje jednak wierzyć, że zarówno armatorzy, kapitanowie, szkoleniowcy, urzędnicy, jak i wszyscy inni, od których zależy bezpieczeństwo polskich żeglarzy i jachtów, będą bacznie analizować opisane zdarzenia, a wnioski jakie się pojawią, pozwolą zwiększyć bezpieczeństwo żeglarzy na wodzie.