< Powrót
13
czerwca 2024
Tekst:
Adam Mauks
Zdjęcie:
Archiwum prywatne
Wiesław Drabik z żoną Danutą podczas okołoziemskiego rejsu.

Znani i nieznani: Wiesław Drabik

W dzieciństwie żeglarską inspiracją była kartka pocztowa od taty. Dziś Wiesław Drabik organizuje m.in. żeglarskie wyprawy dla dzieci i młodzieży, dla których los nie był szczególnie łaskawy.

Urodził się w 1957 roku na Podlasiu, w wiosce Podedwórze, między Włodawą a Białą-Podlaską. Często tam wraca, bo to przepiękne tereny.

– Latam tam także, z uporem maniaka, samolotem, żeby z góry na to wszyto popatrzeć – mówi Wiesław Drabik.

Żeglarstwo? Po raz pierwszy zetknął się z nim, kiedy tata pojechał do Trójmiasta. Po kilku dniach przyszła do domu kartka pocztowa z treścią: „Morze jest wielkie”. To wszystko, co wtedy napisał.

– Pamiętam to do dziś, bo dało mi to wiele do myślenia – opowiada. – A kiedy ojciec wrócił do domu przywiózł książkę o przedwojennym rejsie „Daru Pomorza”. Była niewielka, ale miała sporo ilustracji. Pamiętam, że mama mi ją czytała do snu. Na jednym ze zdjęć był marynarz z małpką, co bardzo mi utkwiło w pamięci. Później ta moja żeglarska historia zatoczyła wielkie koło, bo kilka lat temu odebrałem nagrodę „Friendship Trophy” na pokładzie „Daru Młodzieży”, czyli następcy „Daru Pomorza”. Ciepło mi się na duszy zrobiło, chociaż mam świadomość, że tamte epizody trudno było nazwać początkami mojego żeglarstwa.

O tych, w przypadku Wiesława Drabika, można mówić dopiero w czasach studenckich. Najpierw skończył liceum ogólnokształcące w Rejowcu koło Chełma. Potem były studia na Politechnice Częstochowskiej, a na nich już więcej okazji do żeglowania. Później była też Politechnika Rzeszowska, gdzie obronił doktorat z zakresu mechaniki. Temat pracy: „Wpływ okresu eksploatacji reaktorów katalitycznych na sprawność oczyszczania spalin”.

– To wtedy zaczęły się moje dwie pasje: żeglarstwo i lotnictwo, które zostały we mnie do dziś – wyjaśnia.

W żeglarstwie to była drabinka stopni, po których się wspinał, zdobywając kolejne patenty.

– Mój pierwszy morski rejs był dość ekscytujący, bo w 1978 roku płynąłem na jachcie „Swarożyc” – mówi. – To był już wtedy stary, drewniany jacht, znany w środowisku żeglarskim. Byłem wtedy po krótkim śródlądowym obyciu i chciałem spróbować swoich sił na morzu. Przyjechałem do Gdańska, zobaczyć morze, ale byłem trochę rozczarowany, bo myślałem, że to morze jest wszędzie. Naiwnie sądziłem, że wysiądę z pociągu i od razu wejdę do morza i otrę się o jachty. Sympatyczna dziewczyna w informacji kolejowej na gdańskim dworcu powiedziała mi, że mam jechać do Górek Zachodnich do Akademickiego Klubu Morskiego. Chodząc po kei natknąłem się na dwóch facetów, którzy krzątali się właśnie przy „Swarożycu”. Jednym z nich był śp. Paweł „Pablo” Koprowski. Oni zaproponowali mi dołączenie do prac przy jachcie.

Jacht “Drabi 2” na jednej z indonezyjskich wysp.

W zamian klub pozwolił mu wtedy wypłynąć w rejs. Koprowski był kapitanem tego rejsu. „Swarożyc” nie był jednak do końca sprawny i bezpieczny, bo podczas tego rejsu potrafili na wachcie wylać ponad 100 wiader wody. Choć był to tzw. rejs krajowy okazało się, że dotarli aż do…Helsinek.

– Po przygodach udało się wrócić, ale to nie było łatwe, bo przecież byliśmy tam bez paszportów i ktoś na nas doniósł – wspomina Drabik. – Kuter patrolowy kazał nam zawijać do Gdańska i tłumaczyć się w WOP-istom. Byliśmy jednak potwornie głodni i zmęczeni, popłynęliśmy do Gdyni, gdzie „przywitali” nas żołnierze z karabinami. Potem były przesłuchania i dopiero następnego dnia mogliśmy kupić sobie wymarzony bochenek chleba. Kiedy wracałem do domu na Podlasie, to myślałem sobie, że nigdy więcej już na morze się nie wybiorę.

Rok później udał się jednak w kolejny rejs. Tym razem na jachcie „Politechnika Warszawska” i tak już został przy morzu i żeglarstwie. Jak sam mówi jego żeglarskim guru jest Ziemowit Barański, który na pytanie dlaczego żegluje, odpowiedział kiedyś, że jak raz się zacznie, to trudno przerwać.

– I to chyba dotyczy także mnie – śmieje się Wiesław Drabik.

W wyprawach, w tym żeglarskich, obok obcowania z przyrodą najważniejszy jest dla niego kontakt ludźmi. A największą frajdę sprawia mu żeglowanie na żaglowcach z młodzieżą.

– Miałem przyjemność i zaszczyt dowodzić „Pogorią” i „Kapitanem Borchardtem” m.in. na zlotach Tall Ships – mówi.

Jego główną pasją są podróże. Odwiedził już ponad 100 krajów. Swoje wojaże realizuje w dużej mierze poprzez żeglarstwo i lotnictwo, bo posiada też licencję pilota.

Wiesław Drabik jest właścicielem trzeciego już jachtu. Na pierwszym „Drabi”, z 14-letnim synem Amadeuszem w latach 2000 i 2001, odbył wyprawę do Ameryki Południowej z dłuższym pobytem w Amazonii. Na jachcie „Drabi 2” z żoną Danutą popłynął w latach 2015-2018 dookoła świata, a teraz jest już „Drabi III”, który stacjonuje na Wyspach Kanaryjskich.

Wiesław Drabik (drugi od lewej) na “Darze Młodzieży”.

– Ogromne wrażenie zrobiła na mnie Indonezja ze swoimi prawie 17 tysiącami wysp – wyznaje. – Na każdej są inne wierzenia i obyczaje, ale wszystkich tych ludzi łączy wielka życzliwość do innych.

Wiesław Drabik jest założycielem fundacji „Ocean Marzeń”, która prowadzi akcję „Pomocna dłoń”.

– Chodzi o pobudzenie młodzieży do przełamywania własnych barier i uprzedzeń – wyjaśnia. – Przy okazji chcę też zwrócić młodzieży uwagę, na to, że obok są osoby, które nas potrzebują, a dobre uczynki dla bliźnich wzmacniają nas i pomagają pozbyć się własnych kompleksów.

Wiesław Drabik ma 67 lat i mieszka w Chełmie. Jest wykładowcą na Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Chełmie. Napisał też książkę „Dogonić horyzont”. Opowiada w niej o swoich podróżach, od dzieciństwa po obecną działalność charytatywną, rejsy dla wychowanków domów dziecka i ośrodków szkolno-wychowawczych. Został odznaczony medalem PZŻ za zasługi dla polskiego żeglarstwa.

Co myślisz o tym artykule?
+1
18
+1
1
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0