
Słyszeliście o… tragicznych losach załogi żaglowca „Essex”?
Atak wieloryba na żaglowiec „Essex”, który miał miejsce 202 lata temu, 20 listopada 1820 roku, rozpoczął jeden z największych dramatów w historii żeglarstwa. Zainspirował też do napisania “Moby Dicka”.
Amerykański statek wielorybniczy „Essex” – trzymasztowy żaglowiec o długości niespełna 27 metrów i szerokości 7,3 metra – zwodowany został w 1799 roku i przez dwie dekady użytkowania uznawany był za szczęśliwy statek. 21-osobowa załoga mogła zatem w dobrych nastrojach wyruszać 12 sierpnia 1819 roku w kolejny rejs na łowiska na południowym Pacyfiku.
W styczniu 1820 roku żaglowiec bezpiecznie opłynął przylądek Horn, jednak kolejne miesiące upłynęły na poszukiwaniu wielorybów oraz naprawach jednostki na pacyficznych wyspach. W międzyczasie jeden z członków załogi zdecydował się opuścić pokład. Dopiero 16 listopada załoga natknęła się na odpowiednie łowiska. Cztery dni później, 20 listopada, rozpoczęło się polowanie. Nie przebiegło ono jednak zgodnie z oczekiwaniami…
„…kiedy zauważyłem bardzo dużego kaszalota, o ile mogłem ocenić, o długości około 85 stóp (czyli tyle mniej więcej takiej samej jak statek); wynurzył się z wody około 20 prętów od naszego dziobu i leżał spokojnie, z łbem zwróconym w stronę statku. Parsknął dwa lub trzy razy, po czym zniknął. Po mniej niż dwóch lub trzech sekundach podpłynął ponownie, mniej więcej na długość statku, i skierował się prosto na nas z prędkością około trzech węzłów. Statek płynął wtedy z mniej więcej tą samą prędkością. Jego wygląd i postawa nie wzbudziły w nas początkowo żadnego niepokoju; ale kiedy tak stałem, obserwując jego ruchy i patrząc, jak zbliża się do nas z wielką szybkością zaledwie o długość statku, mimowolnie kazałem chłopcu u steru chwycić go mocno; zamierzając się od niego oderwać i go unikać. Ledwie te słowa wyszły z moich ust, gdy rzucił się na nas z pełną szybkością i uderzył łbem w statek. Uderzenie było tak okropne i potężne, że rzuciło nas na twarz. Statek podniósł się nagle i gwałtownie, jakby uderzył w skałę, i trząsł się przez parę sekund jak osika. (…) Potem kazałem ustawić sygnał dla innych łodzi, które ledwie wysłałem, gdy ponownie odkryłem wieloryba, najwyraźniej w konwulsjach, na powierzchni wody, około stu prętów po zawietrznej. Był pokryty morską pianą, którą stworzyło wokół niego ciągłe i gwałtowne miotanie się w wodzie, i wyraźnie widziałem, jak uderza szczękami o siebie, jakby rozproszony wściekłością i furią. Pozostał w tej sytuacji przez krótki czas, po czym ruszył z wielką szybkością przez dziób statku na nawietrzną. (…) Odwróciłem się i zobaczyłem go około stu prętów bezpośrednio przed nami, schodzącego najwyraźniej z dwukrotnie większą niż zwykle prędkością, i w tym momencie ujrzałem w jego obliczu dziesięciokrotnie większą furię i zemstę. Fale płynęły wokół niego we wszystkich kierunkach, a jego kurs ku nam wyznaczała biała piana szerokości pręta, którą tworzył nieustannym gwałtownym machaniem ogonem; jego głowa była mniej więcej do połowy wysunięta z wody i w ten sposób nadpłynął i ponownie uderzył w statek – pisał w książce „Relacja z najbardziej niezwykłego i niepokojącego zatonięcia statku wielorybniczego “Essex”” pierwszy oficer Owen Chase.
Atak kaszalota miał katastrofalne skutki. Przedziurawiony kadłub zaczął szybko nabierać wody, pomimo użycia pomp. 20 osób załogi zmuszonych było zejść do trzech łodzi wielorybniczych, służących za szalupy ratunkowe. Przez kolejne dwa dni starali się także uratować z wraku zapasy. Ich ilość była jednak niewystarczająca, a od brzegów Ameryki Południowej – gdzie postanowili się skierować – dzieliło ich około 2000 Mm.
Po dwóch tygodniach rozbitkowie nie mieli już ani jedzenia, ani słodkiej wody. 20 grudnia dotarli do niewielkiej koralowej wyspy Henderson, gdzie udało im się zdobyć trochę żywności i znaleźć źródło wody. Trzy osoby postanowiły zostać na wyspie, a siedemnaście po tygodniu ponownie wyszły w morze.
Niestety zapasy na łodziach znów szybko się skończyły, a osłabieni marynarze w połowie stycznia zaczęli umierać. Z początku zmarłym urządzano pogrzeb morski, ale już pod koniec stycznia głodujący rozbitkowie zdecydowali się na kanibalizm. W lutym sytuacja była już tak zła, że załoga losowała, kogo trzeba zabić i zjeść, żeby reszta pozostała przy życiu. 18 lutego pierwsza, a 23 lutego druga łódź została uratowana przez przepływające statki. Załogi trzeciej nigdy nie odnaleziono. Łącznie z dwudziestoosobowej załogi przeżyło osiem osób, w tym trzy, które zdecydowały pozostać się na wyspie Henderson w Polinezji.
Choć katastrofa „Esseksu” nie była jedyną spowodowaną przez atak wieloryba i nie wyróżniała się liczbą ofiar, jak mało która przeniknęła do kultury popularnej. Relacja Owena Chase’a odbiła się szerokim echem, inspirując m.in. Hermana Melville’a do napisania w 1851 roku książki „Moby Dick”. Opowieść o żaglowcu i jego załodze była też wielokrotnie ekranizowana, ostatnio w 2015 roku jako „W samym sercu morza”, w reżyserii Rona Howarda.
PODZIEL SIĘ OPINIĄ