
Zlot 100: Polonijne żeglarskie losy
Międzynarodowy Zlot Żeglarski dla uczczenia stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę jest okazją do spotkań żeglarzy od lat mieszkających z dala od Polski. Do Gdyni przyjechali Polonusi z sześciu krajów Europy i ze Stanów Zjednoczonych. Ich emigracyjne doświadczenia są różne, ale wszyscy starają się utrzymać ścisłe więzi z ojczyzną.
W tym polonijnym gronie liczną grupę stanowią żeglarze z Londynu, wszyscy od lat zrzeszeni w Yacht Klubie Polski Londyn.
– W Londynie znaleźliśmy się jeszcze przed stanem wojennym – wspominają Anna i Władysław Cendrowiczowie. – Wyjechaliśmy z dziećmi na wycieczkę. Wkrótce okazało się, że nie możemy do Polski wrócić, bo granice są zamknięte. W Anglii staraliśmy się ułożyć sobie życie, nie rezygnując z żeglowania. W kraju pływaliśmy głównie po Mazurach, a w Londynie przyłączyliśmy się do założonego w 1982 roku polskiego klubu żeglarskiego. Najpierw była to organizacja niezależna, potem została włączona w struktury Yacht Klubu Polski. Przez te wszystkie lata pracowaliśmy, gdzie kto mógł, a równocześnie pływaliśmy.
Pani Anna nie mogła odwiedzić bliskich w Polsce przez dziewięć lat. Przyjechała do kraju dopiero w 1991 r. Od tej pory państwo Cendrowiczowie bywają tu tak często, jak się da. Podobnie do wielu innych polonijnych żeglarzy, którzy odwiedzają Polskę podróżując samochodem, samolotem, ale także na jachtach.
Najbliżej do Polski jest ze Szwecji i szwedzcy Polonusi chętnie przeprawiają się przez Bałtyk, żeby odwiedzić stary kraj. Jednym z nich jest Krzysztof Wójtowicz, który wyjechał z Polski w 1970 roku.
– Wyjechałem do Szwecji na studia – wspomina żeglarz. – Przez lata pracowałem tam jako informatyk, teraz jestem już emerytem. Programowanie i żeglowanie to były moje główne zajęcia, dziś mogę poświęcać czas wyłącznie żeglarstwu. Mieszkam w Lund na południu Szwecji. Mamy tam klub żeglarski i znakomite warunki do uprawiania żeglarstwa. Polonijne środowisko żeglarskie jest bardzo zintegrowane. O ile z wewnętrzną integracją środowisk polonijnych w ogóle różnie bywa, o tyle Polacy-żeglarze w Szwecji trzymają się razem. Często też przypływamy do Polski. To tylko 18 godzin rejsu, a przy gorszej aurze na dotarcie do polskiego brzegu wystarczy doba. Cumujemy w Świnoujściu albo w Kołobrzegu.
W Szwecji mieszkają od lat także państwo Aleksandra i Ferdynand Kwiecińscy. Pan Ferdynand również pracował jako informatyk, a pani Aleksandra była urzędniczką w szwedzkim odpowiedniku polskiego ZUS-u. Jak znaleźli się na emigracji?
– Chcieliśmy po prostu realizować młodzieńcze marzenia, a w Polsce nie było to możliwe – wspomina Ferdynand Kwieciński. – Mieszkamy w Malmö. Tam jest dwunastoosobowa grupa Polaków, którzy mają swoje jachty. Oczywiście urządzamy wspólne rejsy. Sami przypływamy do Polski każdego roku. Wcześniej pływaliśmy do Świnoujścia i Dziwnowa. Teraz przypłynęliśmy do Gdyni na zlot.
Samolotem zaś przyleciał Krzysztof Nowicki, Polonus z Denver w stanie Colorado.
– Karierę żeglarską zaczynałem w czasach, kiedy jeszcze pływał Leonid Teliga – mówi mieszkający w Stanach Zjednoczonych Polak. – Pamiętam, że wszystko zaczęło się na przystani w Gdyni. Miałem kilka lat i jeździłem na wrotkach po nabrzeżu. Zobaczyłem starszego pana, który targał siatki z dżemami na jacht. To był Teliga. Zapytał, czy chcę zostać żeglarzem. Odpowiedziałem, że oczywiście tak. Zaprowadził mnie do bosmana klubu „Gryf”, który wtedy mieścił się w małym baraczku. Bosman też spytał czy chcę być żeglarzem, a kiedy potwierdziłem, dał mi wiadro z farbą, pędzel i wysłał do malowania płotu. Wróciłem do domu wieczorem, moja mama bardzo się denerwowała, a ja jej powiedziałem, że zostałem żeglarzem. I tak to się wszystko zaczęło.
Krzysztof Nowicki wyjechał z Polski półtora miesiąca przed wprowadzeniem stanu wojennego. Najpierw mieszkał w Niemczech, potem przeniósł się do USA.
– Kiedy okazało się, że granice są zamknięte, zacząłem zastanawiać się co dalej – wspomina nasz rozmówca. – No i wybrałem, jak wybrałem. Mieszkam w Stanach ponad 30 lat. Colorado jest piękne, tam są Góry Skaliste, ale brakuje wody. Na szczęście mam pracę, która umożliwia podróżowanie po całej Ameryce. Spotykam kumpli, z którymi zaczynałem żeglować w Gdyni, a teraz mieszkają w Oregonie, mam też przyjaciół w Chicago. I mogę żeglować na ich jachtach. Raz jestem nad Atlantykiem, raz nad Pacyfikiem, czy nad jeziorem Michigan. Ciągnie mnie nad wodę, więc wykorzystuję każdą nadarzającą się okazję. Co do odwiedzin w Polsce, to kiedyś częściej tu bywałem. Ale na zlot do Gdyni nie mogłem nie przyjechać. Nie odpuszczam tradycji i uczestniczę we wszystkich polonijnych spotkaniach żeglarskich.
Tegoroczne gdyńskie spotkanie potrwa do środy 5 września. Uroczystość zakończenia zlotu zaplanowano na godz. 11. Przy wschodnim falochronie Basenu Żeglarskiego im. Generała M. Zaruskiego w Gdyni uczestnicy zlotu pożegnają się z Gdynią. W uroczystości wezmą udział prezydent Gdyni Wojciech Szczurek i prezes Pomorskiego Związku Żeglarskiego Bogusław Witkowski. Będzie to równocześnie pożegnanie kpt. Joanny Pajkowskiej wypływającej do Plymouth, skąd wyruszy w samotny rejs non stop dookoła świata. Polonijna flotylla zlotowa odprowadzi żeglarkę do wysokości Helu. Tam Polonusi spotkają się z burmistrzem miasta, zwiedzą Muzeum Obrony Wybrzeża i zrobią sobie pamiątkowe zdjęcie na cyplu pod Kopcem Kaszubów – Początek Polski.