
Słyszeliście o… niezwykłym rejsie Stanleya Jabłońskiego?
Stanley Jabłoński miał polskie korzenie, bo urodził się w Polsce, ale niemal całe życie spędził w Stanach Zjednoczonych. W 1963 r. wrócił do kraju przodków, żeby kupić jacht i wyruszyć nim z powrotem do Ameryki. Choć miał bardzo małe doświadczenie żeglarskie, marzył, by przepłynąć Atlantyk.
Podróż rozpoczął w Gdańsku 31 maja 1963 roku na 10-metrowym jachcie typu slup, któremu nadał imię „Amethyst”. Na pokładzie miał kompas, mapy i przenośne radio tranzystorowe. Na pierwszy sztorm trafił po zaledwie dwóch dniach żeglugi. Musiał zawinąć do portu w Łebie.
Następnego dnia był znowu na morzu. Drugi silny sztorm pojawił się na jego drodze, kiedy minął przylądek Arkona. W efekcie doszło do uszkodzenia masztu, a łódka zaczęła nabierać wody. Sytuacja stawała się dramatyczna. Była noc, jacht nie był oświetlony. Pomimo wystrzelenia przez żeglarza aż 25 rac świetlnych, żaden z przepływających statków się nie zatrzymał.
Jakimś cudem udało się jednak Jabłońskiemu dotrzeć do małego, duńskiego portu. Jego mieszkańcy pomogli wymienić maszt. Pożeglował do holenderskiego Zeebrugge, gdzie dokonał ostatecznych napraw.
28 lipca dotarł do Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich i pozostał tam do 1 sierpnia. Odpoczął, naprawił kolejne usterki, usunął porosty, które pojawiły się na kadłubie łodzi, spowalniając ją do zaledwie 2 węzłów.
Koniec sierpnia był jednym z najtrudniejszych momentów całej wyprawy. Stanley z radia dowiedział się o huraganie Beulah i zdał sobie sprawę, że nie może całkowicie uniknąć żywiołu. Około 1000 mil od wybrzeża USA natknął się na deszcz, który: „wydawał się pędzić poziomo, jak ogromny oszalały wodospad”oraz wiatr z: „rykiem, który zagłuszał każdy inny dźwięk” i „wydawał się wiać w nieskończoność”. Po drodze stracił dwie pary okularów, na szczęście miał ze sobą trzecią. Zalany silnik nie pracował.
Wreszcie 14 września 1963 roku udało się podróżnikowi dotrzeć w pobliże portu przeznaczenia, którym było Norfolk i kilka mil przed końcem rejsu stanął na kotwicy. Wtedy siły natury po raz ostatni go doświadczyły. Silny sztorm zerwał kotwicę i „Amethyst” dryfował w stronę brzegu. Na szczęście jacht zauważyła straż przybrzeżna i odholowała go do Norfolk.
Stanley Jabłoński samotnie spędził na wodach mórz oraz Oceanu Atlantyckiego 107 dni. Pokonał 6000 mil morskich. Żeglarstwo pozostało jego jedyną pasją do końca życia. Pływał na wielu jachtach, a w 1973 roku powtórzył nawet swój transatlantycki wyczyn.