
Szymon Kuczyński: Chcieliśmy popróbować turystyki plażowej
W ciągu sześciu dni dwoje żeglarzy Szymon Kuczyński, który dwa razy samotnie opłynął świat, i Anna Jastrzębska przepłynęli trasę z Gdyni do Świnoujścia na odkrytopokładowym mieczowym jachcie klasy 2020. Poprosiliśmy żeglarza o podsumowanie rejsu.
– Nie co dzień pływa się na takich trasach takimi łódkami. A wy postanowiliście przełamać stereotypy związane z morskimi wyprawami na długich dystansach i spędzić urlop na odkrytopokładowym mieczowym jachcie.
– Chcieliśmy się przekonać, jak jacht się sprawdzi. W przeszłości, nawet przed wojną, już się takie rejsy odbywały. A jednak, mimo że dostępne, tańsze i łatwiejsze do zorganizowania niż rejsy większymi jachtami kabinowymi, wciąż nie są popularne. Myślę, że warto zachęcać do takiej formy uprawiania turystyki morskiej. Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na ten, w pewnym sensie eksperymentalny, rejs.
– I jakie wnioski? Można uznać ten jacht za łódkę morską?
– Całkiem nieźle sobie poradził. Da się nim bezpiecznie pływać po morzu. Oczywiście ważna jest aura. Dobrze, jeśli nie ma za dużo wiatru, bo jak wiemy w strefie brzegowej, którą głównie się płynie jest największe zafalowanie. Najlepszy jest ten od lądu. Wtedy płyniemy w warunkach niemal jeziornych. Nam przez cały tydzień pogoda sprzyjała. Najsilniejszy wiatr, w jakim płynęliśmy, to było w porywach 5B. Nie da się zaplanować takiego rejsu z półrocznym wyprzedzeniem, ale już na dwa tygodnie przed urlopem można. I dostosować planowaną trasę do przewidywanych warunków atmosferycznych. Nie trzeba przecież pływać z Gdańska do Świnoujścia, można też żeglować na krótszych odcinkach.
– Jak zagwarantować sobie udany morski rejs niewielką mieczówką bez kabiny?
– Dobrze zaplanować niezbyt długie odcinki, żeby dało się je szybko przeskakiwać, bez konieczności przypadkowego cumowania po drodze. Warto jednak pomyśleć o podejściach awaryjnych, na wszelki wypadek. My zakładaliśmy, że będziemy płynąć nie dłużej niż 10 godzin dziennie. Łódka musi być bezpieczna, musi radzić sobie z falą. Na komfort pływania wpływa też wysokość wolnej burty. Na jachcie 2020 jest ona dość wysoka. Inaczej cały czas byłoby mokro na pokładzie, a nie o to przecież chodzi w rejsie wakacyjnym. Mieliśmy dwie torby, w jednej był genaker, w drugiej rzeczy podręczne i ubrania. Wszystko zapakowane w wodoszczelne opakowania. Nic nam nie zamakało, a na wyporność ten bagaż także nie miał większego wpływu.
– Musieliście specjalnie przygotować jacht do tej wyprawy?
– Nie. Jedyną zmianą jaką zastosowaliśmy, były dwa refy na grocie i jeden na foku.
– A co z nawigacją, mapami, ustalaniem trasy i kontrolowaniem sytuacji na wodzie?
– Korzystaliśmy z ręcznej ukaefki ustawionej na 16 kanał, a podczas mijania portów na kanały robocze. Musieliśmy wiedzieć co się dzieje, żeby nic nas nie zaskoczyło, wyskakując nagle zza falochronu. To przydatne, zwłaszcza wieczorem. Do masztu przyczepiliśmy klasyczny GPS wodoodporny służący za nawigację. W wodoszczelnej torbie mieliśmy tablet z nawigacją elektroniczną, a na smartfonach mapy elektroniczne. Mieliśmy też klasyczne papierowe wydruki map z podejściami do najważniejszych punktów, na przykład Rozewia. Zalaminowaliśmy je i trzymaliśmy na wypadek, gdyby zawiodła nawigacja elektroniczna.
– Ale chyba nie wszystko da się zaplanować?
– To, czego nie da się przewidzieć i zaplanować, to wygląd brzegu. Nie wiemy, czy w danym miejscu jest czysty piasek, czy piasek wymieszany z innym podłożem, czy może same kamienie, a jeśli kamienie, to jakiej wielkości.
– Coś zawiodło?
– Nie do końca byliśmy przygotowani w kwestii kotwicy. Ale to nie było zaskoczenie, zabrakło nam czasu na lepsze przygotowanie w tej kwestii. Mieliśmy jedną aluminiową kotwicę. Spisywała się znakomicie, jednak brakowało drugiego kotwiczenia, przydatnego w trzymaniu łódki od strony lądu. Najlepszy byłby korkociąg do wkręcania w piasek, albo druga, lżejsza kotwica. Dlatego musieliśmy korzystać albo z przywiązywania lin do kamieni, albo z konaru drzewa zakopanego w piasek, albo z wiązania się do barierek promenady. Radziliśmy sobie różnie, ale zawsze skutecznie. To nie jest lekka łódka, ma prawie 6 metrów, więc nie da się jej w dwie osoby wyciągnąć na plażę, a potem zepchnąć do wody. Rzucaliśmy kotwicę przy podejściu do brzegu. Kiedy było więcej fali, ustawialiśmy jacht dziobem do niej. Często cumowaliśmy metr od brzegu z podniesionym mieczem, więc zamoczyliśmy co najwyżej łydki przy wychodzeniu na ląd.
– Na jaką odległość oddalaliście się od brzegu?
– Najdalej około 10 mil. Gdzieniegdzie inaczej się nie dało, bo albo mijaliśmy park narodowy, albo poligony, albo inne przeszkody uniemożliwiały żeglowanie bliżej plaży. Nie miało to jednak większego wpływu na możliwości żeglugi jachtem 2020.
– Płynęliście w piankach, przydały się?
– Większość trasy przepłynęliśmy w piankach ze względu na pogodę. Kiedy płynie się z dala od brzegu, wiatr robi się dość chłodny. Pianki się przydały, zapewniały nam ochronę przed zimnem, a przy okazji były dodatkowym elementem wypornościowym. Do tego założyliśmy kamizelki asekuracyjne. Kamizelki ratunkowe jednak utrudniałyby poruszanie się i wielogodzinną pracę na pokładzie. To, o czym nie wolno pod żadnym pozorem zapominać, to ostrożność i uwaga przy przemieszczaniu się po jachcie.
– Rejs mieczówką po Bałtyku to był dobry pomysł na urlop?
– Chcieliśmy popróbować turystyki plażowej. Bez stresu związanego z wpływaniem do marin. Nie martwiliśmy się o koszty, o to gdzie postawić łódkę, czy można wpłynąć do portu na żaglu. Koszt takiego rejsu wynosi w sumie kilkadziesiąt złotych plus wyżywienie, a jeśli ktoś wraca również morzem i odpadają mu koszty transportu łódki, to jest to wyprawa niskobudżetowa. Za to przygoda jest niezapomniana.
Odcinki trasy, która pokonali Szymon i Anna
10 sierpnia – Gdynia-Hel
11 sierpnia – Hel-Władysławowo
12 sierpnia – Władysławowo-Rowy
13 sierpnia – Rowy-Dąbki
14 sierpnia – Dąbki-Kołobrzeg
15 sierpnia – Kołobrzeg-Świnoujście
Autorami zdjęć w galerii są Szymon Kuczyński i Anna Jastrzębska.