
Samotnie na biegun – kolejny dzień, kolejne zastrugi
Małgorzata Wojtaczka, pierwsza Polka, która przemierza samotnie śniegi i lody Antarktydy, by dotrzeć na biegun południowy, tym razem o śnieżno-lodowych zaspach, lodowym morzu, a także o codziennym menu i białej ciemności.
Kolejny, już czwarty tydzień na Antarktydzie. Kolejny dzień marszu, kolejne zastrugi, czyli śnieżno-lodowe zaspy usypane przez wszechobecny wiatr. Teraz są duże, to znaczy wyraźnie większe niż przez poprzednie dni. Byłyby nawet ładne, ale niestety znajdują się w poprzek mojej trasy. Niektóre przypominają morskie potwory, ale nie tyle straszne ile fantastyczne.

Zastrugi jak morskie potwory.
Niestety do towarzyszących mi od kilku dni zastrug obecnie dołączył także „antarktyczny puch”. Z pozoru – taki niewinny biały śnieżek. Ale ten śnieżek jest zupełnie bez poślizgu. Mimo temperatury ok. minus 15 do minus 20˚C – wcale nie jest zamrożony. A to oznacza – ZERO poślizgu. Trudno się idzie na nartach, ale jeszcze trudniej w takich warunkach ciągnie się sanie. Cały czas się łudzę, że niedługo pole zastrug zniknie, a śnieg stanie się „śliski”. Ale na razie nic się nie zmienia.

Puch, ale te sanki z tyłu…
Oprócz „zastrug zwykłych”, małych wydm, które są tu dosyć często i wyglądają jak dobrze pomarszczone morze z białymi grzywkami, teraz otacza mnie lodowe „morze” z większymi „falami”, wysokimi na 1,5 do 2 metrów i więcej. Czasami trudno je ominąć, szczególnie kiedy się ciągnie pulki (sanki) ze 100 kg ładunkiem. Zastrugi są nie tylko w poprzek trasy, ale też skośnie wzdłuż. To właśnie te skośne powodują wywracanie się pulek, kiedy staram się forsować lodowe zaspy wzdłuż. Z informacji o terenie przekazywanych w trakcie wieczornych seansów łączności z antarktycznej bazy ALE, a uzyskanych przez nich na podstawie zdjęć satelitarnych, wynika że takie zastrugi będą na trasie jeszcze przez około tydzień.
W trakcie forsowania szczególnie wysokich zastrug – zdarza się, że pulki wywracają się do góry nogami. Dlatego tak ważne jest ich codzienne pakowanie i wyważanie, aby środek ciężkości był odpowiednio nisko. Dodatkowo – dokładny przegląd ładunku ciągniętego na pulkach następuje co 10 dni, bo co 10 dni wypada zmiana pakietu z jedzeniem. Każdy pakiet jest szczelnie zapakowany i zawiera różnorodną żywność podzieloną i przygotowaną jeszcze w trakcie przygotowań w Punta Arenas.
Teraz słonko niby świeci. Nie jest tak zimno, bo około minus 15˚C, ale wrócił wiatr i zdarzają się zamiecie. Dzisiaj przez dobrych kilka godzin wiało 15-20 węzłów w twarz (do 40 km/h). A wtedy od razu idzie się mniej przyjemnie.
Jeszcze odpowiedzi na pytania, które do mnie docierają.
Co jem?
Liofy. Żywność liofilizowana, w pełni wartościowe jedzenie w porcjach, od na przykład schabowego do różnych makaronów, wszystko gotowe do spożycia po dodaniu gorącej wody. Ciepłe posiłki przyrządzam i zjadam dwa razy dziennie. Rano porcja mała, a wieczorem – duża, podwójna. Naprawdę smakuje.
Kanapki i małe co nieco. W ciągu dnia, w trakcie krótkich przerw w marszu serwuję sobie słodycze, w „dużej przerwie lunchowej” – zjadam „kanapki ze smalcem”. Ten pomysł podpatrzyłam w trakcie wypraw na Spitsbergenie. Moje kanapki to po prostu suchary, a między nimi słuszna warstwa mojego ulubionego smalcu. Pycha 🙂
Zapasy żywności. W pulkach szczelnie zapakowane w porcjach na każdy dzień, w pakietach po 10 dni. Wszystkie racje żywnościowe spełniają normy kaloryczne dokładnie wyliczone dla takich warunków jakie występują na Antarktydzie. Obecnie mam jeszcze 40 całodziennych porcji żywnościowych.
Co to jest white-out (biała ciemność)?
Najlepiej jak umiem to wytłumaczyć – to jakby w trakcie ciemnej, bezksiężycowej nocy bez gwiazd znaleźć się zimą w górach na polu i starać się iść na oślep. Tylko, że zamiast ciemności jest „białość”. Niby jeszcze widać ręce, nogi i narty, ale w ogóle nie widać terenu wokoło. Wszechobecna „białość” bez kontrastu. W takich warunkach trudno określić, czy idzie się w górę czy w dół. Jedyne co można, to po omacku wyczuć nogami, poprzez narty, gwałtowną zmianę nachylenia terenu. A coś takiego, na polu zastrug, zdarza się dosyć często. Aby w takich warunkach nie zgubić kierunku trzeba polegać nie tyle na swoich zmysłach, ile na wskazaniach kompasu, tyle, że w tej szerokości geograficznej, również wskazania kompasu nie są za dokładne…
Przy okazji bardzo dziękuję, za tyle życzeń i pozytywnych przekazów, które do mnie docierają. Naprawdę, cieszę się, że tyle osób mi kibicuje, ale powtarzam, w tym projekcie – oprócz próby dojścia z brzegu kontynentu do bieguna południowego – nie chodzi o żadne rekordy. Najważniejszy jest sam marsz i szansa zmierzenia się z samą sobą. Dziękuję także za przesyłane życzenia urodzinowe. Moim największym życzeniem było być tu i teraz. Widać życzenia się spełniają. Pozdrawiam Wszystkich z lodowej pustyni pomiędzy 82 i 83 stopniem S.
10 grudnia 2016 r. Przekaz satelitarny z pozycji: 082° 36.368S, 080° 33. 230W
Małgorzata Wojtaczka – wrocławianka, członkini Bractwa Kaphornowców, uczestniczyła w żeglarskich wyprawach polarnych, podczas których opłynęła jachtami żaglowymi m.in. Spitsbergen, Przylądek Horn i dotarła na Antarktydę.