
Słyszeliście o… sztormie, który zatopił wybrzeża Kanału Bristolskiego?
Nawet 2000 osób mogło zginąć 418 lat temu, 30 stycznia 1607 roku, kiedy morskie fale zalały wybrzeża Anglii i Walii. Sztorm wywołał tak duże przerażenie, że niektórzy uważali go za ostrzeżenie od Boga.
Sztormy wyrządzające szkody nabrzeżnym terenom nie są niczym nadzwyczajnym. Czasami zdarza się jednak, że warunki pogodowe są ekstremalne – tak było np. w 1558 roku, kiedy zniszczona została Łeba lub w 1703 roku, co skończyło się tragicznie dla załóg brytyjskich statków i okrętów. W Europie rzadko zdarza się jednak, żeby morze tak mocno i dotkliwie zalało ląd, jak to się stało 30 stycznia 1607 roku.
Wczesnym rankiem w nadbrzeżne tereny leżące nad Kanałem Bristolskim – czyli akwenu położonego pomiędzy Walią a Półwyspem Kornwalijskim – uderzyły gwałtowne fale. Zdarzenie opisał purytanin William Jones w pamflecie „Gods warning to his people of England”, czyli „Boże ostrzeżenie dla jego ludu z Anglii”:
„Wtedy mogliby zobaczyć i dostrzec tak daleko, jakby w żywiole, ogromne i potężne wzgórza wody, przewracające się jedno na drugie, w taki sposób, jakby największe góry na świecie przytłoczyły doliny lub ziemie. Czasami tak oślepiały oczy wielu obserwujących, że wyobrażali sobie, iż to jakaś mgła lub mżawka, która z wielką szybkością zbliża się do nich, i z takim dymem, jakby wszystkie góry stanęły w płomieniach. Niektórym zaś wydawało się, że miliony tysięcy strzał zostało wystrzelonych w jednym momencie, nadlatując z taką szybkością, że rzeczywiście uważano, że ptaki latające ledwo potrafią latać tak szybko, taka była ich groźna furia
Ale gdy tylko mieszkańcy tych krajów zrozumieli, że była to przemoc wód wzburzonych mórz i że zaczęły one przekraczać swoje zwyczajowe granice i z wściekłością ruszyły w ich stronę, szczęśliwi byli ci, którzy mogli zrobić to, co najlepsze, i większość pośpiesznie uciekała, a wielu z nich pozostawiając wszystkie swoje dobra i substancje litościwym wodom, będąc szczęśliwymi, że sami uciekli z życiem. Ale tak gwałtowne i szybkie były szaleńcze fale, które goniły się nawzajem z taką gwałtownością, a wody tak bardzo się mnożyły w tak krótkim czasie, że w mniej niż pięć godzin większość tych krajów (a zwłaszcza miejsca, które leżały niżej) została zalana, a wiele setek ludzi, zarówno mężczyzn, kobiet, jak i dzieci, zostało wówczas całkowicie pożartych przez te szaleńcze wody, taka była furia fal, mórz, z których jedna prowadziła drugą do przodu z taką siłą i szybkością, że jest prawie niewiarygodne, aby ktokolwiek w to uwierzył, z wyjątkiem tych, którzy zakosztowali ich bólu i tych, którzy widzieli to na własne oczy”.
Relacja jest tylko trochę przesadzona, bowiem wydarzenie naprawdę było katastrofalne i twórcy mogło nasuwać skojarzenia z biblijnym potopem lub ostrzeżeniem od Boga. Fala uderzyła w wybrzeże na długości ponad 400 km i miała miejscami blisko 8 metrów wysokości – przez co dotarła nawet kilkanaście kilometrów w głąb lądu. Jeżeli wierzyć podaniom, w miejscowości Appledore wrzuciła na ląd 60-tonowy statek, którego później nie dało się z powrotem przetransportować na wodę. Zniszczyła zaś obszar o powierzchni kilkuset kilometrów kwadratowych. Szacuje się, że zginąć mogło nawet 2000 osób.
Przyczyny wystąpienia tak ekstremalnego zjawiska pogodowego nie są do końca jasne. Część badaczy przypuszcza, że była to nieszczęśliwa kumulacja czynników – pływu syzygijskiego, czyli największego możliwego przypływu, niskiego ciśnienia, silnego wiatru i sztormowych fal. Inni sugerują, że powodem było podmorskie trzęsienie ziemi, które wywołało falę tsunami – co byłoby zgodne z opisem części świadków oraz niektórymi śladami geologicznymi w regionie.