< Powrót
4
czerwca 2021
Tekst:
Dariusz Olejniczak
Zdjęcie:
Robert Hajduk
Kwiatkowska celebryci
Monika Kwiatkowska na pokładzie „Good Speed” podczas Granaria Morskich Żeglarskich Mistrzostw Polski ORC w 2017 r.

Znani i nieznani: Monika Kwiatkowska

Aktorka teatralna i filmowa, a równocześnie żeglarka w załodze „Good Speed”, z którą kilkukrotnie triumfowała w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski ORC. W rozmowie z Żeglarski.info Monika Kwiatkowska mówi nie tylko o tym, jak zaczęła się jej regatowa przygoda.

– Zadebiutowałaś w regatach żeglarskich dość późno, miałaś wcześniejsze doświadczenia żeglarskie?

– Rzeczywiście, historia mojego żeglowania to nie więcej niż osiem lat. Ale z wodą i aktywnym wypoczynkiem nad wodą miałam do czynienia od dzieciństwa. Mój tata był w wioślarskiej kadrze Polski, więc ten rodzaj rekreacji był obecny w moim życiu od zawsze. Kiedy byłam dzieckiem jeździliśmy rodzinnie nad Jeziora Turawskie i tam wypożyczaliśmy małą łódkę typu Mak, na której pływałam z tatą.

– Siedem lat temu zaczęło się od wyścigów, czy może od rekreacyjnego, spokojnego żeglowania?

– Pierwszy był rekreacyjny rejs „na rybkę” na Hel. Dla mnie nie tak całkiem rekreacyjny, bo uważałam, że płyniemy z zawrotną prędkością, a to było jakieś 5 węzłów. Wydawało mi się, że wieje silny wiatr, a wiało 10 knt. Uważałam, że jest zabójczy przechył (śmiech). Oczywiście bałam się. Wtedy Łukasz, mój partner, zaproponował żebym spróbowała posterować. Przekonywał, że zobaczę jakie to jest fajne. Spróbowałam  i faktycznie było cudownie. Poczułam wolność i ogromną siłę. Dosłownie „wiatr we włosach”. W jednej chwili stało się jasne, że żeglarstwo to właściwie szkoła życia. Tam, gdzie trzeba „odpuścić”, z pokorą się odpuszcza, a tam, gdzie warunki sprzyjają i da się wycisnąć z jachtu i wiatru jak najwięcej, trzeba to zrobić. „Mamy teraz regaty na Gotlandię, to w sumie niedaleko, może byś popłynęła z nami w załodze” – powiedział widząc moją radość kapitan. A ja się zgodziłam i takie były początki mojego żeglowania.

– No i jak wspominasz te pierwsze pełnomorskie regaty?

– Fantastycznie! Jak już przeleżałam swoje pod pokładem (śmiech). Poczułam euforię, kiedy zaczęliśmy się zbliżać do lądu i zobaczyłam fruwające nad naszymi głowami alki. Dla mnie to było coś niezwykłego, dotarliśmy do lądu, do innego kraju, pokonaliśmy morze bez użycia silnika! Była szósta rano, zeszliśmy na ląd i na rynku w Visby poprosiłam przechodnia, żeby zrobił nam zdjęcie. Chciałam uwiecznić ten moment. Ten człowiek tylko spojrzał na mnie, powiedział krótkie angielskie „no” i poszedł dalej. Wtedy zrozumiałam na czym polega różnica między naszym słowiańskim temperamentem, a chłodnym skandynawskim podejściem.

– No a potem była regularna nauka żeglarstwa i udział w kolejnych regatach…

– Tak. I cały czas było mi strasznie wstyd, że nic nie wiem. Zadawałam dziesiątki pytań kolegom z załogi, którzy w moim odczuciu wiedzieli wszystko o jachcie, o regatach, o żeglowaniu. Musieli być już mną zmęczeni. Nie przeszłam kursu żeglarskiego, wszystkiego uczyłam się „w boju”. Okazało się z czasem, że całkiem nieźle radzę sobie w picie. Dobrze, żeby na tym stanowisku pracowała najlżejsza osoba z załogi, żeby nie tracić na balaście. A że jako kobieta ważę mniej niż moi chłopcy z załogi, to właśnie tym się zajmuję podczas regat. Oczywiście, zdarzały się na początku mniejsze i większe wpadki, ale każdy błąd skutkował tym, że umiałam coraz więcej i starałam się go już nie popełniać.

– Jak się na początku czułaś jako żeglarka regatowa?

– Jakoś nigdy tego nie analizowałam. Nie myślałam, że można inaczej (śmiech). Od samego początku podobała mi się adrenalina towarzysząca ściganiu się. Choć może nie w takim natężeniu jak kolegom z załogi. Ścigamy się w formule przelicznikowej ORC, a ona nie wybacza błędów, „widzi” każdą pomyłkę. Dlatego walczymy o jak najmniejszą ich liczbę i jak najszybszą realizację poszczególnych sekwencji ruchów. Jak najlepszą koordynację działań załogi. To jest walka z czasem. Na pewno nie nudzę się podczas regat. To naprawdę ciężka, fizyczna praca. Moje stanowisko to pit, miejsce, w którym zbiegają się wszystkie liny. I czasem, jak szalony klawiszowiec, obsługuję niemal jednocześnie wszystkie klamki. Bywa, że nie mam czasu, żeby się porozglądać i nagle okazuje się, że już jesteśmy na mecie. Potem na lądzie o regatach przypominają mi zakwasy.

– Które regaty wywarły na tobie największe wrażenie?

– Organizowane w 2017 roku Morskie Żeglarskie Mistrzostwa Europy ORC w Gdańsku. Na tych regatach spotkało się blisko 1000 żeglarzy z całej Europy. Niektórzy przyjechali z rodzinami. To było magiczne doświadczenie obserwować marinę na gdańskiej starówce dosłownie „zakorkowaną” wspaniałymi jednostkami. Cudownie było obserwować je później w akcji, na wodach Zatoki Gdańskiej. Każda impreza międzynarodowa to trudne wyzwanie. Ale uczymy się na nich najwięcej. Na tych regatach widać jak niesamowita jest formuła ORC. Ścigają się różne jednostki, przypływają na metę w różnym czasie, a po przeliczeniu ich czasy różnią się czasami o sekundy. To pokazuje, jak wyśrubowany jest  poziom. Imprezy międzynarodowe uświadamiają nam, co musimy poprawić, żeby żeglować szybciej i sprawniej. Dają też okazję do podpatrywania, jak radzą sobie inni.
Dobrze wspominam również mistrzostwa świata w Kopenhadze i mistrzostwa Europy w Szwecji. Mimo tego, że te ostatnie skończyły się dla mnie wizytą w miejscowym szpitalu. Awaria sprzętu omal nie pozbawiła mnie palców. Ale nic strasznego na szczęście się nie stało. Kontuzje się zdarzają, taki sport.
Regaty za granicą to także okazja do czerpania radości z samej żeglugi, bo zawsze musimy jakoś dotrzeć na miejsce startu i robimy sobie przy tej okazji rejs. Nie musimy się wtedy z nikim ścigać, więc czerpiemy przyjemność po prostu z żeglowania, odwiedzania portów, kontaktu z ludźmi.

MŚ ORC

Załoga „Good Speed” w 2017 r.

– Jak wygląda wasz standardowy sezon – starty w regatach, treningi?

– Fajnie jest realizować jakiś cel, dążyć do jego osiągnięcia. Mieliśmy taki cel na ten rok, ale pandemia pokrzyżowała wszystkie plany. Udział w dużych imprezach wiąże się z wydatkami, z koniecznością dopłynięcia na miejsce, zapewnieniem sobie zakwaterowania, miejsca postojowego. Tymczasem trudno coś przewidywać, określić budżet w sytuacji, w której nie mamy pewności, czy do startu w ogóle dojdzie, jakie będą koszty dostosowania się do ewentualnych obostrzeń. Ubiegły rok oraz ten obecny, to nienormalny okres, w którym wszystko się poprzestawiało i nie ma nic pewnego. W poprzednich latach od początku sezonu prowadziliśmy w czwartki i weekendy cykliczne treningi. Czasem ciężko było mi z Warszawy dotrzeć na Wybrzeże, ale starałam się w nich jak najczęściej brać udział. Bywało, że udawało się zrobić sparing z inną załogą. Sprawdzaliśmy m.in. konfiguracje załogi. Doszliśmy do takiego etapu, że teoretycznie wszyscy moglibyśmy się wymieniać na stanowiskach. Oczywiście, każdy ma swoją specjalizację, jest w czymś konkretnym najlepszy z powodu wagi, budowy ciała. Dzięki ustaleniu najoptymalniejszego rozstawienia załogi zyskujemy nanosekundy, które potem, podczas przeliczania są bezcenne.

– Pracujesz w teatrze w Warszawie, to chyba nie sprzyja żeglarstwu?

– (śmiech) Ale też nie wyklucza go całkowicie. Jeśli możemy mówić o jakichkolwiek pozytywach ostatnich fatalnych miesięcy, to z powodu pandemii mogłam więcej czasu spędzić w Trójmieście. Pracuję jednak w Warszawie i trudno byłoby mi przenieść swoje zobowiązania zawodowe na północ. Dlatego na razie jest, jak jest i pewnie nadal tak będzie. Ma to jednak swoje dobre strony, bo będąc w stolicy czuję prawdziwy głód żeglowania. Niedawno zwodowaliśmy łódkę, było dość zimno i nieprzyjemnie, mocno wiało. Wiedziałam, że następnego dnia muszę być w pracy i pewnie prędko nie przyjadę. Przekonałam kapitana, żebyśmy choć trochę popływali we dwójkę, choć na chwilkę wysunęli nos z mariny, chociaż na rozlewisko. Popływaliśmy jakieś dwie godziny, wypłynęliśmy na Zatokę, pokręciliśmy się w kółeczko, sprawdziliśmy czy po zimie wszystko działa. Było warto. Kiedy jestem w Warszawie, tęsknię za tym, żeby zobaczyć horyzont po wyjściu na morze, poczuć tę przestrzeń, w której nie ma zbędnych bodźców, detali, w której umysł odpoczywa.

– Macie jakieś plany regatowe na ten rok?

– Trudno teraz mówić o jakichś pewnikach. Jeśli chodzi o mnie, wszystko zależy od tego, jak poukładają mi się sprawy zawodowe. Teraz sytuacja jest taka, że nie można kręcić nosem, bierze się co dają. Z zawodowego punktu widzenia dobrze, że są oferty, ja kocham swój zawód – ale żeglarstwo na tym pewnie ucierpi. Podobnie jest zresztą w przypadku pozostałych członków załogi. Ci, którzy pracują np. w stoczniach, działają „na akord”, nie mając pewności, czy za jakiś czas znowu nie będą musieli zawiesić działalności. Chcielibyśmy wystartować w mistrzostwach świata w Tallinie. Tym bardziej, że przy okazji planowaliśmy rodzinny rejs „deliverkowy”. Na razie jednak nasz udział w tym wydarzeniu nie jest pewny. Ostateczne decyzje podejmuje kapitan.

– Jakie są twoje żeglarskie marzenia?

– Chciałabym spróbować wystartować z Łukaszem w regatach doublehanded (o matko, on to przeczyta! – śmiech), ale chyba jeszcze nie czuję się gotowa. Mam świadomość, że muszę się sporo nauczyć. Ale bardzo lubię, kiedy żeglujemy we dwójkę. Lubię  to, że w czasie rejsu rozumiemy się bez słów. Oczywiście nie oznacza to, że nie lubię kiedy pływamy całą załoga. To są po prostu dwie różne formy tego sportu.

– Żeglujesz w załodze regatowej – nie masz czasem ochoty popływać bez konieczności ścigania się, wyprzedzania kogokolwiek, po prostu dla czystej przyjemności żeglugi?

– W zeszłym roku, kiedy było znacznie mniej regat niż zwykle, odbyliśmy taki rekreacyjny, spokojny rejs wzdłuż Wybrzeża. Zawijaliśmy do kolejnych marin i rano wyruszaliśmy do kolejnego celu. Cudowna jest poranna rześkość powietrza, możliwość zachłyśnięcia się naturą. Żeglowanie dla żeglowania też jest fajne, choć to zupełnie inny rodzaj emocji niż regaty. Każda forma żeglarstwa inaczej działa na człowieka i to jest dobre. Chociaż nawet jak pływamy turystycznie, zew regatowy w nas nie ustaje. Złapaliśmy się na tym, że nawet w trybie wakacyjnym staramy się optymalizować ustawienia żagli, żeby bić nasze własne rekordy prędkości.

– Znana jesteś przede wszystkim jako aktorka, w jakim stopniu myślisz o sobie jako o żeglarce?

– Chciałabym móc mówić o sobie, że jestem aktorką i żeglarką, ale mam świadomość, że jestem małym trybikiem i że jeszcze wiele się muszę nauczyć. Nawet ten wywiad w cyklu „Znani i nieznani” jest moim zdaniem na wyrost – to miejsce dla doświadczonych żeglarzy z dorobkiem. Jestem tutaj taką ciekawostką (śmiech) – o, aktorka, która żegluje. W regatach! Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła pełnym głosem powiedzieć – tak, jestem żeglarką…
Zauważyłam, że są  różne typy żeglarzy. Każdy jest inny, tak jak ludzie są różni. Są tacy, co czują  się pewnie i na swoim miejscu od pierwszego wejścia na pokład. Wszystko im przychodzi z łatwością i mają o sobie jak najlepsze zdanie. Ja, mimo tylu przepłyniętych mil, wielu wygranych regat,  mimo tego, że  jestem morskim sternikiem jachtowym, mam świadomość, że jeszcze nie wszystko umiem, że kiedyś będę umiała więcej,  że będę lepszą żeglarką. Że jeszcze wiele przede mną. Mam świadomość swoich ograniczeń. Z drugiej strony jednak  nie mam poczucia, że muszę cokolwiek udowadniać. Ani sobie, ani komukolwiek. To moja własna droga. Zaczęłam żeglować dość późno, bez „otrzaskania się” na małych łódkach i jestem bardzo wdzięczna losowi, Łukaszowi i mojej cudownej załodze za to, że jestem w tym punkcie, w którym jestem. Jest dobrze, a żeglarstwo jest ważną częścią mnie.

Monika Kwiatkowska – absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie, związana z warszawskim Teatrem Współczesnym, gdzie debiutowała jako Beatrice w „Łgarzu” Carla Goldoniego w reżyserii Giovanniego Pampiglione. Jej rola Nadzi w „Bambini di Praga” Bohumila Hrabala była nominowana do Feliksów Warszawskich za sezon 2001/2002 w kategorii za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą. Za rolę Xenny w „Inferno” otrzymała główną nagrodę kobiecą na międzynarodowym festiwalu sztuki filmowej i telewizyjnej w Avanca w Portugalii.
Jest aktorką teatralną, filmową, gra w serialach telewizyjnych (m.in. w serialu „Złotopolscy”). Jest również aktorką dubbingową. Podkłada głos w filmach i serialach animowanych oraz w grach komputerowych.
Jako żeglarka regatowa startuje w załodze jachtu „Good Speed”, z którą czterokrotnie wywalczyła zwycięstwo w Załogowych Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski ORC. W Mistrzostwach Europy ORC w 2017 r. „Good Speed” uplasował się na 13. pozycji, a w 2016 r. w Kopenhadze, podczas mistrzostw świata, załoga z Moniką Kwiatkowską w składzie wywalczyła 14. lokatę.  Kilka razy załoga „Good Speed” triumfowała w regatach Nord Cup.

Co myślisz o tym artykule?
+1
0
+1
0
+1
0
+1
1
+1
0
+1
0
+1
0