
Znani i nieznani: Maciej Olszewski
Żeglarz, szkoleniowiec, działacz – Maciej Olszewski żeglarstwo postrzega nie tylko przez pryzmat weekendowego wypoczynku na Mazurach. Dla niego to także wychowanie młodych pokoleń w duchu obywatelskim i praca na rzecz środowiska żeglarskiego. Nam prezes Wielkopolskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego opowiada o miłości do żagli i pracy organicznej u podstaw…
– Jak zaczęła się pańska żeglarska pasja?
Zaczęła się bardzo wcześnie, dzięki dziadkowi, Jerzemu Hejnie, który był żeglarzem i działaczem żeglarskim. Pełnił funkcję komandora Jachtklubu Wielkopolski, projektował jachty, ale przede wszystkim był moim dziadkiem. Dzięki temu, od moich najmłodszych lat, mama przychodziła ze mną do klubu. Jako sześciolatek spędziłem cały rok na Mazurach, gdzie dziadek i babcia prowadzili ośrodek sportowo-żeglarski. Ten okres tak bardzo zapadł mi w pamięci, że żeglarstwo zostało ze mną na całe życie.
– Skąd się wzięła pasja żeglarska już wiemy, a jak to się stało, że zaangażował się pan bardzo aktywnie w działalność organizacyjna, związkową?
To przede wszystkim kwestia charakteru i wewnętrznej potrzeby. Osoba otwarta na innych i chętna do działania zawsze znajdzie miejsce dla siebie w sferze działalności społecznej. W moim przypadku zaczęło się od harcerstwa, które między innymi rozwija zdolności przywódcze. Jako nastolatek uczestniczyłem w rejsach i obozach wędrownych na Mazurach, byłem drużynowym drużyny wodniackiej w Poznaniu, prowadziłem rejsy na Nefrytach po Zatoce Gdańskiej. Ten etap aktywności zakończył się, kiedy miałem dwadzieścia lat. Potem nastąpiła naturalna przerwa w aktywności żeglarskiej, ponieważ wcześnie się ożeniłem, na świat przyszła trójka dzieci. To były lata 80., rzeczywistość była zupełnie inna niż dziś. Na parę lat trzeba było skupić się na zapewnieniu bytu rodzinie.
– Ale do żeglarstwa wrócił pan tak szybko, jak się dało…
– Oczywiście, żeglarstwa nie porzuciłem na zawsze. Kiedy dzieci były już odchowane, wróciłem do szkolenia. W tamtych latach obozy żeglarskie trwały trzy tygodnie, a czasem dłużej. Mogłem zabierać rodzinę, mieszkaliśmy w domku campingowym. Oni mieli wakacje, a ja pracowałem jako instruktor żeglarstwa. I tak, przez szkolenia, wróciłem do pływania. W kolejnych latach, kiedy dzieci były starsze o kolejnych kilkanaście lat, zająłem się pracą w klubie. Zostałem komandorem Klubu Żeglarskiego przy Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Dzięki temu wciągnąłem się w działalność w Wielkopolskim Okręgowym Związku Żeglarskim. Od 30 lat działam w Komisji Szkolenia, a od 20 lat w Zarządzie WOZŻ. I tak godziłem działalność w klubie, z pasjami, którymi są żeglarstwo i organizowanie rozmaitych przedsięwzięć – działalność społeczna.
– Jaką formę uprawiania żeglarstwa lubi pan najbardziej?
– Nie jestem kibicem sportowym. Dlatego ściganie się od bojki do bojki na tym samym akwenie zupełnie mnie nie interesuje. Jeśli chodzi o regaty, to śledzę te oceaniczne, samotników i załogowe, historie regat, losy osobowości żeglarskich. Natomiast jeśli chodzi o moje własne żeglarstwo, to mam głęboko zaszczepione Mazury, śródlądzie.
– Ale na morze wypływa pan często.
– Na morze pierwszy raz wypłynąłem jako 16-latek w 1979 roku. Było to po zdaniu egzaminu na patent sternika jachtowego w Trzebieży. Od tej pory pływałem po morzu co roku, z wyjątkiem tego okresu, kiedy zająłem się wychowaniem dzieci. W żeglarstwie najbardziej pociąga mnie po prostu wolność i swoboda. A to się z istotą regat kłóci. Regaty maja swoje zasady, reguły. Ja jestem żeglarzem rekreacyjno-turystycznym. Pływam po rzekach, kanałach i na morzu. Czynnikiem motywującym jest chęć zwiedzania. Od kilkunastu lat, z ramienia okręgu, organizuję rejsy na „Pogorii” i „Zawiszy Czarnym”. Często pływam na nich jako oficer. Robię to po to, żeby spotkać się z ludźmi, bo żeglarstwo to kapitalny sposób na spotkanie fajnych ludzi. Również od 15 lat organizacja koncertów szantowych i festiwalu „Szanta Claus Festiwal” daje mi dużo radości.
– Czyli nie jest pan typem żeglarza-samotnika?
– Kiedyś, jako nastolatka, fascynowali mnie samotni żeglarze. Czytałem książki o samotnych rejsach, ale nigdy samotnych rejsów nie próbowałem. Z wiekiem przekonuję się, że bardzo lubię pływać w grupie.
– A jeśli chodzi o tę drugą pasję, społecznikowską – to przecież w dużej mierze zmaganie się z oporem materii – formalnościami, biurokracją. Ma pan jakieś złe doświadczenia w tym obszarze?
– Nie odczuwam tych trudów samotnej walki z biurokratyczną machiną, bo działam wspólnie z zaangażowanymi ludźmi. Jestem bardziej organizatorem, liderem grupy. Cenię siłę i pracę grupy. Może dlatego nie mam tak złych doświadczeń w walce z formalnościami. Najtrudniejszym doświadczeniem było pełnienie przez rok funkcji skarbnika Polskiego Związku Żeglarskiego. Trudno wchodzi się w jakąś organizację, kiedy duże inwestycje są już rozbujane. Nie mam się czym pochwalić jeśli chodzi o ten zakres mojej działalności, bo niewiele mi się udało przez ten rok zwojować.
– Jakie refleksje miał pan żegnając się z funkcją skarbnika?
– Mam 56 lat – czyli nie tak znowu dużo – jednak uważam, że teraz czas już na młodych, trzydziestoparo-, czterdziestolatków. Mam na myśli działalność związkową, w PZŻ, czy w związkach okręgowych. Inne niż kiedyś są teraz role i zadania tego typu organizacji. PZŻ to wiązek o charakterze sportowym. Z kolei związki okręgowe stanowią część PZŻ, ale specyfika ich działania jest zupełnie inna. To na naszym krajowym podwórku ewenement w sferze organizacji sportowych różnych dyscyplin. Czas na nowe uregulowania, nowe podejście do wielu kwestii. I chciałbym być dobrze zrozumiany – nie uważam, że moje twierdzenie to przyznanie się do jakiejś porażki. To raczej przejaw świadomości tego, że czasy się zmieniają, zmieniają się zadania przed jakimi będą stawiani działacze. Po prostu potrzeba innych ludzi, ja już nie jestem na fali.
– Gdyby pan miał czas i pieniądze, jakiego żeglarskiego przedsięwzięcia by się pan podjął?
– Kupiłbym Marinę Trzebież.
– Myślałem, że usłyszę od pana o wymarzonym rejsie dookoła wiata, czy innym oceanicznym wyzwaniu, a pan marzy o tym, żeby wziąć sobie na plecy ogromną robotę…
– Tak, ale ja widziałem, jak taką robotę wykonują moi dziadkowie. Poza tym moja żona świetnie radzi sobie ze sprawami organizacyjnymi i finansowymi. Jestem pewien, że stanowilibyśmy znakomity tandem. Uważam, że organiczna praca u podstaw, bez ograniczeń wiążących związki żeglarskie jako organizacje sportowe – na przykład dotyczących organizacji regat – byłaby skuteczną metodą wychowania młodzieży.
– Jakie najważniejsze zadanie czeka pana w najbliższym czasie?
– Najważniejszym zadaniem będzie przekazanie okręgu w dobre ręce. Kończy się moja kadencja, w marcu 2021 roku mamy wybory. Czasy nie są łatwe, a pandemia niczego nie ułatwia. Duże i średnie związki, aktywnie działające w obszarze swoich statutowych zadań, mają stałe struktury, muszą pokryć koszty czynszów i innych obciążeń. Teraz tych kosztów nie można kompensować dochodami z egzaminów. Trudno nawet określić, jak wysokie będą straty w tym roku?
– A co w pracy działacza sprawiało panu największą satysfakcję?
– Największą satysfakcję miałem pracując w Komisji Kultury, Etyki i Wydawnictw. Zaczynałem pracę w tej komisji, której nazwa ewoluowała kilka razy, jeszcze za kadencji Zbyszka Kosiorowskiego, potem sam przez jedną kadencje jej przewodniczyłem. A jeśli chodzi o ludzi, których ceniłem sobie szczególnie, to jednym z najważniejszych był dla mnie Sekretarz Generalny PZŻ Zbigniew Stosio. Zawdzięczam mu bardzo dużo. To on wciągnął mnie w działanie centralne, do pracy w PZŻ. Dzięki niemu miałem bardzo ciekawych kilkanaście lat życia, poznałem świetnych ludzi. Zbyszek był encyklopedią wiedzy o historii PZŻ i całej organizacji funkcjonowania organizacji żeglarskich w Polsce. Jego strata bardzo mnie zabolała.
Maciej Olszewski – ur. 30.12.1963 roku. W 1978 roku zdobył patent żeglarza jachtowego, a rok później w Trzebieży sternika jachtowego. Posiada również uprawnienia instruktorskie. Prezes Wielkopolskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego, wieloletni komandor Klubu Żeglarskiego przy Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, członek Komisji Kultury, Historii i Odznaczeń PZŻ, powstałej w wyniku połączenia Komisji Oznaczeń oraz Komisji Kultury, Etyki i Historii.