
Słyszeliście o… tajemniczym zaginięciu barku „København”
Bark „København” był w latach 20. XX wieku największym żaglowcem na świecie, nazywanym „Wielkim Duńczykiem”. Jego zaginięcie na przełomie 1928 i 1929 roku było zaś jedną z najgłośniejszych tragedii morskich.
„København”, budowany w szkockiej stoczni w Leith w latach 1913-1921, powstał dla duńskiej Kompanii Wschodnioazjatyckiej jako jednostka szkoleniowa. Był to pięciomasztowy bark o długości 132 i szerokości 15 metrów, z powodu słusznych rozmiarów nazywany „Wielkim Duńczykiem”. Podobnie jak polski „Lwów”, mógł zabierać także ładunek, którego transport miał pokryć część kosztów eksploatacji. Od razu po wejściu do służby „København” był intensywnie wykorzystywany – w latach 1921-1928 żaglowiec odbył dziewięć podróży, podczas których m.in. dwukrotnie opłynął świat.
14 września 1928 roku bark wypłynął w ostatnią wyprawę – do Buenos Aires. W rejsie wzięło udział 60 marynarzy, z czego 45 stanowili studenci. 6 grudnia roku „København” dotarł do celu, ale osiem dni później wypłynął w dalszą podróż do Adelaide w Australii. 22 grudnia z jednostką kontakt radiowy złapał inny statek, ale był to ostatni sygnał od „Wielkiego Duńczyka”.
Żaglowiec powinien był dotrzeć do Australii w lutym 1929 roku, a kiedy to nie nastąpiło, rozpoczęto poszukiwania. Były one prowadzone w złym miejscu, ponieważ „København” był rzekomo widziany pod koniec stycznia na południowym Atlantyku – jak się później okazało chodziło o inną jednostkę. Do września nie natrafiono na żaden ślad żaglowca, więc oficjalne poszukiwania zakończono. Uznano że „København” prawdopodobnie uderzył w górę lodową lub przewrócił na skutek silnego wiatru, przez co załoga nie zdążyła spuścić szalup i się uratować.
Los żaglowca wciąż interesował opinię publiczną, a plotki podsycały kolejne doniesienia o pięciomasztowym statku-widmie, pływającym po półkuli południowej. W 1934 roku na Wyspie Bouveta odnaleziono list w butelce, należący najprawdopodobniej do kadeta z zaginionego żaglowca – wynika z niego, że „København” uderzył w górę lodową, a załoga wsiadła na łodzie ratunkowe. Ostatecznie nikt jednak nie przeżył.