
Słyszeliście o… polskich powstaniach na morzach?
Kilka dni temu obchodziliśmy kolejną rocznicę wybuchu powstania styczniowego (22 stycznia 1863 r.). Niewielu pamięta, że kojarzony głównie z walkami na lądzie zryw, miał także swoją morską odsłonę.
Pierwszy morski incydent podczas powstania styczniowego miał miejsce na Bałtyku. Okolice Kłajpedy zostały wybrane na miejsce lądowania desantu z pomocą dla walczących w głębi kraju z Rosjanami oddziałów polskich. Dowódcą ekspedycji był gen. Teofil Łapiński. Wynajął on w Londynie parowiec o nazwie „Ward Jackson”. Załadowano na niego m.in. tysiąc karabinów, 750 szabli, 3 armaty, 200 lanc, proch, umundurowanie, a nawet drukarnię polową.
Do udziału w wyprawie namówiono też, co nie było zbyt trudne, bo powstanie styczniowe spotkało się z powszechną sympatią w Europie, 160 ochotników, wśród nich lekarza, dwóch aptekarzy i drukarza. Większość ochotników stanowili Polacy, choć byli wśród nich także Francuzi, Włosi, Anglicy, Niemcy, Szwajcarzy, Węgrzy, Belgowie, Holendrzy, Chorwaci i nawet… Rosjanie.
Powstańcy bez problemów dotarli do Kopenhagi. W Malmö ekspedycja przeokrętowała się na duński szkuner „Emilie”. Na nim właśnie, 10 czerwca 1863 roku, wyprawa dotarła na miejsce desantu, na które wyznaczono miejscowość Schwarzort, położoną na terytorium Prus, około dziesięciu mil na południe od Kłajpedy. Po wstępnym rozpoznaniu, około godz. 20, Łapiński zarządził lądowanie na godz. 22.
Plan przewidywał, że pierwszy oddział uda się na brzeg i posunie w głąb lądu na 500 kroków. Potem obsadzi przyczółek, na którym lądować będą kolejne transporty. Dla ułatwienia desantu zająć miano znajdujące się na wybrzeżu rybackie łodzie. W ten sam sposób zamierzono zdobyć podwody, przy pomocy których oddział ruszyć miał ku granicy z Rosją. Po jej przekroczeniu powstańcy zamierzali rozpocząć działania bojowe.
Desant rozpoczął się ostatecznie pół godziny po godz. 22. Pierwsi powstańcy wsiedli do dwóch łodzi. Większa przywiązana była do mniejszej, spełniając funkcję prowizorycznego holownika. Chodziło o to, aby łodzie nie pogubiły się w zalegających już ciemnościach. „Emilie” czekać miała nieopodal.
Niestety powstańcy mieli pecha. Tuż przed lądowaniem pogorszyła się nagle pogoda. Od lądu zaczął wiać silny wiatr utrudniający desant. Z minuty na minutę stawał się coraz silniejszy, aż w końcu wywrócił jedną z łodzi. Utonęło 24 powstańców – 8 Polaków i 16 cudzoziemców. Druga łódź wróciła na statek.
Jakby tego było mało, rozszalały już na dobre sztorm, pognał „Emilie” w kierunku Połągi obsadzonej przez silny rosyjski garnizon. Chcąc uniknąć kontaktu z przeważającymi siłami wroga, Łapiński zdecydował opuścić niebezpieczne wody i 14 czerwca statek dobił do szwedzkiej Gotlandii. Tutaj niedoszli powstańcy zostali rozbrojeni i na pokładzie szwedzkiej korwety odstawieni z powrotem do Anglii, gdzie 5 lipca 1863 roku oddział został oficjalnie rozformowany.
Niepowodzenie pierwszej akcji nie ostudziło powstańczych zapałów. W Londynie i Konstantynopolu trwały już przygotowania do wysłania kolejnego statku, tym razem na Morze Czarne. W tym wypadku nie chodziło już tylko o dostarczenie transportu z bronią czy oddziału ochotników, ale przede wszystkim o demonstracyjne pojawienie się powstańczego statku w jakimś brytyjskim porcie.
Anglicy oświadczyli bowiem, że dopiero wtedy zaczną traktować powstanie jak wojnę dwu narodów, a nie wyłącznie wewnętrzną sprawę Rosji. Mogło to w efekcie spowodować międzynarodowe uznanie rządu powstańczego, a co za tym idzie udzielenie pomocy i nawet bezpośrednie zaangażowanie militarne Albionu w konflikt po polskiej stronie. Sprawa wydawała się tym prostsza, że od czasu zakończenia wojny krymskiej Rosji nie wolno było utrzymywać na Morzu Czarnym własnej floty wojennej.
Pierwszą jednostką, która wypłynęła na Morze Czarne z pomocą dla powstania był żaglowo-parowy frachtowiec „Chesapeak”. Statek wyszedł z Newcastle pod koniec czerwca 1863 roku z ładunkiem broni i w sierpniu udało mu się dotrzeć do Konstantynopola. Stamtąd, pod dowództwem płk Klemensa Przewłockiego, ekspedycja dotarła do tureckiego portu w Trapezuncie. Próby lądowania na rosyjskim brzegu nie powiodły się jednak i Polacy musieli zakończyć ekspedycję.
W lipcu klęskę poniósł także rajd płk Zygmunta Miłkowskiego (znanego szerzej pod literackim pseudonimem Teodor Tomasz Jeż), który wraz z ponad dwiema setkami ochotników zagarnął angielski statek parowy pływający po Dunaju. Oddział został rozbity przez Turków i Rumunów, zanim zdołał dotrzeć na miejsce przeznaczenia.
We wrześniu 1863 roku do Trapezuntu dopłynął kolejny statek, który miał operować na Morzu Czarnym pod polską banderą. Tym razem była to parowo-żaglowa jednostka o nazwie „Samson”. Także ta wyprawa okazało się niewypałem. Szczególnie, że wyznaczony na jej dowódcę francuski kapitan Francois Michel Magnan, okazał się niegodny tego zaszczytu, trwoniąc powstańcze fundusze na prywatne cele.
Miejsce Francuza zajął 29-letni kmdr ppor. Władysław Zbyszewski, doświadczony oficer i zdolny organizator, zbiegły na wieść o wybuchu powstania z carskiej floty. 28 października 1863 roku legendarny dyktator powstania styczniowego Romuald Traugutt zatwierdził jego projekt Organizacji Głównej Sił Narodowych Morskich. Zbyszewski stanął na jej czele przyjmując pseudonim „Feliks Karp”.
Projekt Zbyszewskiego szczegółowo opisywał jak ma wyglądać polska flota nie tylko w czasie powstania, ale i w przyszłości. Na jego podstawie powołano do życia agencje morskie, które w Szanghaju, Melbourne, San Francisco i Nowym Jorku rozpoczęły werbunek marynarzy do powstańczej floty. W Anglii, Francji, Włoszech i Turcji zaczęto także poszukiwanie armatorów, którzy oddaliby swoje statki na służbę Polsce.
Pierwszym przygotowanym do walki z Rosjanami polskim powstańczym okrętem okazał się parowiec „Princess”, przemianowany wkrótce na „Kilińskiego”. 1 lutego 1864 roku jednostka wyszła z Newcastle. Na swoim pokładzie miała m.in. 13 dział, 300 karabinów i rewolwerów, 400 szabel, proch, amunicję i 200 sztuk mundurów i butów. W okolicach Malty „Kiliński” miał zamienić banderę brytyjską na polską, co miało stać się spełnieniem brytyjskiego warunku, o którym była mowa wyżej, i co miano odpowiednio nagłośnić. Awaria maszyny spowodowała jednak, że po drodze statek musiał zawinąć do hiszpańskiej Malagi, gdzie pod rosyjskim naciskiem władze hiszpańskie aresztowały go 12 lutego.
Zbyszewski nie ustawał w wysiłkach. Wyruszył na Sycylię, gdzie miał zamiar wyposażyć dwa kolejne statki, dla których miał nawet przygotowane nazwy: „Kościuszko” i „Głowacki”. Lliczył też na odzyskanie „Kilińskiego”i realizację paru innych pomysłów. Niestety żaden z projektów się nie powiódł. Na odrodzenie polskiej floty poczekać trzeba było do 1918 roku.
PODZIEL SIĘ OPINIĄ