Jakub Ziemkiewicz: Mini Globe Race to duże wyzwanie
Już za niespełna dwa miesiące w wokółziemskich regatach samotników Mini Globe Race wystartuje Jakub Ziemkiewicz. Żeglarz opowiedział nam o przygotowaniach do imprezy, budowie jachtu i obawach przed tym wyzwaniem.
– 23 lutego 2025 roku rozpocznie pan udział w etapowych, wokółziemskich regatach samotników Mini Globe Race, rozgrywanych na niewielkich jachtach Mini 5.80 konstrukcji Janusza Maderskiego. Co pana skłoniło do zapisania się do tak niezwykłej imprezy?
– Pochodzę z Polic i w zasadzie niemal od urodzenia żeglowałem po Zalewie Szczecińskim i jeziorze Dąbie, głównie na samoróbkach zrobionych przez ojca. Stąd od zawsze moim marzeniem było, żeby popłynąć w rejs na jachcie, który samodzielnie zbuduję. Nigdy nie sądziłem, że to będzie możliwe. A jednak.
Trzy lata temu stwierdziłem, że dom wybudowałem, syna mam, drzewo posadziłem i teraz czas na coś innego. Doszedłem do wniosku, że już nic nie chcę w życiu robić, tylko pływać. Szukałem jakiegoś pomysłu – np. kupić jacht i na nim zamieszkać. Zacząłem szperać i dowiedziałem się o regatach Mini Globe Race. Jak jeszcze doczytałem, że konstruktorem jachtu Mini 5.80 jest Polak Janusz Maderski, uznałem to za znak.
– Miał pan wcześniej do czynienia z samotną żeglugą?
– Jak miałem już 15-16 lat ojciec pozwalał mi zabrać łódkę i samemu popłynąć na 2-3 dni. Wtedy marzyłem o tym, żeby z móc z kimś pożeglować i dzielić przygody. Moi rówieśnicy woleli jednak motorynki i dyskoteki, byłem więc trochę outsiderem. Przyzwyczaiłem się więc do samotnej żeglugi i nawet ją polubiłem. Dopiero w Irlandii częściej pływałem załogowo, ale ta samotność była zakorzeniona i wciąż wolałem takie żeglarstwo.
– Jak wyglądała budowa łódki?
– Były momenty, że strasznie żałowałem, że się za nią wziąłem. Począwszy z powodu wyczerpania, bo przecież musiałem pracować, żeby zarobić, wydawałem wszystko na materiały, a jacht budowałem w szopie nocami. Czyli pot, krew i łzy, a jeszcze żywice epoksydowe prawie mi zżarły skórę. Łącznie budowa zajęła mi 1,5 roku. Wiele razy przez ten czas zadawałem sobie pytanie, czy warto to kontynuować, ale teraz wiem, że znam każdy centymetr swojej łódki. Wszystko zrobiłem sam, wiem co i jak działa, jak naprawić, więc dużo problemów i stresów z tym związanych mi odeszło. No i budową łódki zaczęła żyć cała wieś, w której mieszkam, więc stałem się dość popularną osobą (śmiech).
– Jachtowi nadał pan imię „Bibi od Cork”. Skąd ta nazwa?
– Na moją córkę Biankę mówię Bibi. Rozdzielam się z moimi dziećmi na długo i chciałem je jakoś ze sobą zabrać, dlatego takie imię nadałem łódce. Moje urządzenie samosterujące to Tymon, jak syn. Przy czym każdemu, kto mi znacząco pomógł, podziękowałem nazywając jakąś rzecz jego imieniem.
– Opływał już pan łódkę?
– Zwodowałem ją 4 maja tego roku. Jak pierwszy raz na nią wsiadłem, złapało mnie przerażenie – bo jest taka lekka i chybotliwa. Ale szybko się przyzwyczaiłem, popływałem nią w okolicach Irlandii przez miesiąc, potem wyciągnąłem, żeby dokonać niezbędnych poprawek i w lipcu znów zrzuciłem na wodę. W sierpniu postanowiłem zaprowadzić ją na miejsce startu regat, do Portugalii. Było to już trochę późno na przekraczanie Zatoki Biskajskiej, bo zdarzają się duże depresje. Trafiło się wprawdzie okno pogodowe, ale złapał mnie sztorm, który zepchnął mnie pod Francję. Ale łódka zniosła to dobrze – zgubiłem jednak tracking, więc jak sygnał się urwał, dzieciaki myślały, że już po mnie. Na drugi dzień udało mi się na szczęście przekazać wiadomość, że wszystko w porządku.
– Jak się spisał jacht w tych trudniejszych warunkach?
– Nigdy żadna fala – choć były spore – nie weszła na pokład, ale czasami ich uderzenie przestawiało mnie z kursu. To był jedyny dyskomfort, bo tak to jestem w łódce zakochany. Cały czas czułem się bezpiecznie i jestem jej pewien.
– Na jakim etapie przygotowań jest pan teraz?
– Łódka jest już w Lagos w Portugalii gotowa do rejsu. Teraz pakuję się i sprawdzam listę niezbędnych rzeczy, którą dostałem od organizatora. Głównie chodzi o kwestie bezpieczeństwa – komunikatory, zawartość grab baga i tratwy ratunkowej czy np. linkę z obciążeniem do badania głębokości. Myślę też, co kupić do jedzenia na rejs.
– Pierwszą częścią Mini Globe Race – niebędącą ich częścią, ale wymaganą jako kwalifikacje – jest rejs przez Atlantyk, który rozpocznie się 28 grudnia. To tylko formalność, czy może sprawić problemy?
– Trudno mi powiedzieć, bo jeszcze nigdy nie przepłynąłem oceanu. Mówi się, że trasa jest emerycka, ale to nie jest dokładnie tak. Będziemy na Atlantyku trochę później niż zazwyczaj, więc pogoda może być gorsza. Również na Karaibach znajdziemy się nie w najlepszym sezonie. Wszystko dlatego, że cały harmonogram regat jest tak zaplanowany, żebyśmy za rok w grudniu-styczniu dotarli do Przylądka Dobrej Nadziei, którego opłynięcie będzie najtrudniejszą częścią regat.
– Czuje pan tremę przed Mini Globe Race?
– Obawiam się mnóstwa rzeczy, choć nie wiem czy słusznie, czy nie. To w końcu duże wyzwanie, a ja jestem zwykłym chłopakiem z Polic. Trochę boję się piratów, bo w okolicach Wenezueli i Panamie sytuacja zrobiła się niebezpieczna i zdarza się, że np. rybacy potrafią napaść na samotnego żeglarza. Obawiam się też orek, bo spotkanie z moją łódką mogłoby skończyć się nieciekawie. Mam też świadomość, że nie znam wód, na których będę pływał – a na dodatek w zasadzie nie mam silnika, bo na jachcie jest tylko mały elektryczny motorek do manewrowania w porcie. Gdy więc będę w sąsiedztwie skał lub raf i pod wpływem niekorzystnego prądu, a nie będę miał wiatru, może skończyć się nieciekawie.
– Regaty potrwają około 14 miesięcy. Czy pomiędzy poszczególnymi etapami uda się panu wrócić do Europy i odwiedzić rodzinę?
– Raczej nie planuję, głównie ze względu na koszty. Dłuższą przerwę, trwającą około trzech tygodni, będziemy mieli na wyspie Antigua, a inne będą miały około dwóch tygodni – tylko nie do końca wiadomo, kiedy się dopłynie. Biletów lotniczych z wyprzedzeniem nie można więc kupić.
– Często uczestnicy bardziej wymagających regat mówią, że sukcesem jest samo ich ukończenie. Tak jest w pana wypadku, czy jednak liczy pan też na dobry wynik sportowy?
– Uczestnicy Mini Globe Race dzielą się na dwie grupy – na takich, którzy chcą przeżyć przygodę i bezpiecznie opłynąć świat i na takich, którzy nie zbudowali samodzielnie łódek, ale mają zacięcie regatowe i oczekują sportowej rywalizacji. Ja na pewno będę chciał zająć dobrą pozycję i liczę, że samodzielnie zbudowany jacht mi w tym pomoże. Za to wszyscy irlandzcy znajomi mnie dopingują, że najważniejsze, żebym wygrał z Anglikiem, a reszta się nie liczy.
Jakub Ziemkiewicz – policki żeglarz urodzony w 1972 roku i mieszkający na stałe w Irlandii. 23 lutego 2025 wystartuje w Mini Globe Race na jachcie klasy Mini 5.80 o nazwie „Bibi of Cork”. Więcej o nim i jego planach.