Szymon Kuczyński odebrał Srebrny Sekstant
W historycznym gmachu gdańskiego Dworu Artusa odbyła się uroczystość wręczenia najważniejszych polskich trofeów żeglarskich. Srebrny Sekstant i Nagrodę Honorową Rejs Roku 2016 przyznano Szymonowi Kuczyńskiemu za samotny rejs dookoła świata na jachcie „Atlantic Puffin”.
Wśród licznie zgromadzonych w Dworze Artusa gości nie zabrakło przedstawicieli władz Polskiego Związku Żeglarskiego, Pomorskiego Związku Żeglarskiego, władz Gdańska i Gdyni, reprezentantów Ligi Morskiej i Rzecznej, Bractwa Kaphornowców i środowiska żeglarskiego.
Drugą nagrodę honorową otrzymał Aleksander Hanusz za samotny rejs transatlantycki „King of Bongo” – samodzielnie zbudowanym, odkrytopokładowym jachcie. Trzecią przyznano Michałowi Palczyńskiemu za wieloetapową wyprawę dookoła świata na jachcie „Crystal”.
To nie jedyne nagrody wręczone podczas uroczystej gali. Swoje wyróżnienia przyznało Bractwo Kaphornowców, prezydent Gdańska, magazyn „Żagle” i Polski Związek Żeglarski. Szczegółowe informacje o nagrodach i wyróżnieniach można znaleźć na naszych łamach w tekście „Srebrny Sekstant dla Szymona Kuczyńskiego”.
Po zakończeniu uroczystości poprosiliśmy Szymona Kuczyńskiego o krótką rozmowę.
– Dokonałeś sporego wyczynu, jesteś laureatem najważniejszej żeglarskiej nagrody – jakie wyzwania stawiasz sobie w tym roku?
– Zobaczymy co się wydarzy. Plany mam zdecydowanie regatowe. Przede wszystkim udział w Fastnet, a wcześniej w regatach na Alasce. Do Stanów lecę pod koniec maja, a Fastnet startuje pod koniec sierpnia…
– Nie będziesz się ścigał na „Puffinie”?
– Nie. Po pierwsze, gdybym chciał wszędzie ścigać się na tym jachcie, musiałbym go ze sobą wozić, a to nie takie łatwe. Po drugie, wciąż nie wszędzie mogę startować ze względu na zbyt małe wymiary łódki. „Puffin” zostaje na Bałtyku i tutaj też zamierzam startować w regatach.
– Wspomniałeś o Alasce, chcesz specjalizować się w rejsach na zimniejszych wodach?
– Tak. Zdecydowanie wolę chłodniejsze klimaty i dążę do tego, żeby jak najwięcej pływać albo na północy, albo daleko na południu.
– Twój wyczyn został doceniony między innymi za to, że udowodniłeś, iż na małej, sześciometrowej łódce, można bezpiecznie realizować duże projekty. Czy następuje przełamanie w podejściu do małych łódek?
– Od lat robiliśmy rejsy na małych łódkach, ale dopiero rejs dziewczyn na Islandię („Dziewczyny na pokład” w 2014 roku na jachcie „Maxus” – red.) został zauważony i doceniony. Naszego przejścia Atlantyku na jachcie pięciometrowym nikt nie zauważył. Ale teraz cieszę się, że dzięki sporej liczbie zrealizowanych projektów przekonaliśmy środowisko żeglarskie, że nie wielkość łódki determinuje kwestie bezpieczeństwa.
– A jak za granicą podchodzi się do takich projektów jak twoje, pływania na niedużych jednostkach?
– Dość racjonalnie. Oni tam wiedzą, że taki jacht oznacza minimum komfortu. Dla nich to forma wyczynu, ale związana nie tyle z trasą czy jej trudnością, a z tym, że trzeba zrezygnować z wielu wygód. Nie ma lodówki, nie ma silnika. Jachtów, które zrobiły kółko wokół ziemi, a są podobne do „Puffina”, czy nawet mniejsze, jest na świecie ze trzy, może cztery… Mimo że mała łódka budzi zdziwienie wszędzie na świecie, ludzie zaczynają rozumieć, że da się na takich jachtach pływać bezpiecznie i daleko.