Wspomnienie o Zygfrydzie „Zydze” Perlickim
91 lat temu, 26 stycznia 1932 roku, urodził się Zygfryd Perlicki, jeden z najwybitniejszych polskich żeglarzy regatowych w historii. W rocznicę urodzin prezentujemy wspomnienie o „Zydze”, które napisał dla nas jego brat, Czesław Perlicki.
Zygfryd Perlicki urodził się 26 stycznia 1932 roku w Gdyni i z tym miastem związany był przez całe życie. Po zakończeniu II wojny światowej zaczął żeglować i zdobywać kolejne stopnie, szybko stając się jednym z najlepszych polskich regatowców – zarówno w łódkach sportowych, jak i na jachtach morskich. W 1957 r. na jachcie „Kapitan” wygrał Kieler Woche, w latach 1955-1956 dwukrotnie triumfował w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski, a w klasie Star był mistrzem Polski siedmiokrotnie – w latach 1960-1966.
W 1972 r. Zygfryd Perlicki, razem ze Stanisławem Stefańskim i Józefem Błaszczykiem, wystartował na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium w klasie Soling. Zajęli ósme miejsce. Był to najlepszy wynik w historii startów polskich żeglarzy na igrzyskach aż do 1996 roku. W latach 1973-1974 poprowadził jacht „Copernicus” w etapowych, wokółziemskich regatach Whitbread Round the World Race. W 1977 i 1979 roku wziął też udział w Admiral’s Cup na jachtach „Hajduk” i „Hadar”. „Zyga” za swoje osiągnięcia był wielokrotnie nagradzany, a w 2016 roku otrzymał tytuł Pomorskiego Żeglarza 50-lecia Pomorskiego Związku Żeglarskiego. Odszedł na wieczną wachtę 10 sierpnia 2017 r. Więcej o jego życiu przeczytać można w Słowniku Biograficznym Żeglarzy Pomorskich.
Specjalnie dla naszego portalu wspomnienie o Zygfrydzie Perlickim napisał jego brat, Czesław Perlicki.
Wspomnienie żeglarskiej drogi „Zygi” – Zygfryda Karola Perlickiego
Jak wszystkim rodakom z naszego pokolenia, czas wojny pozbawił również dzieci, beztroskę i radosny czas wzrastania. Wyrzuceni z naszego domu w Gdyni, rodzina nasza znalazła dach nad głową w Małym Kacku. Los jaki doświadczyła większość rodaków. Wspominam, gdyż tu rozbudziła się żeglarska pasja Zygusia.
Jak? Oto między pagórkami przylegających do obecnej ul. Wrocławskiej był staw, nad którym rozbudziła się Jego żeglarskie zamiłowanie. Na tym stawie pierwsza łódeczka żaglowa wybudowana przez niego, zmierzyła się z wiatrem. Udanie, ku zdziwieniu i radości mojej i towarzyszących nam dzieciaków. Zyga bawił się budową kolejnej żaglówki. Twórczo rozwijał się tworząc kolejne modele. Kształt uzyskiwał tworząc kadłub z gliny na którym to kopycie kleił poszycie z gazet. Prawie jak obecne technologie. Miał wtedy około 10-11 lat.
Wymarzone i oczekiwane wyzwolenie stało się faktem. Wróciliśmy do naszego domu w Gdyni na ul. Leśnej. Zmiana nazwy ulicy na Daszyńskiego była niezrozumiała. Dla nas jeszcze dziećmi będących, ze zdziwieniem przyjęta. Wszak ulica biegła leśną doliną gdyńskiego lasu. Rok 1945 zastał mnie w wieku 10, Zygę 13, a najstarszego brata Henia 17 lat. Nasz czas to nauka i pójście do szkół. Ja pomaszerowałem do podstawówki nr 2 po przejściu ulicy, Zyga do ogólniaka, a Henryk do handlówki. Obydwie otworzyły swoje podwoje na ul. Morskiej.
Jako że z naszej trójki tylko ja pozostałem, muszę oprzeć się o moją pamięć. Nim skupię się na Zydze – rodzinnej gwieździe, kilka zdań o Heniu, nie tylko dlatego, że był najstarszy, ale też miał swój morski incydent i to również żeglarski. Wspomnę, że w wieku 14 lat pracował w warsztatach Kriegsmarine – obecnie Stoczni Marynarki Wojennej. Tu chłonął morze i „matrosową” atmosferę. Szczęśliwie uszedł z życiem w czasie alianckich nalotów na gdyński port, będący wówczas bazą niemieckich U-bootów. Odłamek bomby, który szczęśliwie go nie trafił, leżał w domu przez lata jako wojenne trofeum. Handlowcem nie został, po ukończeniu Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych zarobkowo wykorzystywał swoje talenty plastyczne tworząc ceramikę. Działał w grupie twórców ceramiki kadyńskiej. Żeglował w Yacht Klubie „Stal” w Gdyni. W latach 60. był członkiem Zarządu.
Z racji wolnego zawodu namówiony został do przejęcia funkcji bosmana klubu, po idącym na emeryturę panu Błaszkiewiczu. Sprawował tę funkcję przeszło rok. Był to okres bujnego rozkwitu życia kulturalnego i towarzyskiego w naszym klubie. Uzupełnię, gdyż cała nasza trójka w tych latach sprawowała zarządowe funkcje. Gwoli ścisłości moja żona Helena też wchodziła w jego skład w późnych latach 60.
Czas więc skupić się na żeglarstwie Zygi. Będąc w ogólniaku pierwszoroczniakiem w 1945 roku, nie przyjęto go do czarnej czwórki, harcerskiej drużyny dorosłych druhów – uczniów ogólniaka, i trafił do Morskiej Drużyny. W niej znalazł warunki i atmosferę dla buzującego w Nim żeglarstwa. Praca od podstaw to pozyskanie baraku i jego transport na teren basenu żeglarskiego. Zbiorowym wysiłkiem druhów powstała siedziba harcerska. Basen żeglarski niewiele zachował ze swego estetycznego przedwojennego wyglądu. Systematycznie i równo ułożonymi wokół basenu ładunkami wybuchowymi uciekający hitlerowcy zdewastowali całą konstrukcję nabrzeży i falochronów. Jachty zimujące wokół w znacznej części uległy całkowitemu zniszczeniu. Zapaleńcy, w tym druhowie z morskiej drużyny, wyróżniali się żeglarskim młodzieńczym zapałem. Następnego lata zastęp, w którym uczestniczył Zyga zwodował jacht. Jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, nazwany „Wyga”. Druhowie wykazywali bardzo dużą aktywność szkoleniową. Wspomnę, bardzo oddziaływające na mnie młodego, ćwiczenia semafora między Zygą posadowionym na wzgórzu nad gdyńskim dworcem a Olafem – Zdzisławem Krzyżanowskim – na oksywskim wzgórzu.
Żeglarstwo stało się podstawowym celem edukacji Zygi. Szczęśliwie zaliczył przy tym priorytecie życiowym pierwszą klasę ogólniaka. Wychowawcze oddziaływanie Rodziców nie na wiele się zdały. W drugiej klasie wprowadził w życie anegdotyczną dewizę adeptów żeglarstwa: zrezygnuj z wszystkiego, co przeszkadza w żeglowaniu. Tyle tylko, że ciało pedagogiczne było bardziej skuteczne od Niego, relegując Go ze szkoły. Rodzicom przybyło problemów i niepokoju o Jego dalszy los. Za to druh Zyga miał swobodę w opanowaniu żeglarskiego rzemiosła. Basen żeglarski i jacht stały się Jego domem. Żeglował bez ograniczeń. Nie było regulacji prawnych i straży granicznej. Ciekawość i ambicje żeglarskie skłaniały do wyjścia za linię Helu, na Bałtyk. Tak też się zdarzyło.
Pamiętam tego dwa przypadki. Jeden o bardzo przygodowym przebiegu i skutecznym żeglowaniu, desancie z głodu na Bornholm za krowim mlekiem i ucieczką z pastwiska, pogonieni przez byczka. Drugi zakończony szczęśliwie, po utracie jachtu w żegludze sztormowej. Uratowani przez kuter ratowniczy helskich rybaków, dryfując z zalanym jachtem, niedaleko cypla helskiego. Jacht zachował zapas wyporności, dzięki grodzi wodoszczelnej, tworzącej przedział dziobowy. Myślę, że w tym przypadku bardzo pomocny był im kalosz, którym zmniejszali przybór wody w tym przedziale przez otwartą klapę dziobową. Szczęśliwie powrócili do gdyńskiego basenu, dzięki wsparciu holem z rybackiego kutra ratowniczego. Przymiotnik szczęście, był szczególnie udziałem Rodziców wypatrujących ich powrotu u nasady al. Zjednoczenia. Mama warowała tu przez te feralne trzy dni. Mój Bohater bawił się żeglarstwem i swobodą młodzieńczych lat. Tak to widziałem z pozycji „szczawika”, pilnowanego przez Rodziców wg skorygowanej metodzie wychowawczej.
Jego stan ducha był pełen radości i trudno inaczej nazwać go jak zabawą. Przypomnę o nocnych wyprawach na szalupach, żeby przewrócić na hasło wszystkie namioty obozu Związku Młodzieży Wiejskiej posadowione na Polance Redłowskiej. Takie harcerskie zabiegi. Wejście na drogę żeglarskiej edukacji, tj. żmudnej drogi zdobywania stopni i uprawnień żeglarskich spowodowało, jak myślę, dostrzeżenie potrzebę zdobycia wiedzy ogólnej.
Z nowym rokiem szkolnym podjął naukę wieczorową, a po uzyskania tak zwanej małej matury, zdał egzamin do Szkoły Budowy Okrętów CONRADINUM. Zastęp też się rozleciał. O ile mnie pamięć nie myli, Zyga jedyny podjął pracę zarobkową na lądzie. Zatrudniono go w Stoczni Gdyńskiej w 1953 roku. Reszta druhów wybrała pracę na morzu. Olaf Krzyżaniak i Medard Przylipiak zdobyli uprawnienia jachtowych kapitanów ż.w. oprócz zawodowych morskich kwalifikacji. Pozostał w zakamarkach pamięci również druh Wrona, imienia nie pamiętam, kapitan rybołówstwa morskiego.
Tak zakończył się młodzieżowy etap Zygowego żeglarstwa. W nim umieścić można ambitne zdobywanie stopni żeglarskich, pierwszy zagraniczny rejs morski jako I oficera pod dowództwem pani kapitan Sumińskiej, wycieczka Mamy ze mną do Jastarni, gdzie Zyga z nami wykonał małe manewrowanie na basenie portowym, czy incydent na kapitańskim egzaminie z manewrówki – polecenie komisji wykonania „strandowania”. Komisja w porę się zorientowała, że z Zygą nie ma żartów. Szybko anulowano zadanie.
Czas ten, to ciężkie życie całego polskiego społeczeństwa. Stąd i żeglarzom, aktywnym sportowo, też było niełatwo. Żeglarstwo w tym czasie, jak uważały ówczesne partia i rząd, to przeżytek elit kapitalistycznych, Stąd niemile widziane. Już wtedy Zyga był dojrzałym i ukształtowanym osobowo mężczyzną i żeglarzem. Pozostał jednak dalej przy swoich żeglarskich marzeniach. Był już cenionym regatowcem po zdobyciu kilku tytułów mistrza Polski. Burzliwe dyskusje żeglarzy na kei gdyńskiego basenu po regatach, często zamykał głos Zygi ze swoim charakterystycznym żeglarskim słowem – kawa. Może to inaczej brzmiało? Nie pamiętam, na pewno było na „k” i z końcówka „wa”.
Międzynarodowe starty morskie rozpoczyna Zyga od regat Kieler Woche. Pamiętamy to bezprecedensowe zwycięstwo, które poruszyło nie tylko polskie środowisko żeglarskie, ale również europejskie. 75. jubileuszowe regaty wygrała polska załoga z Zygą dowodzącym „Kapitanem”. Był to jacht Jacht Klubu Morskiego „Kotwica”. Startował jednak pod banderą YKP. Dodam, że banderę wręczył Zydze, komandor YKP w Gdyni Tadeusz Gerwel.
Rangę tego zdarzenia podnoszą zarówno zwycięstwa we wszystkich wyścigach, jak i prestiż fundatorów zdobytych pucharów – m.in. Berty Krupp. Wymiar społeczny i polityczny tego osiągnięcia w 12 lat po zakończeniu II wojny światowej i w czasie dużego napięcia międzynarodowego w Europie, był wyjątkowo znaczący. Mimo tego żeglarze żyli już swoim życiem i obdarowywali się wzajemną życzliwością. Polska załoga spotkała się też z takim przyjęciem, a Zygę obdarzono dużym szacunkiem, poważaniem i sympatią.
Przytoczę trzy zdarzenia obrazujące dobry klimat otaczający polską załogę. Jachty cumujące przy kei. Na jachtach gwarno, atmosfera wielkiej imprezy żeglarskiej. Na nadbrzeżu tłumy sympatyków żeglarstwa. Do polskiego jachtu podchodzą dwie dziewczyny z pytaniem o żagle noszone na „Kapitanie”. Wyczuwano nutę uszczypliwości, gdyż żagle to szare, bawełniane, troskliwie trymowane z dwoma nowymi białymi brytami. Pozostałe jachty startujące w regatach, nosiły już żagle dakronowe, śnieżnobiałe. Zyga skwitował pytanie odpowiadając „żagle tak jak dobre wino – im starsze, tym są lepsze”. Pytanie każde odpowiednie, gdy kierują je dziewczyny do chłopaków dorodnych jak nasza załoga, gdzie Zyga nosił jeszcze ksywę „panna” z uwagi na swoją delikatną młodzieńczą urodę.
Polską załogę rewizytuje Krupp, właściciel jachtu „Rubin”, który był faworytem regat. Zyga otrzymuje ofertę objęcia funkcji kapitana jego jachtu. Odmówił przyjęcia tej propozycji, mimo że była z wyjątkowo atrakcyjnymi warunkami w tym też formalnymi.
Znaczenie tej morskiej imprezy podkreślone też zostało przez organizatora bankietem – galą kończącą regaty. Uczestniczył w nim z załogi tylko Zyga, który miał w miarę stosowny garnitur na taką uroczystość. Posadzony przy honorowym stole jako zwycięzca regat z najwyższymi rangą notablami, łącznie z kanclerzem NRF Konradem Adenauerem. Admirał siedzący obok Zygi wykazał się znajomością Gdyni, poznaną gdy był dowódcą krążownika „Gneisenau”, cumującego w Gdyni w czasie okupacji. Dowiedziawszy się o tym, Zyga oświadczył, że nie będzie siedział obok osoby, w sytuacji gdy szczęśliwym zbiegiem okoliczności on i jego rodzina nie zostali unicestwieni pociskami jego okrętu. Oświadczając to wstał od stołu. Konsternacja przy stole, Zygę przeproszono, a admirałowi wskazano miejsce przy innym stole. No cóż, taki był Zyga.
Potwierdził swój charakter w kolejnym starcie w Kieler Woche. „Kapitan” miał poważnie opóźnione przybycie do Kilonii. Zyga zdążył tylko uzyskać ustną informację o instrukcji żeglugi od KR regat, że trasa jest taka jak w roku ubiegłym. ,,Kapitan” dostarł pierwszy na mecie, a Zyga nie podpisał oświadczenia, że jacht przebył trasę zgodnie z instrukcją żeglugi. Okazało się, że trasę zmieniono i był dodatkowy znak, który „Kapitan” minął niewłaściwą burtą. KR uznał swój brak precyzji w informacji udzielonej Zydze przed startem. Mimo tego Zyga nie zmienił swej decyzji i jacht został uznany jako niekończący wyścig. Awantura w kraju, padają propozycje o dyskwalifikację, pozbawienie prawa do reprezentowania kraju itp. On pozostał przy swojej decyzji jako jedynie słusznej. Uważając że żeglarstwo to zajęcie dla dżentelmenów, ludzi prawych i uczciwych. Taka postawa cechowała Zygę przez cały okres jego sportowego żeglowania, jak i też w szkoleniu i nie tylko w tych dziedzinach życia społecznego.
Te regaty były też przełomem w zygowym żeglarstwie. Postanowił uprawiać tylko żeglarstwo na jachtach monotypowych, zrażony do obowiązującej wtedy formuły przeliczeniowej dla jachtów morskich. „Kapitan” utracił wtedy pierwsze miejsce w długim wyścigu na rzecz małego jachtu, któremu sprzyjała pogoda, zmieniając się ze słabowiatrowej, przeznaczonej dla całej stawki jachtów, na silnowiatrową, z której skorzystał zwycięzca, przybywając na metę dwa dni po przedostatnim jachcie.
Nowy rozdział żeglowania Zygi to ściganie się na jachtach monotypowych olimpijskiej klasy STAR, powstałej w USA 1910 roku. To czas sportowego żeglowania, treningów i startów od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Czas w dążeniu do żeglarskiego mistrzostwa – własnego i załogi. Niestety to również czas naszej polskiej siermiężnej rzeczywistości z brakiem finansów, dostępu do nowych technologii w żeglarstwie i kompetentnych osób w zarządzaniu polskim sportem.
Takie warunki Zyga pokonał własną zaradnością. Startuje osiągając coraz lepsze rezultaty. Jest w czołówce europejskiej. Regaty przedolimpijskie to drugie miejsce na mecie. Wtedy jak grom z jasnego nieba spadła na żeglarzy, a szczególnie na kandydatów do startu olimpijskiego, w tym Zygę i Adama Peteckiego jego załoganta, decyzja. Polski Komitet Olimpijski wyeliminował żeglarzy z igrzysk olimpijskich 1960 roku. To był czas osiągnięcia przez Zygę światowych wyżyn żeglarskich. Olimpiadę wygrała załoga radziecka z Pieniginem za sterem, która na mistrzostwach Europy przed olimpiadą była na 17, a załoga Zygi na 4 miejscu. Tym bardziej bolało to Zygę, pozbawionego startu olimpijskiego przez nierozsądną, polityczną decyzję PKOl.
W tym czasie kończy 28 lat. Dalej pracuje zawodowo, zakłada rodzinę. Żona Anna też żegluje. Sportowo Zyga prezentuje ogromny potencjał regatowy i żeglarski, doświadczenie morskie starego wygi, jak również romantyczne spojrzenie na żeglowanie. Pojęcie o bardzo szerokim znaczeniu, które wspiera swym wykształceniem z zakresu budowy okrętów.
Żegluje również na naszej Zatoce Gdańskiej, gdzie sezon żeglarski kończymy pięknymi regatami o Błękitną Wstęgę Zatoki Gdańskiej. Jest rok 1970, piękna jesienna, słoneczna pogoda. Wymarzona dla jachtów klasy „Star”, więc i dla mnie startującego od kilku lat na zygowym ,,Mistralu”. Zyga płynie na Solingu „Pampero”. Trasa tradycyjna – Gdynia, start i meta, boja przy molo w Sopocie, N7, pława wejściowa do Nowego Portu i powrót. Plażowe regaty. Na N7 Zyga jest pierwszy, ja na „Mistralu” w niedużej odległości za nim. Do mety żegluga na wiatr, leciutka bryza, mnie udaje się wykorzystać smugę wiatru i odpłynąć od Zygi i całej stawki konkurentów. Wiatr wzrósł do dobrych 2 węzłów, stąd rześko płynęliśmy do linii mety. Zrozumiałe że w wyjątkowo dobrych nastrojach. Będąc blisko mety, oglądając się za rufę, widzimy pozostałe jachty żeglujące pod spinakerami w baksztagowym przechyle, które doczekały się spóźnionej bryzy. Na czele zygowe „Pampero”, a za nim kotwicowy „Bosmat”. Ich bardzo dobrą prędkość odczytujemy z „odkoszonej” wody. Wchodzimy jednak pierwsi. Zyga za nami z kilku metrową stratą. Taki mój wspólny epizodzik na Jego trasach regatowych. Moje jedyne nad Zygą zwycięstwo.
Zyga marzy dalej, mimo różnorakich przeszkód, nie traci nadziei na osiągnięcie wyznaczonego celu, jakim stał się dla Niego sukces olimpijski. Już w minionym czasie dostrzec można różne zdarzenia, które ograniczały Jego efekty sportowe. Nie inaczej było w Jego dalszym żeglarskim działaniu.
Taki znaczący przykład, to Jego start w regatach przedolimpijskich już z nominacją na udział w regatach olimpijskich – Monachium 1972 r. na jachcie klasy Soling, w której ściga się w okresie między kolejnymi olimpiadami. Ostatni start to bezprecedensowe zwycięstwo regat przedolimpijskich w Travemunde, będąc na 1 miejscu we wszystkich 6 wyścigach. Wiał ostry wiatr ok. 8°B. Takie wiatry prognozowane były na czas regat olimpijskich, które się nie sprawdziły, wiało słabo. Żagle słabowiatrowe Zyga otrzymał przed startem. Użyć ich w regatach olimpijskich załoga nie mogła z powodów formalnych oraz praktyki regatowej. Żagle należy sprawdzić i opływać oraz uzyskać potwierdzenie mierniczego regat. Szanse na dobry wynik pogrzebała pogoda, ale to jest przewidywalne. Główny powód to niedostateczne wyposażenie jachtu na regaty olimpijskie, zgodnie z dewizą “jakoś to będzie”, którą często się spotykało.
Ten brak fartu dotknął zygową załogę również ze strony KR regat, odwołującą wyścig, w którym polski saling na niezagrożonej pierwszej pozycji – konkurenci mijali dopiero dolny znak – zbliżał się do mety. Decyzja ta pozbawiła naszą załogę medalowej pozycji w regatach olimpijskich. Ostatecznie zajęli 8 miejsce, to był najlepszy wynik polskich żeglarzy na Igrzyskach Olimpijskich.
Kolejne wyzwanie to start w pierwszych regatach okołoziemskich załóg wieloosobowych – WHITBREAD ROUND THE WORLD RACE – w latach 1973 – 1974. Ogłoszenie o przeprowadzeniu regat przez Royal Naval Sailing Association (RNSA) nastąpiło w dniu 19.05.1972 r. dla jachtów klasy I RORC. Rangę tych regat określała ich okołoziemska wielkość i organizator – wspomniane RNSA. Nobilitował również admirał tego stowarzyszenia, książę Edynburga. Trasa regat wyznaczona 4 etapami. Start – Portsmouth – Cape Town – Sydney – Rio de Janeiro – Portsmouth – meta.
Ogłoszenie o regatach spowodowało w Polsce duże poruszenie wśród żeglarzy, ale również spotkało się z zainteresowaniem ówczesnej władzy politycznej, jak i środowisk gospodarczych. Potwierdziły swoje morskie zaangażowanie, dwa potentaty gospodarcze – Stocznia Gdańska i Stocznia w Gdyni – które postanowiły zgłosić jachty swoich klubów do udziału w tych regatach. Gdańszczanie posiadali „Otago”, Yacht Klub „STAL” w Gdyni nie posiadał odpowiedniego jachtu. Rozpoczęto starania o wybudowanie stosownej jednostki w Gdańskiej Stoczni Jachtowej. Tak powstała wersja jachtu mahoniowego, który otrzymał nazwę „Copernicus”. Zyga otrzymał nadzór i kierowanie przygotowaniami i budową jachtu. Wprowadza zmiany kształtu kadłuba oraz takielunku.
Ten etap przygotowawczy wymaga oddzielnego opisu. Jego wyrazem to stan jachtu oddającego cumy wypływającego do Portsmouth, zaształowany jeszcze, z niepoukładaną częścią wyposażenia, żywnością i tym wszystkim, co jest niezbędne w morzu w około trzymiesięcznej żegludze regatowej. Nie zapominając o klarze regatowym. Mimo tego załoga poradziła sobie z tym całym „bałaganem” i wystartowała.
Charakterystyczna była opinia admirała J. Steinera – przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Regat, który żegnając załogę „Copernicusa” wyraził szacunek i podziw dla polskiej załogi, stwierdzając jednocześnie, że witał będzie „Copernicusa” osobiście, w każdym terminie jego powrotu, bez względu na czas przebycia trasy regatowej. To była dżentelmeńska ocena, możliwości polskiego jachtu. Do regat zgłoszonych zostało 20 jachtów, wystartowało 19 jachtów – osiem bander – w dniu 08.09.1973 roku o godzinie 12.
Skład osobowy jachtu „Copernicus” PZ 30, uczestniczącego w regatach: skipper – Zygfryd Perlicki; załoga: Bogdan Bogdziński, Ryszard Mackiewicz, Zbigniew Puchalski, Bronisław Tarnacki. W tym składzie załogi „Copernicus” ukończył trzy etapy, do Rio de Janeiro. Ostatni czwarty etap regat jacht pokonał bez Zbigniewa Puchalskiego, który pozbawiony został uprawnień członka załogi jachtu, decyzją kapitana w uzgodnieniu z polskim przedstawicielstwem dyplomatycznym. Postanowienie to została zaakceptowana przez Puchalskiego. Następstwem tej decyzji było pozbawienie Puchalskiego prawa samodzielnego poruszania się po jachcie. Udostępniono mu tylko koję oraz jedno wyjście dziennie na pokład, w obecności kapitana jachtu. Załoga w tym czasie musiała przebywać pod pokładem. Wyjścia na pokład dla spełnienia potrzeb fizjologicznych musiały spełniać wymieniony rygor.
Artykuły w mediach żeglarskich na temat omawianych regat budziły zdziwienie tezą o dwóch kapitanach na s/y „Copernicus”. Dalszy ciąg takich narracji prasowych miał miejsce po powrocie załogi do kraju. Stąd moje przedstawienie faktycznych incydentów na jachcie w omawianych regatach, w których uczestniczył Zbigniew Puchalski. Uważam, że nie ma żadnych podstaw, aby dowodzący jachtem Zyga, jak i Bogdan, Bronisław oraz Ryszard, byli obciążeni niedomówieniami i relatywizowanym opisem zdarzeń na jachcie w czasie regat.
Znane mi fakty były następujące:
– pierwszy etap regat. Puchalski pełni wachtę na sterze. Kapitan stwierdza na swym kompasie nad koją, duże odchylenia od określonego kursu. Wychodząc na pokład stwierdza nieodpowiedzialne zachowanie Puchalskiego, który siedząc na stanowisku sternika, podparty stopami na kole sterowym czyta książkę.
– Puchalski będąc radiooperatorem, donosi do Państwowej Inspekcji Radiowej, że kapitan jachtu pracuje na radiostacji nie mając stosownych uprawnień. PIR na to zdarzenie zwrócił się do kapitana z uwagą o niewłaściwym doborze radiooperatora do załogi jachtu w tych prestiżowych regatach.
– jacht traci łączność radiową.
– drugi etap regat. Przy klarowaniu spinakerbomu, czynności wykonywanej przez Bronisława Tarnackiego ze Zbigniewem Puchalskim, Bronek wypada za burtę, ratuje się mocnym chwytem za nok spinakerbomu. Szczęśliwe zakończenie pracy.
– jacht żegluje na wiatr. Topowe mocowanie sztagu ulega uszkodzeniu. Konieczna naprawa. Kapitan decyduje zmianę kursu na żeglugę z wiatrem. Wykonany węzeł topowy (róża topowa) należy zamocować na topie grotmasztu i połączyć ze sztagiem i pozostałymi linami topowymi, co pozwoli powrót na właściwy kurs. Polecenie wejścia na maszt i wykonania w/w montażu, otrzymuje Zbigniew Puchalski z uwagi na swoje kwalifikacje zawodowe i posiadaną sprawność i warunki fizyczne. Wykonanie tego zadania Zbigniew Puchalski podejmuje pod warunkiem zwolnienia go z pełnienia wacht przez kilka dni. Jego stanowisko zostało uznane za odmowę wykonania polecenia kapitana jachtu w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa jachty i załogi. Wszak to jest regatowa żegluga na Oceanie Indyjskim Sytuacja zmusza Kapitana do podjęcia się osobiście tego zadania, które wykonuje zgodnie z założonym rozwiązaniem problemu. Jacht wraca na kurs regatowy, kończąc etap bez kolejnych awarii.
– przerwa w Rio de Janeiro między trzecim a czwartym etapem. Powracający na jacht Bogdan Bogdziński i Ryszard Mackiewicz zastają na nim Zbigniewa Puchalskiego i pływające wokół jachtu podarte listy. Była to dostarczona na jacht korespondencja do pozostałych czterech członków załogi. To zdarzenie dopełnia nabrzmiałe napięcia między Zbigniewem Puchalskim a pozostałą załogą „Copernicusa”. Konsekwencją tego wysoce nagannego zachowania w rejsie regatowym, było jak wspomniałem wcześniej, wyeliminowanie go ze składu załogi jachtu.
Myślę, że upłynęło dostatecznie dużo czasu od startu „Copernicusa” w tych regatach, aby środowisko żeglarskie poznało w szczegółach przebieg oraz okoliczności tego historycznego w polskim żeglarstwie wyczynu. Przez okres 43 lat, od powrotu „Copernicusa” do Portsmouth w roku 1974, sprawa ta została w kraju wyciszona przez ówczesną władzę; jednocześnie sprawcę tego zdarzenia wyłączono z wszelkich oficjalnych spotkań czy uroczystości żeglarskich związanych z tymi regatami. Później Zbigniew Puchalski zamieszkał w Australii. Zyga nie był skory do dzielenia się przykrymi wspomnieniami. Mimo tego w zdawkowych opowieściach dzielił się z Rodziną epizodami z regat, które po latach jeszcze wzbudzały w Nim bardzo duże emocje.
W stanie wojennym Zyga zostaje relegowany ze Stoczni im. Komuny Paryskiej (Stocznia Gdyńska). Związany był z nią przez całą swoją działalność zawodową. Wyjątkową aktywność żeglarską – organizacyjną, sportową, regatową i szkoleniową – łączył z pracą zawodową stoczniowca. Był w tym czasie technologiem, mistrzem w tlenowni, jej kierownikiem, szefem ruchu, budowniczym. Żeglarstwo było Jego pasją, sportem, też hobby, ale nie zawodem. Ten wykonywał w stoczni. Zmuszony ją opuścić po solidarnościowej wiośnie, żeglował też po to, aby zarobić na życie.
Jest kilka rejsów atlantyckich, które trzeba wspomnieć. Płynął na „Barbarze”, obstawiając rumuńskiego księcia a przy tym włoskiego celebrytę, który na desce z żaglem zamierzał przepłynąć Atlantyk. Zyga nie potwierdził tego faktu z powodu nie wypełnienia regulaminu tego wyczynu przez wspomnianego księcia. Uratował też żeglarza dryfującego na jachcie i niezdolnego do żeglugi na północnym Atlantyku.
Aktywność żeglarska Zygi, Jego zawodowe i „solidarnościowe” zaangażowanie nie były podatne na wspominki. Rzeczywistość wymagała spoglądania w przyszłość. Stąd w okresie stanu wojennego, Komisja Żeglarstwa Morskiego PZŻ, kierowana przez ówczesnego wiceprezesa PZŻ kapitana Bogdana Olszewskiego, powołała Morski Ośrodek Szkolenia Regatowego, a na jego szefa zatrudniła Zygfryda Perlickiego. Jego praca, a była to jednoosobowa działalność, skierowała nasze gdańskie żeglarstwo regatowe będące w marazmie wojennym, na drogę rozwoju. Środowisko morskiego żeglarstwa regatowego głównie pływało na jachtach ¼ tony, w tym Nefrytyach, Defurach i Petersonach. Zyga wprowadził w nasze ówczesne życie regatowe podstawowe zasady sportu. Przypomniał o teoretycznych zasadach żeglowania i o sprawności fizycznej. Z tego okresu do dzisiaj ściga się bardzo wielu regatowców i to o cenionych nazwiskach. MOSR, usytuowany przy YKP Gdynia, był też przez długi okres organizatorem Morskich Żeglarskich Mistrzostw Polski. Zyga dołączył do swej działalności również sędziowanie regat.
Postępujące lata naruszały Zygową odporność, zdrowie podstępnie szwankowało coraz częściej. Odszedł na wieczną wachtę 10 sierpnia 2017 roku.