
Tradycyjni jak Polacy
O codzienności walijskiego żeglarstwa opowiada Brian Roberts, komandor najstarszego w Walii Królewskiego Yacht Klubu.
– Cieśnina Menai, po której najczęściej żeglujecie, jest trudnym akwenem?
– Pośrodku jest mnóstwo mniej lub bardziej zanurzonych skał, co jest niebezpieczne. Są też łachy. To chyba admirał Nelson powiedział, że jeżeli potrafisz żeglować po cieśninie Menai, to możesz żeglować gdziekolwiek na świecie.
– Jakie były początki waszego klubu?
– Klub stworzyli Henry Paget, markiz z Anglesey i inni posiadacze ziemscy. Ścigano się głównie po wodach lokalnych, choć zdarzały się wyjątki. Lionel Wilmot Brabazon Rees, lotnik w I wojnie światowej, odznaczony Krzyżem Wiktorii, popłynął w jeden z pierwszych w historii samotny rejs przez Atlantyk. Cruising Club of America nagrodził go za to medalem.
– Początkowo klub był elitarny. Kiedy otworzyliście się na „zwyczajnych ludzi”?
– W latach 40. XX wieku. Dzisiaj mamy wielu członków, przychodzą też do nas ludzie, żeby tylko posiedzieć, napić się czegoś, porozmawiać i posłuchać żeglarskich opowieści.
– Czym na co dzień się zajmujecie?
– Uprawiamy żeglarstwo turystyczne i wyścigi. Nie prowadzimy szkolenia sportowego, skupiamy się na żeglarstwie tradycyjnym. Mamy też celtyckie długie łodzie, na których możemy rywalizować w Anglii, Szkocji, Walii, a nawet Francji.
– Czy w swojej historii startowaliście w międzynarodowych regatach, takich jak choćby Whitbread Round the World Race czy OSTAR?
– Mieliśmy wielu, którzy pływali dookoła świata, ale były to rejsy turystyczne albo podróżnicze.
– Jak często organizujecie regaty?
– Mniejsze odbywają się w maju i we wrześniu. A na przełomie sierpnia i września robimy dużą, dwutygodniową imprezę – regaty w cieśninie Menai. Biorą w niej udział wszystkie jachtkluby leżące nad tą cieśniną.
– Skąd macie fundusze na działalność?
– Organizujemy imprezy, dni otwarte, prowadzimy bar, który przynosi dochody. Kupiliśmy drewnianą łódź w ramach grantu. Z uwagi na zabytkowy budynek, w którym mamy siedzibę, nie musimy płacić niektórych opłat czy podatków. No i są jeszcze składki członków klubu.
– Co robicie, żeby zachęcić młodych do żeglowania?
– To wielki problem. Sądzę, że żeglarstwo nie jest postrzegane wśród młodzieży jako modne. Członkowie klubu to zwykle ludzie, którzy są w stanie kupić sobie jacht – młodzi nie mają takiej możliwości. Dlatego staramy się, jako klub kupować łodzie, żeby młodzież mogła na nich pływać. Czy ich do pływania zachęcimy, to inna sprawa – ale rozmawiamy ze szkołami i różnymi organizacjami młodzieżowymi. Jestem przekonany, że młodzież może być zainteresowana rozmową ze starszym, 80-letnim żeglarzem. Chodzi tylko o to, żeby się spotkali.
Królewski Walijski Yacht Klub
Został założony w 1847 roku. Znajduje się w Caernarfon, dawnej stolicy Walii, w XIII-wiecznej miejskiej bramie położonej tuż nad cieśniną Menai. Jego komandorem jest Brian Roberts, wieloletni działacz, kierujący klubem od 2013 roku. Klub ma 250 członków, razem z sympatykami ich liczba zbliża się do 1000. Można o nim poczytać na stronie: www.royalwelshyachtclub.org.uk.