
Moja największa żeglarska przygoda: Karol Jabłoński
Niezwykłe, niezapomniane, wspominane przez lata. Mrożące krew w żyłach i wywołujące uśmiech na twarzach – żeglarskie przygody. Pytamy o te najważniejsze, najcenniejsze. Dziś o swojej największej opowiada Karol Jabłoński.
– Tych przygód żeglarskich w moim życiu było bardzo wiele, ale myślę, że największą był udział w regatach o Puchar Ameryki w 2007 roku – deklaruje Karol Jabłoński. – Start w Pucharze Ameryki to marzenie każdego regatowca, a dla żeglarzy z Polski to było wówczas marzenie ściętej głowy. Nie mieliśmy ani tradycji udziału w imprezach tej rangi, ani funduszy umożliwiających start. Projekt „Polska 1” z 2001 r., w którym brałem udział, a który miał nas doprowadzić do American Cup, zakończył się w 2002 roku. Takie sytuacje na jednych wpływają demotywująco, innych pobudzają do ciężkiej pracy. Ja należę do tej drugiej kategorii.
Praca i rozwój żeglarskich umiejętności zaowocowały zaproszeniem znakomitego polskiego żeglarza do ekipy hiszpańskiego jachtu „Desafio Español” na 32. regaty o Puchar Ameryki.
– Oczywiście, start w Pucharze poprzedziło kilka lat ostrej harówki – przyznaje Karol Jabłoński. – W tym sporcie, na tym poziomie, ma się do czynienia z ludźmi o bardzo mocnych charakterach i zdecydowanych opiniach. Hiszpanie mieli już dwie lub trzy kampanie pucharowe za sobą. Trzeba było umieć się dostosować i równocześnie zachować własną wizję realizacji projektu. To było trudne dla niektórych. Kluczem do sukcesu okazała się umiejętność przedstawiania naszych pomysłów tak, by myśleli, że to są ich własne.
Polski żeglarz musiał wywalczyć sobie miejsce w załodze pokonując kilku konkurentów. Ostatecznie to właśnie on został wybrany i był pierwszym polskim sternikiem w Pucharze Ameryki.
– Podczas regat w rywalizacji o miejsce za sterem hiszpańskiego teamu, musiałem pokonać innych zawodników, ale największym moim przeciwnikiem była hiszpańska prasa – wspomina Karol Jabłoński. – Zdaniem dziennikarzy „El Polaco” był piątą kulą u nogi i należało się go jak najszybciej pozbyć, natomiast hiszpańscy żeglarze byli bez zarzutu i to Hiszpanowi należało się miejsce za sterem. Udowodniłem, że się mylą. Nie tylko sam start w Pucharze Ameryki był moim celem. Chciałem, by ten team, który dysponował budżetem jak na polskie warunki niewyobrażalnym – 65 mln euro, choć nie najwyższym w tych regatach, dotarł jak najdalej. Udało się i mam satysfakcję, że po drodze pokonaliśmy amerykański team BMW Oracle Racing z Chrisem Dicksonem. A później przyszedł pamiętny półfinał z „Emirates Team New Zealand”. Cały czas zastanawiałem się, jak możemy wygrać choćby jeden wyścig.
Nowozelandczycy to historia Pucharu Ameryki, dysponowali dużo szybszym jachtem i doświadczoną załogą. A jednak udało się zrealizować plan.
– Pokazaliśmy, że możemy dobrze wystartować, że załoga ma możliwość walki o zwycięstwo – wspomina nasz rozmówca. – A jeśli chodzi o samą atmosferę tych regat to można ją porównać do największych meczów piłkarskich. W porcie kilkadziesiąt tysięcy kibiców stojących wzdłuż kanału pozdrawiało nas, kiedy wypływaliśmy na trasę. Były też polskie flagi z moim nazwiskiem. Podobnie, kiedy wracaliśmy z wyścigów. To było wielkie wydarzenie sportowe. Hiszpanie byli wniebowzięci, że udało się nam wygrać jeden wyścig z teamem nowozelandzkim. Zakończyliśmy regaty na miejscu trzecim. A końcowa przegrana z teamem New Zealand to nie była porażka. Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni z tego, co udało się nam osiągnąć.
– Zaangażowanie w taki projekt to kilkuletnia praca po 12-14 godzin na dobę, z wolnymi niedzielami od czasu do czasu – mówi żeglarz. – Można wiele się nauczyć, jeśli tylko są w przedsięwzięcie zaangażowane odpowiednie pieniądze. Żeby jednak zaowocowało to wynikami, należy być w pełni skupionym na celu. Żeglarze z drugiej półkuli, którzy mają doświadczenie w startach na regatach tej rangi, tak właśnie działają. Oni nie przestają myśleć co zrobić, by jacht płynął jeszcze szybciej. Ja jestem takim podejściem do regat „zarażony” od lat 90., kiedy startowałem na niemieckich jachtach. Przy każdym projekcie koncentruję się na kwestiach technicznych i taktycznych. Pamiętać jednak trzeba, że sternik bez załogi nie zrobi nic. Wszyscy muszą być w równym stopniu zaangażowani i skupieni. Nie każdy to wie, ale podczas Pucharu Ameryki zastanawiałem się, jak pokonać na starcie skippera Nowozelandczyków, Deana Barkera. Przeforsowałem, że założymy większą płetwę sterową. Mieliśmy wybór, więc wybrałem płetwę o 25 cm dłuższą. Projektanci ostrzegali, że z symulacji wynika, że to spowolni nasz jacht w obu przypadkach – przy kursie na wiatr i z wiatrem. Opowiedziałem, że dzięki tej płetwie będę miał lepszą kontrolę na starcie i będę mógł powalczyć o zwycięstwo. Większa płetwa ułatwia sterowność w fazie przedstartowej, kiedy jacht jest najwolniejszy. Wtedy każdy procent dodatkowej prędkości daje szansę na zwycięstwo. Dzięki tej decyzji wygraliśmy dwa wyścigi.
Kilku innych Polaków, którzy współpracowali z Jabłońskim przy projekcie „Polska 1”, weszło do innych załóg Pucharu Ameryki. Jego zdaniem ich start ułatwił przebicie się do żeglarskiej czołówki kolejnym Polakom. Sprawił, że żeglarze z naszego kraju zaczęli być dostrzegani i doceniani w hermetycznym międzynarodowym środowisku regatowym. A jemu samemu dał możliwość współpracy ze znakomitymi fachowcami z wielu dziedzin, począwszy od projektantów i konstruktorów, po analityków danych. Była to także okazja do zaznajomienia się z najnowszą technologia informatyczną.
Karol Jabłoński – ur. w 1962 r. Zawodowy sternik regatowy. W roku 1999 zwyciężył regaty Admirals Cup w klasie Sydney’40. Zdobył mistrzostwo świata w klasie Mumm36. W roku 2007, jako pierwszy polski sternik, uczestniczył w najbardziej prestiżowych regatach świata America’s Cup. Startuje w regatach klas morskich na całym świecie. Dwunastokrotny bojerowy mistrz świata w klasie DN.