< Powrót
18
października 2017
Tekst:
Jędrzej Szerle
Zdjęcie:
Tadeusz Lademann

Polak planuje opłynąć świat w sto dni

Ireneusz Chwołka, wrocławski przedsiębiorca i żeglarz przygotowuje się do samotnego rejsu dookoła świata bez zawijania do portu. Chce to zrobić w sto dni na 24-metrowym jachcie „Chief One”. Pytamy żeglarza o przygotowania, trasę oraz jednostkę, na której będzie płynął.

– Kim jest Ireneusz Chwołka, który przygotowuje się do wokółziemskiego rejsu?

– Jestem żeglarzem. Od dawna planowałem taki rejs, a że właśnie kupiłem łódkę, która się do tego nadaje, stwierdziłem, że już czas.

– Ma pan wystarczające doświadczenie?

– Wystarczające, żeby zdecydować się na rejs dookoła świata. Pływałem samotnie i nie sprawia mi to trudności.

– Skąd taki pomysł? Zaczytywał się pan w młodości w książkach Leonida Teligi, Krzysztofa Baranowskiego i innych znanych samotników?

– Jak mam być szczery, nie wiem od czego się zaczęło. Zawsze chciałem pływać i być marynarzem.

– Jakie są główne założenia rejsu?

–  Zamierzam opłynąć świat w sto dni. Chcę to zrobić tylko i wyłącznie dla siebie, nie dla sławy. To krótki termin, ale realny – przeanalizowaliśmy możliwości i średnie prędkości osiągane przez „Chief One” i dobraliśmy odpowiednie żagle.

– Jaką trasą będzie pan płynął?

– Planuję pokonać co najmniej 21 600 Mm i trzy przylądki, bez zawijania do portu i bez pomocy z zewnątrz. Wyruszę z Santa Cruz na Teneryfie i będę płynął na wschód.

– Kiedy start?

– Myślałem o początku listopada, żeby trafić na fajną pogodę na południu, ale to się na pewno nie uda. Trochę mnie przerosły przygotowania, nie chcę jednak przekładać rejsu o rok. Niektórzy mi tak radzą, ale długie czekanie będzie demobilizujące. Teraz jest spięcie, presja i adrenalina, a potem temat się rozmyje i niekoniecznie będę lepiej przygotowany. Chcę wypłynąć z Teneryfy 10-15 grudnia. Trzeba oczywiście przeprowadzić tam jacht, ale to odbędzie się prawdopodobnie beze mnie, bo będę załatwiał pilniejsze sprawy na lądzie.

„Chief One” podczas tegorocznego zlotu „Próchno i rdza”.

– Proszę opowiedzieć o swoim jachcie.

– „Chief One” to jacht regatowy klasy „Maxi 78”, amerykańskiej konstrukcji Palmer & Johnson. Bardzo mocna aluminiowa jednostka z 1984 roku. Stara, ale niezawodna konstrukcja – ma solidny maszt i olinowanie. Do 1996 roku jacht był na tyle szybki, żeby regularnie wygrywać regaty w USA. Prędkość maksymalna tej łódki przy Hornie, ekstremalna i nieodpowiedzialna, wynosiła 30,5 węzła. To obrazuje, jak szybko można na niej pływać. Normalnie, przy dobrym wietrze, pływa kilkanaście węzłów. Jacht ma potencjał.

– Czy 24 metry długości „Chief One” nie będą  utrudnieniem w samotnej żegludze?

– Myślę, że nie. Nie pływałem jeszcze na nim sam, ale przy małej załodze, kiedy wachty były jednoosobowe, radziliśmy sobie. Poza tym większe łódki są nie tylko szybsze, ale i bezpieczniejsze. Oczywiście przypadek też odegrał rolę, bo akurat taki jacht był na rynku do kupienia.

– Jacht został specjalnie przystosowany do samotnego rejsu?

– Wszystkie liny zostały sprowadzone do kokpitu, żeby nie trzeba było wychodzić i narażać na wypadnięcie za burtę. Dorzuciłem bramę z tyłu i stałą szprycbudę. Na moje zamówienie została zrobiona specjalna dryfkotwa. Jednostka jest w środku siermiężna i brzydka. Zdemontowałem wszystko co się dało – nie ma sufitów, żebym miał dostęp do wszystkich instalacji. Sam to robię, więc znam jacht od początku do końca, każdą śrubkę i każdą linę. Chyba nie jest w stanie niczym mnie zaskoczyć. A pamiętajmy, że żeglarze nie kończą wokółziemskich rejsów właśnie z powodów technicznych. Więc to duży plus, że znam swój jacht na wylot.

– Są publikacje z zaleceniami technicznymi do tego typu rejsów – korzystał pan z nich?

– Oczywiście. Wszystko na jachcie jest zdublowane lub potrojone. Dwa autopiloty i trzeci w zapasie, dwa generatory i kompletne systemy elektroniczne, niezależne od siebie, czyli plotery, kompasy i GPS. Są też dwa komplety wszystkich żagli.

– A środki ratownicze?

– Mam standardowe wyposażenie. Boję EPIRB, transponder PLB i tratwę ratunkową na 25 osób – taką dużą, bo nie mam innej. Żebym mógł ją sam zrzucić musiałem przygotować rozpinane relingi i specjalne łoże. Do tego dochodzi też telefon satelitarny z transmisją danych. Na stronie wyprawy będzie również tracking.

– W czasie rejsu będzie panu pomagał zespół brzegowy?

– Są rodzina i przyjaciele – nie mam profesjonalnego zespołu brzegowego. Wspólnik będzie starał się robić routing pogodowy. Mam też lekarza chirurga-ortopedę, który będzie udzielał pomocy przez telefon, jeżeli będzie taka potrzeba.

– Nie reklamuje pan specjalnie swojej wyprawy.

– Bo organizuję ją z własnych środków finansowych i nie muszę starać się o dodatkowych sponsorów. Przy czym czasami warto się tym chwalić – jak producenci sprzętu dowiadują się, że będę płynął w rejsie dookoła świata – dają mi upusty.

Ireneusz Chwołka, ur. 17 października 1973 roku we Wrocławiu, przedsiębiorca, absolwent Technikum Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu. Przygotowania do jego rejsu można śledzić na stronie internetowej.