Słynne statki: „Mary Celeste”
Czy dziesięć osób może zniknąć bez śladu z pokładu żaglowca? Tak, o czym świadczy zagadka losu załogi „Mary Celeste”, która od ponad 150 lat jest nierozwiązana.
Choć morska historia pełna jest katastrof, wypadków i zjawisk trudnych do wyjaśnienia, mało które wydarzenie zostało tak zapamiętane, jak zniknięcie załogi żaglowca „Mary Celeste”. Jednostka zwodowana została w Nowej Szkocji w 1861 roku jako „Amazon”. Była to dwumasztowa brygantyna o długości 30 metrów i pojemności blisko 200 ton rejestrowych brutto.
Przez pierwsze siedem lat pływała pod brytyjską banderą głównie do Wielkiej Brytanii i na Karaiby. Nie był to jednak szczęśliwy statek – jeden z kapitanów umarł podczas rejsu, a w 1867 roku sztorm wyrzucił żaglowiec na brzeg kanadyjskiej wyspy Cape Breton. Po kilku miesiącach właściciele sprzedali wrak amerykańskiemu armatorowi.
Do 1872 roku jednostka została wyremontowana i powiększona. Nadano jej też nowe imię – „Mary Celeste”. Jesienią 1872 roku udziałowcem i kapitanem został Benjamin Briggs, doświadczony 37-letni marynarz, który wcześniej z powodzeniem dowodził już kilkoma innymi żaglowcami. W tragiczny rejs zabrał też żonę i córkę, dla których specjalnie przebudował kajutę. Resztę załogi tworzyli doświadczeni żeglarze, z których częścią Briggs już wcześniej pływał.
5 listopada 1872 roku „Mary Celeste” opuściła nowojorskie nabrzeże z ładunkiem ponad 1700 beczułek alkoholu. Celem była Genua. Briggs do rejsu podchodził bez brawury – ponieważ pogoda była niepewna, przed wejściem na Atlantyk poczekał na lepsze warunki przy nowojorskiej wyspie Staten Island. Wtedy załoga „Mary Celeste” widziana była po raz ostatni.
4 grudnia w połowie drogi pomiędzy Azorami a wybrzeżem Portugalii załoga innej amerykańskiej jednostki płynącej z Nowego Jorku: „Dei Gratia” natknęła się na statek, którym okazała się “Mary Celeste”. Żaglowiec płynął pod pełnymi żaglami jednak wydawał się opuszczony przez załogę, co potwierdziła wizyta na jego pokładzie. Poza lekko porwanymi żaglami i brakującą szalupą ratunkową nie było też zniszczeń, ani śladów walki. W pomieszczeniach panował też porządek. W odnalezionym dzienniku pokładowym ostatni wpis był z 25 listopada – sprzed dziewięciu dni. Marynarze z „Dei Gratia” odprowadzili „Mary Celeste” do Gibraltaru, gdzie zaginięciem załogi zajęły się brytyjskie władze.
Śledztwo nie było prowadzone zbyt dobrze. Prokurator Generalny Gibraltaru z góry założył, że doszło do przestępstwa. Wśród hipotez rozważał m.in. taką, że załoga upiła się przewożonym w ładowni alkoholem, popadła w szaleństwo, zamordowała kapitana z rodziną i oficerów, a następnie uciekła szalupą ratunkową. Nie udało się tego potwierdzić, a śledztwo stanęło w miejscu.
Do „Mary Celeste” przylgnęła za to łatka „przeklętego statku” i dopiero w 1874 roku właścicielom udało się ją sprzedać, choć poniżej jej wartości. Kolejne rejsy nie poprawiły wizerunku żaglowca – w 1880 roku zawinęła na Wyspę św. Heleny z powodu choroby kapitana, który wkrótce zmarł. W tym samym roku „Mary Celeste” ponownie zmieniła właściciela.
Bostońska spółka, która go kupiła, ostatecznie postanowiła pozbyć się pechowej jednostki z dużym zyskiem. W tym celu ubezpieczyli bezwartościowy jak się później okazało ładunek na olbrzymie pieniądze i upozorowali wypadek, rozbijając „Mary Celeste” na rafie na Karaibach 3 stycznia 1885 roku. Oszustwo wyszło jednak na jaw.
Pomimo zniszczenia „Mary Celeste”, jego dramatyczna historia pozostawała żywa przez kolejne lata. Ponieważ oficjalne śledztwo nie dało odpowiedzi na pytanie o los zaginionej załogi, tematem zajęli się dziennikarze i domorośli śledczy, którzy proponowali m.in., że to załoga „Dei Gratia” zwabiła na pokład żeglarzy z „Mary Celeste” i ich wymordowała lub kapitanowie obu jednostek upozorowali zniknięcie jednostki, żeby potem podzielić się przysługującym znaleźnym za „Mary Celeste”.
Niektórzy winnym uznali kucharza, który miał otruć resztę załogi. W sprawę zaangażował się nawet Arthur Conan Doyle, który w 1884 roku anonimowo opublikował w prasie krótkie opowiadanie „J. Habakuk Jephson’s Statement” poświęcone losom załogi fikcyjnego żaglowca „Marie Celeste”. Ku swojemu zdumieniu wielu czytelników uznało je za prawdziwą relację, co dodatkowo zwiększyło zainteresowanie jednostką.
Pewne motywy z historii „Mary Celeste” – oraz innych statków-widm – przeniknęły również do kultury popularnej. Np. w powieści Brama Stokera „Drakula” tytułowy wampir przypływa do angielskiego portu Whitby na żaglowcu „Demeter”, którego załoga (z wyjątkiem jednego nieżywego żeglarza, który został przywiązany do steru) znika podczas rejsu.
Obecnie przyjmuje się za najbardziej prawdopodobne, że załoga obawiając się wybuchu spowodowanego gęstniejącymi oparami alkoholu – co zdarzało się przy przewożeniu takiego ładunku – celowo opuściła pokład schodząc do szalupy, a potem utraciła kontakt ze statkiem.