
Znani i nieznani: Wojciech Jacobson
Jest legendą polskiego żeglarstwa i wielkim autorytetem dla wielu pokoleń żeglarzy. Wojciech Jacobson przepłynął ponad 263 000 Mm i ma mnóstwo historii do opowiedzenia.
Wojciech Jacobson urodził się 8 października 1929 roku w Toruniu, tam dorastał i tam miał pierwsze kontakty z żeglarstwem.
– Moi przyrodni bracia, Zbigniew i Andrzej, starsi ode mnie o kilkanaście lat, żeglowali po Wiśle i czasami zabierali mnie w rejsy – wspomina. – Po latach okazało się, że mój ojciec też pływał – podczas I wojny światowej. Jako poddany niemiecki został powołany do wojska, był lekarzem na froncie francuskim. Kiedy został ranny, wysłano go do Szczecina, stacjonował w wiosce Kreckow – obecnym Krzekowie. Miał tam łódkę i żeglował po lokalnych wodach. Jak widać, mój związek ze Szczecinem ma długą tradycję.
Wybuch II wojny światowej wywrócił życie rodziny Jacobsonów. Ojciec Wojciecha walczył w kampanii wrześniowej, trafił do niewoli po bitwie pod Bzurą. Był kierownikiem szpitala polowego w obozie jenieckim, z którego uciekł, kiedy dowiedział się, że ciąży na nim wyrok śmierci za udział w Powstaniu Wielkopolskim. Przez Warszawę przedostał się z synem Andrzejem do Lwowa, a stamtąd wspólnie z drugim synem Zbigniewem na Węgry. Później trafili do Francji, gdzie wstąpili do polskiego wojska, a następnie do Wielkiej Brytanii.
– Wrzesień 1939 roku zastał mnie na wakacjach w Zakopanem, byłem z krewnymi – opowiada Wojciech Jacobson. – Straciłem kontakt z rodzicami, ale matka mnie odnalazła i zamieszkaliśmy w Warszawie. W 1942 roku mama została aresztowana przez Niemców za udział w ruchu oporu i po pobycie w Pawiaku zesłana do obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Była tam do końca wojny. Po wyzwoleniu obozu udało jej się przedostać do Szwecji, a potem do Wielkiej Brytanii. Zaopiekowali się mną przyjaciele rodziny i mieszkałem z nimi do matury. A z rodzicami zobaczyłem się dopiero w 1957 roku…
Wojciech Jacobson maturę zdawał w Poznaniu, ale studia chemiczne rozpoczął w Szkole Inżynierskiej w Szczecinie, późniejszej Politechnice Szczecińskiej. W 1952 roku został inżynierem, a w 1961 roku – magistrem. Z tą uczelnią związany był także zawodowo, pracując aż do emerytury na Wydziale Chemii.
W 1949 roku, po namowach kolegów wstąpił do Akademickiego Związku Morskiego w Szczecinie, a po jego rozwiązaniu kilka miesięcy później, do Sekcji Żeglarskiej Akademickiego Związku Sportowego (dzisiejszy Jacht Klub AZS Szczecin). Wojciech Jacobson jest jego członkiem do dzisiaj. W AZS nie tylko nauczył się żeglować, ale też poznał Ewę, przyszłą żonę.
– Żona była pływaczką, ale porzuciła treningi, kiedy zaczęła studia chemiczne na Politechnice Szczecińskiej – wspomina. – Wtedy z koleżanką zainteresowały się sekcją żeglarską w AZS. Tam się poznaliśmy. Sporo razem żeglowaliśmy, przeważnie na Zalewie Szczecińskim. W bałtyckich rejsach pływaliśmy osobno, bo córka była już na świecie i ktoś musiał z nią zostawać. Poza tym na rejs zagraniczny nie mieliśmy szans – nie dawano nam obojgu paszportu.

Il. Józef Krzyżanowski
Wojciech Jacobson jeszcze w 1949 roku wziął udział w pierwszym obozie żeglarskim w Trzebieży. Początkowo pływał regatowo. Zajął m.in. pierwsze miejsce w Mistrzostwach Okręgu Jachtów Kilowych w 1954 roku i Mistrzostwach Okręgu w klasie Omega w 1955 roku oraz trzecie w 1955 roku i drugie w 1971 roku w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski. W latach 70. coraz częściej pływał w rejsach dalekomorskich.
– Na początku największą przyjemnością były regaty, które pomogły mi nauczyć się dobrego żeglowania – opowiada. – Nie miałem zresztą czasu na większe wyprawy, nie było też takich możliwości. W pierwszy wielki rejs popłynąłem w 1973 roku z Ludomirem Mączką na „Marii”. Ludek całe życie marzył, że popłynie dookoła świata, ale warunki finansowe pozwoliły mu je zrealizować dopiero w latach 70., kiedy wrócił z długiej pracy w Afryce jako geolog. Zaproponował mi udział w jego rejsie. Oczywiście nie mogłem popłynąć w całym, a tylko w pierwszym etapie. Brałem także udział w przygotowaniach.
Wojciech Jacobson z Ludomirem Mączką pokonał trasę ze Szczecina do Callao w Peru. Rejs opisał później w Miniaturze Morskiej „>>Marią<< do Peru”. Kolejne rejsy to – w 1976 roku z Krzysztofem Baranowskim na „Polonezie” do USA na Operację Żagiel, skąd wrócił na pokładzie „Daru Pomorza”. W 1982 roku płynął na „Pogorii” w Operacji Żagiel. W 1983 roku ponownie wrócił na pokład „Marii”, pokonując trasę z Buenos Aires do Francji. W 1985 roku został zaproszony przez mieszkającego we Francji żeglarza Janusza Kurbiela do załogi jachtu „Vagabond II”. Najpierw przeprowadził go z Le Havre do Vancouver w Kanadzie, a następnie pokonał jako załogant Przejście Północno-Zachodnie. Wyprawa zakończyła się w Breście w 1988 roku.

Wojciech Jacobson na arktycznych wodach w 1988 roku.
Fot. arch. W. Jacobsona
– Najniebezpieczniejszą sytuację na morzu przeżyłem podczas powrotu „Vagabondem II” z Kanady do Europy w 1988 roku – opowiada. – Byliśmy na pokładzie tylko we dwójkę z Ludomirem Mączką i na środku Atlantyku złapał nas huragan Helene. Trzykrotnie mieliśmy wywrotkę o 180 stopni. Gdyby wtedy złamał się maszt, byłoby tragicznie. Na szczęście wytrzymał – Janusz Kurbiel świetnie łódkę przygotował.
W 1988 roku Wojciech Jacobson zaczął pływać jako oficer na żaglowcach w ramach Kanadyjskiej Szkoły pod Żaglami – najpierw cztery lata na „Pogorii”, a następnie osiem na „Concordii”.
– Podczas pierwszego rejsu na „Concordii” dużym zaskoczeniem była Wyspa Wielkanocna – mówi. – Była w planie rejsu, ale trochę nie wierzyłem, że ją odwiedzę. To było pozytywne zaskoczenie. Bardzo się z tą wyspą i jej mieszkańcami zaprzyjaźniłem i wracałem tam jeszcze cztery razy.
Pokonał ponad 263 000 Mm w czasie ponad 50 lat spędzonych pod żaglami. Pływał z wieloma różnymi żeglarzami, ale pięciu z nich najbardziej wpłynęło na jego życie.
– Najwięcej zawdzięczam Ludomirowi Mączce, Krzysztofowi Baranowskiemu, Andrzejowi Marczakowi, Andrzejowi Straburzyńskiemu i Januszowi Kurbielowi – opowiada. – Krzysztof Baranowski zabrał mnie w rejs „Polonezem” do Stanów Zjednoczonych, z Andrzejem Marczakiem pływałem na „Marii” i na „Pogorii”. Z Andrzejem Straburzyńskim przyjaźniłem się i żeglowałem bardzo długo na „Concordii”. Janusz Kurbiel umożliwił mi zaś to wielkie pływanie przez Przejście Północno-Zachodnie i imponował mi swoją fachowością w przygotowaniu łódek i podejściu do żeglarstwa. Tych pięciu żeglarzy wywarło na mnie największy wpływ, ale szacunek mam też do wielu innych. Wspominam zwłaszcza Ryszarda Książyńskiego, który uczył podstaw żeglarstwa mnie, Ludka Mączkę i wielu innych w AZS.
Wojciech Jacobson za swoje rejsy był wielokrotnie nagradzany. W 1985 i 1988 roku zdobył główne nagrody honorowe Rejs Roku – Srebrny Sekstant, najpierw za rejs Le Havre – Kanał Panamski – Vancouver na „Vagabond II”, a następnie wspólnie z Januszem Kurbielem i Ludomirem Mączką za pokonanie na tym jachcie Przejścia Północno-Zachodniego z zachodu na wschód. W 2002 roku otrzymał medal Polskiego Związku Żeglarskiego „Za Szczególne Zasługi dla Żeglarstwa Polskiego”, w 2011 roku został uhonorowany przez Prezydenta Miasta Szczecin tytułem „Ambasador Szczecina”, a w 2016 roku przyznano mu Super Kolosa za całokształt dokonań.