Słyszeliście o… zaduszkowych żeglarskich tradycjach?
We Francji wypatrywało się widmowych statków, w Hiszpanii rybacy obawiali się złowienia w sieci kości, a w Polsce wspomina się zmarłych żeglarzy. 2 listopada to niezwykły dzień dla morskich tradycji.
2 listopada w Kościele Katolickim przypada wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych, znane powszechnie jako Dzień Zaduszny. Ma ono charakter religijny, ale przeplata się z wierzeniami ludowymi i folklorem morskim.
Dla wielu ludzi morza 2 listopada był niegdyś dniem, kiedy zmarli mogą przeniknąć do tego świata. W Normandii wierzono, że ukazują się wówczas widmowe statki z duszami, w tym legendarny żaglowiec „La Belle Rosalie”, który wypłynął w dziewiczy rejs z Dieppe na Azory i nigdy z niego nie wrócił. We Francji i Hiszpanii rybacy obawiali się w zaduszki wypływać na połów, ponieważ istniało ryzyko, że w sieci zamiast ryb złapią kości lub szczątki zmarłych. Gorszy los czekać mógł Flamandów, którzy wierzyli, że 2 listopada ukazuje się widmowy rybak – który łapał w sieci wszystkich żywych, którzy go zobaczyli i porywal w zaświaty.
Nie wszystkie tradycje niosły ze sobą elementy magiczne. W Bretanii kobiety z rodziny żeglarza lub rybaka zaginionego na morzu, 2 listopada wypływały same w morze, bez mężczyzn, żeby odśpiewać Psalm 130 – De Profundis (pol. z głębin).
Tradycje związane ze śmiercią na morzu wykraczają zresztą również poza Dzień Zaduszny. Zaginionych ludzi morza czczono nie tylko modlitwą, ale też upamiętniano symbolicznymi grobami i pomnikami. Początkowo dotyczyło to tylko najważniejszych kapitanów i oficerów, których rodziny było stać na taki wydatek. Dopiero w XIX wieku nagrobki otrzymywali także zwykli żeglarze i rybacy. Czasami pamiątkowe pomniki poświęcone były wszystkim zmarłym w katastrofach, których ciał nie odnaleziono.
Inna sytuacja była, gdy żeglarze umierali podczas rejsu. Najczęstszym rozwiązaniem był wówczas pogrzeb morski, który wiązał się ze specjalnym ceremoniałem.
„…ciało biednego Louiego, leżące na wysuwanej desce przykrytej flagą, usadowione na ramionach czterech jego kolegów z wachty, zostało uroczyście sprowadzony na rufę do trapu zawietrznego i umieszczone stopę od burty, oparte na relingu statku. (…) Szorstka, wytrzymała załoga, stojąca z odsłoniętymi głowami podczas miażdżącej wichury, uroczyście zebrała się wokół ciała przy burcie statku. Kapitan, zbliżając się do końca rufy, z modlitewnikiem w ręku, drżącym głosem zaczął czytać: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem”. Gdy te uroczyste słowa zabrzmiały ponad świszczącym wiatrem, który wdarł się w ciszę otaczającej załogi, można było zobaczyć szczerą łzę spływającą po policzkach większości szorstkich, chropowatych twarzy, ogorzałych od wiatru i wilgotnych od rozprysków. Gdy kapitan doszedł do słów: „Oddajemy to ciało głębi”, wewnętrzny koniec wysuwanej deski został podniesiony i ciało wysunęło się stopami do przodu spod bandery i z pluskiem zniknęło pod wściekłymi falami” – tak opisał przejmujące wydarzenie Frederick Perry, który w 1876 roku był oficerem na amerykańskim kliprze „Continental”.
Wiązało się to nie tylko ze względami praktycznymi – podczas dalekomorskiego rejsu ciało zmarłego mogło powodować zagrożenie biologiczne – ale też marynarskimi wierzeniami. Według żeglarzy statek z nieboszczykiem przyciągał burze i przeciwne wiatry, a w ślad za nim płynęły rekiny. Tradycja ta trzymała się długo – jeszcze w XX wieku przez osiem dni nie można było znaleźć jednostki, która przewiezie z małej szkockiej wysepki ciało zmarłego, żeby móc je pogrzebać. Przez wieki przywilej pogrzebu na lądzie przysługiwał tylko największym kapitanom – jak Horatio Nelsonowi, który został śmiertelnie ranny podczas zwycięskiej bitwie pod Trafalgarem.
W marynarskich obawach nie było jednak konsekwencji. Równie mocno co obecności zwłok na statku, obawiali się oni, że z powodu braku chrześcijańskiego pogrzebu lub niedochowania ceremoniału pogrzebu morskiego, sami będą błąkać się jako duchy. Nawet admirał Nelson na łożu śmierci błagał Thomasa Hardy’ego, kapitana okrętu „Victoria”, żeby nie wyrzucał jego ciała za burtę.
Współcześnie większość z tych wierzeń odeszło w zapomnienie. Została jednak, zwłaszcza w Polsce, tradycja upamiętniania 1 lub 2 listopada zmarłych żeglarzy. Gdynia, Mrągowo, Szczecin, Puck… – to tylko niektóre miasta, gdzie odbywają się żeglarskie zaduszki.