Danuta Długołęcka: Jak zostałam matką chrzestną „Pogorii”
Danuta Długołęcka urodziła się w Krakowie w 1940 roku, dziś mieszka w Dąbrowie Górniczej. 43 lata temu została matką chrzestną żaglowca STS „Pogoria”.
O tym, że STS „Pogoria” odżyła w życiu pani Danuty Długołęckiej zadecydował przypadek. Niedawno w jednym z ośrodków zdrowia koło Siewierza córka pani Danuty – Beata Kiercz usłyszała przypadkowo rozmowę dwóch panów. Obaj okazali się żeglarzami, a na dodatek jeden z nich był oficerem STS „Pogoria”. Wtedy pani Beata włączyła się do ich rozmowy i powiedziała, że jej mama to matka chrzestna słynnego żaglowca.
– Nie wiem, kto wcześniej zwracał się do dyrekcji Huty Katowice, gdzie wtedy pracowałam w sprawie matki chrzestnej „Pogorii” – mówi Danuta Długołęcka. – Ten zakład był wtedy na fali. Wiem też, że było kilka kandydatek na matkę chrzestną, ale Krzysztof Baranowski ich nie zaakceptował. Zostałam matką chrzestną „Pogorii”, chyba dlatego, że dyrektorem Huty Katowice był wtedy Zbigniew Szałajda. On mnie znał, bo jestem z wykształcenia inżynierem metalurgiem i pracowałam wtedy jako starszy technolog, byłam też sekretarzem komisji ministerialnej zajmującej się rozruchem huty i z Szałajdą miałam regularny kontakt. On wyznaczył mnie na matkę chrzestną „Pogorii”. To nie było tak, jak wszędzie piszą, że byłam przodowniczką pracy.
Pani Danuta pamięta, że to się wydarzyło z dnia na dzień.
– Dostałem telefon, że następnego dnia przyjeżdża po mnie samochód z Telewizji Katowice i jedziemy do Gdańska – wspomina. – Byłam tym wszystkim bardzo zaskoczona, tym bardziej, że jestem typowym „szczurem lądowym”. Urodziłam się w Krakowie, a jedyną wodę jaką wtedy znałam to była Wisła.
1 czerwca 1980 roku odbył się chrzest żaglowca STS „Pogoria”.
– Przywieźli mnie do hotelu w Gdańsku, po południu pojechaliśmy m.in. z Krzysztofem Baranowskim do jakiegoś ośrodka w lesie, gdzie jeździliśmy… bryczką konną – opowiada. – Po powrocie do hotelu dostałam treść tradycyjnej formułki wygłaszanej przez matkę chrzestną, czyli „Płyń po morzach i oceanach…” Na drugi dzień odbyło się w Gdańsku posiedzenie Bractwa Żelaznej Szekli. Było na nim dużo oficjeli, łącznie z ówczesnym dyrektorem Stoczni Gdańskiej im. Lenina Klemensem Gniechem. Był też Maciej Szczepański, ówczesny przewodniczący Radiokomitetu i prezes Bractwa Żelaznej Szekli. Wtedy dostałam honorowe członkostwo tego bractwa, było dużo przemówień i generalnie dość uroczyście. A później był chrzest.
– „Pogoria” stała w doku, butelka szampana była przywiązana na lince, a z tyłu podtrzymywał mnie chyba dyrektor stoczni, abym biorąc zamach nie wpadła do doku – wspomina p. Danuta. – Oczywiście, wszyscy bardzo mnie prosili, żebym tak uderzyła butelką o kadłub „Pogorii”, żeby szampan się rozbił. Wypowiedziałam formułkę matki chrzestnej i walnęłam butelką z całej siły. Oczywiście, grała orkiestra, a dyrektor stoczni przekazywał „Pogorię” Maciejowi Szczepańskiemu i kapitanowi Piotrowi Bigajowi.
Później Danuta Długołęcka jeszcze kilka razy była – już z własnej inicjatywy – przy wypływaniu STS „Pogoria” w rejsy i jej powrotach. Kontakt z żaglowcem był jednak coraz słabszy. Ówczesny armator nie przejawiał zainteresowania jej losem. Pomimo tego pani Danuta interesowała się losami statku. Zareagowała kiedy w 2009 r. podczas sztormu na Bałtyku żaglowiec połamał maszty.
– „Pogoria” zwróciła się wtedy z apelem o pomoc – wspomina. – Wysłałam pieniądze, ale dostałam tylko, wysłane nie wiadomo przez kogo, standardowe podziękowanie. Nikt się wtedy nie pofatygował, by mi coś więcej na ten temat powiedzieć. Z Krzysztofem Baranowskim też straciłam kontakt, a wcześniej to właśnie od niego miałam trochę informacji o „Pogorii”.
Danuta Długołęcka pracowała w Hucie Katowice, aż do emerytury w 1993 roku. Zaczynała tam od technologa, a skończyła na stanowisku głównego specjalisty, na którym zarządzała prawie 500 osobami. Na żeglarstwo nie miała już czasu, bo jak mówi, w Hucie Katowice nie raz pracowało się po 16 godzin. A po pracy trzeba się było zająć domem i córką Beatą.
– Muszę przyznać, że był taki czas, kiedy dużo czytałam – mówi. – To była głównie klasyka, nie tylko polska, był też okres kiedy bardzo interesowała mnie literatura australijska.
Dziś matka chrzestna “Pogorii” ma 83 lata i mieszka w Dąbrowie Górniczej podkreślając, że zostanie matką chrzestną STS “Pogoria” było ważnym doświadczeniem w jej życiu – wciąż przechowuje pamiątki z chrztu żaglowca.
STS „Pogoria” to pierwszy żaglowiec zaprojektowany przez Zygmunta Chorenia i zbudowany w polskiej stoczni. Powstał z inicjatywy Bractwa Żelaznej Szekli i kapitana Krzysztofa Baranowskiego w 1980 roku. STS „Pogoria” została zbudowana na zamówienie ówczesnego Radiokomitetu dla Bractwa Żelaznej Szekli. „Bractwo” powstało z inicjatywy kpt. Adama Jassera w 1971 r. i korzystało z silnego wsparcia prezesa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, żeglarza zaprzyjaźnionego z Krzysztofem Baranowskim. Pierwszym kapitanem STS „Pogorii” został były kpt. „Iskry” kmdr por. Piotr Bigaj, który następnie oddał dowództwo Krzysztofowi Baranowskiemu. Całkowita długość STS „Pogoria” to 47 metrów. STS „Pogoria” ma 15 żagli o łącznej powierzchni 830 metrów kwadratowych. Załoga żaglowca to 51 osób, a w jej skład wchodzą: kapitan, mechanik, bosman, kucharz, czterech oficerów wachtowych i 43-osobowa załoga szkolna. Armatorem STS „Pogoria” jest od dwóch lat Pomorski Związek Żeglarski.