Siostra Ejsmontów wspomina braci i dba o ich historię
Wielka przygoda Piotra i Mieczysława Ejsmontów zakończyła się tragicznie, kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęli na południowym Atlantyku w 1969 roku. Bracia mieli jeszcze dwójkę rodzeństwa, młodszą o pięć lat siostrę, Wandę Śmiechowicz, oraz młodszego o 10 lat brata, Jana. Wanda mieszka obecnie w Kanadzie i co roku przylatuje na Memoriał Braci Ejsmontów do Węgorzewa. Specjalnie dla nas podzieliła się swoimi wspomnieniami.
Bracia bliźniacy Piotr i Mieczysław Ejsmontowie urodzili się 3 listopada 1940 roku w Grodnie nad Niemnem, skąd wywodzi się szlachecki ród Ejsmontów. Po zakończeniu wojny rodzina przeniosła się do Polski i zamieszkała w Węgorzewie. Pływać zaczęli jeszcze w szkole podstawowej, wymykając się na żagle z lekcji. W Technikum Rybołówstwa w Giżycku, które wybrali, żeby mieć kontakt ze statkami, doświadczyli morskiego pływania i to ich pochłonęło na całe życie.
– Po zakończeniu wojny przeprowadziliśmy się w 1945 roku z Grodna do Kętrzyna, a następnie, w 1953 roku do Węgorzewa, gdzie nasz tata otrzymał lepszą posadę na kolei jako kasjer towarowy – wspomina 80-letnia obecnie Wanda Śmiechowicz. – Moi bracia szybko trafili do klubu żeglarskiego. Zdarzały się sytuacje, że dzwonili do taty ze szkoły z pytaniem, czy jego synowie będą dzisiaj w szkole, bo tam nie dotarli. A oni byli już wtedy nad jeziorem, bo zafascynowali się tak tym żeglarstwem. Czasem mnie także zabierali nad wodę, obiecując mamie, że będą się mną opiekować. I rzeczywiście byli bardzo opiekuńczy. Byli miłymi oraz wesołymi osobami i wokół nich gromadziło się zawsze dużo kolegów. Żeglarstwo tak ich pochłonęło, że na strychu zrobili sobie pokoik, taki kubryk, w którym często spędzali wieczory. W wolnych chwilach pływali po Mazurach i już po Bałtyku jako załoga na dużych jachtach, takich jak „Zawisza Czarny” czy „Henryk Rutkowski”. Zaczęły się wtedy marzenia o wypłynięciu na większe wody.
Bracia Ejsmontowie, poza siostrą, mieli jeszcze jednego brata Jana, młodszego od nich o 10 lat. Okazuje się, że każde z rodzeństwa spróbowało żeglowania.
– Byli ode mnie pięć lat starsi, ale dużo pamiętam – opowiada. – Zawsze mówili na mnie „królowa”. Pływałam z braćmi po mazurskich jeziorach i nawet zrobiłam uprawnienia, z tego co pamiętam na Dezecie. Potem jeszcze nasz młodszy brat Jan również należał na klubu w Węgorzewie i żeglował. Ale niestety już go z nami nie ma. Chorował na raka i bardzo przeżyłam jego śmierć.
Piotr i Mieczysław Ejsmontowie – od kolei po żeglarskie wyprawy
Piotr i Mieczysław Ejsmontowie mieli za sobą także epizod pracy w kasie biletowej na kolei w Węgorzewie. Z kolei siostra bliźniaków, jeszcze kiedy mieszkała w Polsce, również była związana zawodowo z koleją, tam samo jak ich tata.
– Tato załatwił im pracę w kasie biletowej na kolei – przyznaje Śmiechowicz. – To było jeszcze przed ich służbą wojskową. Natomiast ja skończyła technikum kolejowe w Olsztynie i potem tam zostałam, zaczynając pracę w biurze kontroli dochodów na kolei.
Siostra Ejsmontów trafiła do Ameryki Północnej, dołączając do swojego męża Jerzego. Najpierw wyjechał do pracy budowlanej do Chicago, a po pięciu latach przeniósł się do Kanady. Obecnie Wanda Śmiechowicz mieszka na obrzeżach Toronto w Kanadzie.
– Później nas tam ściągnął więc w 1991 roku przyjechaliśmy do Kanady, co było wymagającym przedsięwzięciem w tamtym czasie – mówi nasza rozmówczyni. – Moja córka Agnieszka miała wtedy 18 lat, a syn Paweł 11. Graniczymy z Toronto, ale zawsze mówimy, że mieszkamy przy Toronto. Bo jak się powie Mississauga, to ludzie zazwyczaj nie wiedzą, gdzie to jest, a kiedy wspomni się o Toronto, to zupełnie inna sprawa. Po pewnym czasie złożyłam podanie o pracę jako osoba sprzątająca w rządowej pracy. Dostałam się i bardzo ją sobie chwalę. Tutaj cenią sobie chęć ludzi do pracy, a u emigrantów dodatkowo doskonalenie języka angielskiego więc cieszę się, że nie siedziałam bezczynnie w domu, tylko działałam. Początkowo, podczas pierwszej pracy tutaj, wracałam do domu około północy i łączyłam to ze szkołą językową, gdzie musiałam być obecna już rano więc było to wymagające.
Z kolei słynni bracia w swój pierwszy rejs wypłynęli w tajemnicy nawet przed rodziną. Pasja i fantazja wzięła górę nad ewentualnymi konsekwencjami ich wypraw.
– Z tym pierwszym rejsem do Danii we wrześniu 1959 roku było tak, że oni mieli urlop i powiedzieli tacie, że jadą do Szczecina, wypożyczą łódkę i sobie popływają – opowiada ich siostra. – Początkowo pracowali w przygotowaniach jachtu „Polonia”, który miał wypłynąć w rejs i oni mieli cichą nadzieję, że załapią się na ten rejs, ale tak się nie stało. Dostali wiec do swojej dyspozycji jacht „Powiew”, na którym mogli pożeglować podczas urlopu. I wtedy podjęli decyzję, że wypłyną na niej dalej. Po kilku tygodniach tata zainteresował się tą sprawą i tam pojechał, ale okazało się, że nikt nie wie, gdzie oni są. Nikt dokładnie nie wie, jak udało im się ominąć kontrole, ale oni w tym całym swoim młodzieńczym myśleniu nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów. Poniosła ich młodzieńcza fantazja. Natomiast za drugim razem wszyscy wiedzieli, że znowu popłyną w rejs, ale nikt nie wiedział, kiedy i jak się to wydarzy.

Piotr (z lewej) i Mieczysław Ejsmontowie na jachcie „John II”, na którym przepłynęli z Danii do USA. Fot. Archiwum rodziny
Kiedy bliźniacy przebywali w Kopenhadze, to kontaktowali się z rodziną telefonicznie, ale także drogą pocztową.
– Czasami do nas dzwonili, ale chodziliśmy w tym celu na pocztę, bo nie posiadaliśmy telefonu – oznajmia Wanda. – W pierwszym liście, jaki przysłali prosili, aby powiedzieć wszystkim, że „myśmy nie uciekli z Polski, nie zdradziliśmy kraju, tylko chcemy płynąć dookoła świata, a takiej możliwości nie mieliśmy w Polsce”. Nie były to ucieczki z kraju, to po prostu ich rejsy do wolności, ale także dla pokazania, że można tego dokonać.
Podczas pierwszej wyprawy Ejsmontowie po dotarciu na Bornholm, zamiast poprosić tam o azyl, chcieli jedynie uzupełnić prowiant i wyruszyć w dalszą drogę, ponieważ ich celem był rejs dookoła świata. W tej sytuacji Duńczycy nie mieli innego wyjścia, jak przekazanie ich do polskiego konsulatu, skąd zostali deportowani do Polski i tam aresztowani. W efekcie spędzili kilka miesięcy w więzieniu oraz trzy lata w Marynarce Wojennej. Po zakończeniu służby zostali na wybrzeżu i podjęli pracę jak bosmani – Piotr na s/y „Polonia”, a Mieczysław na s/y „Wielkopolska”.
– Władze duńskie, patrząc na młodych ludzi i prymitywny jacht oraz odmowę przyjęcia azylu, przekazali ich ambasadzie w Kopenhadze – tłumaczy Śmiechowicz. – W Polsce zatrzymani w centralnym wiezieniu w Goleniowe do czasu rozprawy. Ambasador z Kopenhagi przesłał list do Polski, w którym napisał, że są to dobrzy obywatele Polski i trzeba im pomoc, aby mogli realizować swoje marzenia. Pomimo, że jacht był własnością klubu i bracia nielegalnie przekroczyli granicę, sprawa została ostatecznie umorzona, zwrócono im wolność i prawa żeglarskie.
Następnie w 1965 roku bliźniacy podjęli drugą próbę morskiej wyprawy i na dwóch różnych jachtach dopłynęli do Kopenhagi, ale tym razem poprosili o azyl polityczny. I tam zaczęli przygotowywać się do kolejnego rejsu. W 1967 roku Ejsmontowie wypłynęli z Danii do USA niewielkim jachtem „John”, nazwanym tak na cześć prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Uległ on uszkodzeniu i podróż została przerwana. Udało im się dotrzeć do brzegu i po jakimś czasie wykonali kolejną próbę, tym razem na jachcie „John II” dopłynęli do Miami.
Tam byli goszczeni przez amerykańską Polonię, odbyli spotkanie z senatorem Edwardem Kennedym oraz złożyli wieniec na grobie zamordowanego prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Udało im się również spotkać z ciocią Emilią Markiewicz-Marks, która była główną fundatorka jachtu „Polonia”.
12 lipca 1969 r., na jachcie „Polonia” wypłynęli z Nowego Jorku w rejs dookoła świata, ale niestety zaginęli na południowym Atlantyku. W 1970 r. uznano ich za zmarłych. W Argentynie dołączył do nich Wojciech Dąbrowski.
– Po wypłynięciu z Nowego Jorku przeskoczyli Atlantyk i zakotwiczyli na Wyspach Kanaryjskich – opowiada Wanda Śmiechowicz. – Z Las Palmas obrali kurs na Afrykę w celu dotarcia do Kapsztadu. Na południowym Atlantyku ogromna fala dokonała uszkodzenia jachtu, więc zadecydowali zatrzymać się w Rio de Janeiro w Brazylii. Po naprawie jachtu postanowili popłynąć na południe i opłynąć Horn. Po drodze zawinęli do Buenos Aires w Argentynie, gdzie zostali serdecznie powitani przez tamtejszą Polonię i tam właśnie poznali Wojtka Dąbrowskiego. Zostali przyjęci do tej rodziny. Wojtek był jedynakiem i był zafascynowany ich wyprawą do tego stopnia, że zaczął marzyć o wzięciu udziału w części wyprawy moich braci. Uprosił u rodziców, żeby pozwolili mu z nimi popłynąć. W tym czasie była sesja egzaminacyjna na jego uczelni i tata Wojtka powiedział, że jak zaliczy wszystko, to może płynąć. Miał dopłynąć jedynie do chilijskiego portu Puntas Areas i wrócić do domu samolotem. 4-go grudnia 1969 roku wypłynęli z Buenos Aires. Potem było Mar Del Plata, następnie Puerto Deseado i dalej w planach miało być Rio Gallegos przed Cieśniną Magellana. Ostatnia wiadomość nadeszła z Puerto Deseado. Jacht „Polonia” wypłynął do Rio Gallegos w południe 18 grudnia 1969 roku. Natomiast nie potwierdzono wpłynięcia do portu w Rio Gallegos.
Uroczyste regaty upamiętniające braci Ejsmontów
Od kilkudziesięciu lat, co roku, we wrześniu organizowany jest w Węgorzewie Memoriał Braci Ejsmontów. Wydarzenie ma formę regat i w tym roku impreza odbędzie się już po raz 29.
– Dopóki dopisuje zdrowie, to zawsze we wrześniu lecimy do Polski na ten memoriał – mówi pani Wanda. – Tegoroczne wydarzenie odbędzie się 6 września. Bardzo lubię tam przyjeżdżać. Uwielbiam tamte drzewa, wodę i to powietrze, które jest przyjemnie rześkie, nawet kiedy jest gorąco. Będzie to też doskonała okazja do spotkań z rodziną oraz ze znajomymi. Przeżyłam już wiele tych memoriałów, ale na pierwszych edycjach było więcej uczestników niż w ostatnich latach. W zeszłym roku wystartowało 14 załóg, a kiedyś ścigało się ich nawet po 40. W Węgorzewie dużo się zmieniło, brakuje trochę młodej, żeglarskiej krwi. Zauważam zmniejszające się zainteresowanie tą piękną aktywnością. Mam również wrażenie, że ludzie ogólnie coraz mniej licznie świętują wydarzenia historyczne.
Jest jednak jeszcze grupa ludzi, którzy zbierają się we wrześniu w Węgorzewie, aby uczcić braci Ejsmontów. Niekiedy przyjeżdżają na Mazury z różnych stron Polski. Na najbliższym memoriale pojawić się ma mi.n. mieszkający w Kołobrzegu Marek Padjas, Grotmaszt Bractwa Kaphornowców.
– Przyjedzie do nas po raz pierwszy – mówi Śmiechowicz. – Będziemy mieli jeszcze wśród gości w tym roku ojca Olafa Bochnaka, polskiego misjonarza z Argentyny z Martin Coronado, leżącego pod Buenos Aires. On z kolei był jednym z gości węgorzewskiego memoriału w 2019 roku. Pochodzi z Nowego Targu, ale w Argentynie pracuje już od kilkunastu lat. Chciałam nadmienić, że w tym roku Marek z załogą popłynęli na Horn i gościli w Martin Coronado, gdzie znajduje się tablica pamiątkowa Piotra, Mieczysława oraz Wojciecha. Złożyli wtedy kwiaty w tym miejscu i zostali serdecznie przyjęci przez ojca Olafa.
18 grudnia 1971 roku, czyli w okolicach drugiej rocznicy zaginięcia jachtu słynnych braci, została wmurowana w ścianę klasztoru franciszkanów w Martin Coronado, pamiątkowa tablica.
– Była to pierwsza taka tablica, bo w Polsce jeszcze nie można było robić takich rzeczy – wyjaśnia nasza rozmówczyni. – Dopiero w 1992 roku została odsłonięta tablica pamiątkowa w klubie w Węgorzewie. Była to 40. rocznica powstania Klubu Morskiego Ligi Obrony Kraju. Ponadto po 1989 roku, kiedy moich braci przestano uważać za zdrajców ojczyzny, to jedną z ulic w Węgorzewie nazwano ich imieniem.

Wanda Śmiechowicz i Jan Ejsmont na ulicy Braci Ejsmontów w Węgorzewie. Fot. Archiwum rodziny
Organizatorem memoriału jest Klub Morski LOK Węgorzewo.
– Patronatem zawsze obejmuje to wydarzenie burmistrz miasta, który nas wspiera – przyznaje pani Wanda. – Ponadto ja dokładam do tego rodzinną cegiełkę. We wcześniejszych latach włączał się w to także Kętrzyn, ale obecnie ta współpraca wygasła. Trzy lata temu na wieczną wachtę odszedł nasz komandor Jerzy Tyszko. Był o pięć lat starszy od moich braci i to właśnie on uczył ich żeglarstwa jeszcze w Węgorzewie. Kiedy żył, to również bardzo dbał o pielęgnowanie historii moich braci. Obecnie dba o to Piotr Polny, który jest komandorem LOK-u. Z żyjących osób, pamiętających Piotrka i Mietka, jest jeszcze mieszkający w Gdyni Tadeusz Piastowski, z którym chodzili do szkoły i także Barbara Grąziewicz-Chludzińska, honorowa obywatelka miasta Węgorzewa, która jest ich rówieśniczką.
Siostra słynnych żeglarzy serdecznie zaprasza na sobotę 6 września do Węgorzewa, zachęcając przyjazną atmosferą i radością ze wspólnego żeglowania. 28 czerwca 2025 roku Piotr i Mieczysław Ejsmontowie zostali uhonorowani tablicą w Alei Żeglarstwa Polskiego w Gdyni.

                    
