< Powrót
19
stycznia 2022
Tekst:
Leopold Naskręt
Leopold Naskręt
Zdjęcie:
Narodowe Archiwum Cyfrowe / 3/39/0/-/641-1
Złotousty
Rejs w Gdyni po Zatoce Gdańskiej, lata 1947-1950.

Żeglarska gawęda: Złotousty

Długo szukałem słów do określenia jego sylwetki. Postać barwna – nie pasuje. Ciekawa, intrygująca, niejednorodna – za mało. Monolityczna – bardziej, choć za poważnie. Kim był Złotousty i dlaczego przeszedł do historii żeglarstwa? Kolejna gawęda kpt. Leopolda Naskręta*.

Mieczysław Przewłocki urodził się 18 sierpnia 1917 roku w Stephans Point, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Do Polski przybył wraz z rodzicami wiosną 1921 roku, by na stałe w roku 1933 osiąść w Gdyni. Pochodził z inteligenckiej rodziny amerykańskich działaczy polonijnych. Po powrocie do kraju jego ojciec Stanisław Watra-Przewłocki działał w spółdzielczości, był dziennikarzem, literatem i wydawcą  prorządowego tygodnika ilustrowanego wydawanego w Gdyni – „Latarnia Morska”. O czasach, w których przyszło mu żyć po wojnie w Polsce Ludowej nie miał dobrego zdania.

Z zebranych materiałów, w tym archiwalnych Gdańskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego (obecnie Pomorskiego Związku Żeglarskiego) i Polskiego Związku Żeglarskiego, dzięki pomocy Doroty Hernik z Biura PZŻ, udało się sporządzić tylko krótką notatkę.

Mieczysław Przewłocki pat. j. kpt. ż.w. nr 32, wydany dnia 1957.06.17, członek honorowy PZŻ – 1997.03.22; zasłużony działacz żeglarstwa polskiego – 1962-01-13/14; GOZŻ – wieloletni przewodniczący Komisji Szkolenia Żeglarskiego.

Dlatego opisane niżej epizody z życia kpt. Przewłockiego pochodzą ze wspomnień przyjaciół, współpracowników, żeglarzy i autora niniejszej gawędy.

Legenda kapitana Mieczysława Przewłockiego miała początek na długo przed powołaniem Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (CKE). Zaczęło się od tego, że kapitan do wszystkich żeglarzy, których znał, z którymi żeglował i których egzaminował, odnosił się po przyjacielsku. Traktował bardzo życzliwie, ale niekiedy mocnym wyrazem. Słowa te nie były zwykłym, niecenzuralnym nadużyciem, wulgaryzmem mającym, nie daj Boże, obrazić adresata, lecz logicznym opisem zdarzenia.

Kunsztownie dobrane, adekwatne do sytuacji, wypowiedziane z wdziękiem i dykcją, zawsze związane z omawianym, dobrze lub źle wykonanym, manewrem. W potoku słyszanych słów było wszystko o czym marzył Wieszcz „…aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa…”. Nic dziwnego, że kilkanaście  pokoleń żeglarzy egzaminowanych w Gdańskiej Komisji Kapitańskiej, wysłuchujących kwiecistych, barokowych komentarzy, zarówno dotyczących części praktycznej, jak i teoretycznej egzaminów, okrzyknęło go Złotoustym i z takim przydomkiem przeszedł do historii polskiego żeglarstwa.

Podział CKE na komisję gdańską, zachodniopomorską, warszawską, śląską, nie przyćmił blasku jego gwiazdy. Powiem nawet, że bardziej rozbłysła. Komisja Gdańska tak dalece wyróżniała się na tle Polski, że wielu uczestników egzaminów kapitańskich, pomimo niepowodzeń kolejnych prób, przyjmowało za punkt honoru zdać (lub nawet oblać) egzamin przed Komisją Gdańską.

Rekordziści mieli na koncie po pięć podejść. Podglądałem nie raz sposób egzaminowania przez Przewłockiego. Złotousty – surowy i wymagający – wydawał się nam, młodym jachtowym sternikom morskim, czekającym niecierpliwie na awans, nieludzki. Dopiero po latach, własnych doświadczeniach, kapitańskich sukcesach i niepowodzeniach, byłem w stanie ocenić jego bezkompromisowy obiektywizm. Obdarzony intuicją, właściwie dobierał manewry i ich kolejność egzaminowanym, którzy wykonywali je zgodnie ze sztuką lub zwyczajnie „padali”.

Kandydaci, wobec których KE miała sporo wątpliwości co do umiejętności dowodzenia i manewrowania jachtem dwumasztowym o długości 12-18 m, otrzymywali dodatkowe zadanie. Zwykle  polegało na podejściu na żaglach i zacumowaniu do nabrzeża falochronu wschodniego lub kei nabrzeża Beniowskiego, w narożniku basenu jachtowego im. gen. M. Zaruskiego, gdzie dzisiaj znajduje się stacja paliwowa. Miejsce to wyróżnia się szczególnym falowaniem, a nade wszystko zmiennymi, odbitymi wiatrami, co podczas wiosennych i jesiennych sesji egzaminacyjnych, charakteryzujących się szkwalistą pogodą, było nie bez wpływu na wynik egzaminu. Tę próbę „wody i ognia” udawało się przejść tylko prawdziwym orłom. Reszta systemowo odpadała.

Po egzaminie, każdy detal nieudanego manewru był szczegółowo komentowany, rozważane jego wykonanie, odstępstwa od sztuki i skutki. – Ten szczegół (tu był wymieniany element – L.N.) zadecydował, że manewr został całkowicie sp….y. Lunął pan. Gdyby nie odbijacze, których syk słychać było w całej Gdyni, wjechałby pan pół metra w głąb lądu. Do zobaczenia – brzmiał werdykt Złotoustego. I nie było od tego odwołania.

Opowiadał mi Jerzy Rusak, pełniący w GKE przez wiele sezonów funkcję sekretarza, że przewodniczący poprosił go, aby zasugerował jednemu żeglarzowi z głębi kraju, który tracąc czas i pieniądze, bez powodzenia gościł kilka razy w progach gdańskiej egzaminacyjnej komisji kapitańskiej, wybranie komisji „bardziej sprawiedliwej”, w innej części Polski.

– Wyobraź sobie spotkanie – opowiada Jurek – kiedy ten człowiek, którego w „jakiejś tam komisji” – określenie Złotoustego – przepuścili, pierwszą wizytę po otrzymaniu patentu kapitańskiego składa w Gdyni i prawie rzucając się Przewłockiemu na szyję oznajmia: – Panie kapitanie, miał pan rację. Warto było. Zdałem! Wylew szczęścia i radości kapitan przyjął ze stoickim spokojem, z charakterystycznym dla siebie sposobem. – No widzi pan, k…a,  a myśmy się na panu przez tyle lat nie mogli poznać. Gratuluję!

Zawsze zastanawiało mnie, odkąd poznałem Złotoustego, skąd u Kapitana ta skrupulatność, dokładność i pedanteria w egzekwowaniu wymagań egzaminacyjnych z manewrówki. Przypuszczałem, że mogła mieć na to wpływ praca w dziale księgowości Dalmoru, gdzie obracał wielkimi sumami pieniędzy, niestety, jak mawiał, nie swoimi.

Długo czekałem na rozwiązanie tej zagadki i zapewne nie poznałbym jej, gdyby przed kilkoma laty mój przyjaciel, Mirek Berent, nie powtórzył opowieści zasłyszanej kiedyś od swojego ojca, który od przedwojnia znał kpt. Przewłockiego i z nim żeglował.

Otóż po otrzymaniu patentu kapitańskiego, wraz z uczestnikami prowadzonego przez siebie kursu manewrowego, j. kpt. ż.w. Mieczysław Przewłocki, na klubowym jachcie, pożeglował z zamiarem zawinięcia do Pucka. Sobota, popołudnie (wówczas jeszcze nikt nie myślał o dniu wolnym od pracy – L.N.). Ciepło. Słońce. Wejściówki na dancing w „Nadmorskiej” zarezerwowane. Świeża, wschodnia trójka (3⁰B) gwarantowała wejście do portu jeszcze przed dwudziestą.

Późnym popołudniem żeglarze znaleźli się w odległości ok. 1 kabla od boi Gł – Głębinka, zakotwiczonej na początku farwateru prowadzącego na Małe Morze. Nic dziwnego, że atmosfera na pokładzie i fantazja kapitańska poniosły Złotoustego. Postanowił zademonstrować załodze swój kunszt manewrowy podejściem do boi (Gł) na odległość przysłowiowego, owianego legendą przez żeglarzy, jajka. Pierwsze podejście – idealne. Następne też.  Przy trzecim Miecio błyskawicznie przeskakuje na boję.

– A teraz odbierzcie mnie i pokażcie co umiecie – zwraca się do załogi i odpycha jacht nogą. W załodze zamieszanie. Żeglarze nagle zostają  bez prowadzącego. Sytuacja wydaje się krytyczna. W pośpiechu obsadzają stanowiska. Próbują zdjąć swojego kapitana. Pierwsze podejście – nieudane, za duża prędkość. Kolejne manewry bez skutku. Siła wiatru przed zachodem rośnie. Słońce zakrywają chmury. Mija czas. Wieje między 4-5⁰B. Boja kołysze się niemiłosiernie, a na niej mokry i zziębnięty Złotousty. W końcu rozbitek z boi ląduje na jachcie. Wieść niesie, że manewry trwały ok. 2 godziny. Trudno po latach powtórzyć potok metafor towarzyszący zdejmowaniu mokrej odzieży,  wydostający się zza zaciśniętych z zimna szczęk. – To było głupie. Wracamy – brzmiały ostatnie słowa Kapitana w drodze do Gdyni.

Tajemnica egzaminowania, skrzętnie ukrywana przez Złotoustego, nieoczekiwanie, po 62 latach wyjaśniła się.

Bywalcy sesji egzaminacyjnych zapewne pamiętają mieszkanie kpt. Przewłockiego w Gdyni, nad „Chełmkiem”, w budynku na rogu ul. Starowiejskiej i Świętojańskiej. Zastawione  regałami z książkami i dokumentami egzaminacyjnymi żeglarzy, miało niezwykłą atmosferę. Kapitan zapraszał do niego żeglarzy na egzaminy z meteorologii i języka angielskiego. Egzaminowani biedacy, w krzyżowym ogniu pytań i zadań, dwoili się i troili z różnym dla siebie skutkiem.

O jednym takim egzaminie, opowiedziała mi Krystyna Kołodziej-Gliwińska, j. kpt. ż.w.  która, jako jedna z niewielu kobiet może poszczycić się patentem kapitańskim otrzymanym z błogosławieństwem Złotoustego.

Jak to w żeglujących rodzinach bywa, Józek, mąż Krystyny, nieco spóźniony przez budowanie zrębów kariery zawodowej, dbając o zachowanie rodzinnej równowagi, przystąpił do egzaminów kapitańskich. Do zakończenia sesji, przed rozbójnikiem, zostały tylko egzaminy u przewodniczącego KE. Pełen złych przeczuć  i z wielką dozą niepewności, przekroczył próg mieszkania Kapitana.  W domu została Krystyna wyczekująca męża.

Po kilku godzinach zadzwonił telefon. – Dobry wieczór pani kapitan. Tu Przewłocki. Może pani już zabrać męża.Panie kapitanie, zdał? – pyta Krystyna. – Proszę pani, wyrażam się jasno. Proszę go zabrać. Dalsze egzaminowanie nie ma sensu. Już od dłuższego czasu na nic nie reaguje.

Zdałem. Ale tak potwornie ciężkich egzaminów nie miałem przez całe studia – następnego dnia oznajmił Józek.

Kapitana Mieczysława Przewłockiego – Złotoustego, po wycofaniu się z czynnego udziału w pracach  komisji egzaminacyjnych, można jeszcze było przez wiele lat spotkać, podczas jego codziennych spacerów po nabrzeżach basenu jachtowego w Gdyni w towarzystwie foksteriera, jak twierdził ciągle tego samego.

Kapitan Mieczysław Przewłocki zmarł 13 maja 2002 roku. Jest pochowany  na Cmentarzu Witomińskim w kwaterze 66/40/1.

* Leopold Naskręt – kapitan jachtowy i motorowodny. Instruktor żeglarstwa i instruktor wykładowca PZŻ., dyrektor w Pomorskiej Szkole Żeglarstwa i Edukacji Morskiej Pomorskiego Związku Żeglarskiego. Założyciel Polskiego Stowarzyszenia Klasy „Puck”. Kapitan rejsów morskich i pomysłodawca wielu inicjatyw żeglarskich. Autor artykułów o żeglarstwie i morzu. Wiceprezes ds. organizacyjnych PoZŻ i członek Zarządu PZŻ.