
Znani i nieznani: Piotr Wojtowicz
Operator filmowy, profesor sztuki filmowej i… żeglarz. Piotr Wojtowicz pływa przez całe życie i marzy, żeby kiedyś połączyć pasję filmową i żeglarską.
Piotr Wojtowicz urodził się 23 stycznia 1958 roku w Toruniu, a dorastał w Kędzierzynie, gdzie jego rodzice otrzymali nakaz pracy. Tam też zetknął się po raz pierwszy z żeglarstwem.
– W szkole podstawowej miałem serdecznego przyjaciela Marka Wojciechowskiego, który jako ośmiolatek zaczął pływać na Cadetach – wspomina Piotr Wojtowicz. – Jego sukcesy, bo był nawet wicemistrzem Polski, spowodowały, że też wciągnąłem się w żeglarstwo. I jako 10-12-latek zapisałem się do Klubu Żeglarskiego „Tajfun” w Kędzierzynie.

Piotr Wojtowicz (z lewej) na łódce z Markiem Wojciechowskim w 1964 roku.
Fot. arch. Piotra Wojtowicza
W klubie przeszedł podstawowy kurs na patent żeglarza jachtowego i zaczął pływać. Najchętniej wspomina wakacyjne rejsy na Mazurach, na których z kolegami dawał upust młodzieńczemu temperamentowi.
– Ciągle eksperymentowaliśmy z wiatrem – opowiada. – Wiała szóstka, a my próbowaliśmy stawać na wybranych żaglach bokiem do wiatru, stawaliśmy w różne dziwne dryfy, balastowaliśmy na nieprofesjonalnie robionych trapezach, wlekliśmy się na linach za łódką. A i piwko się zdarzało – okropnej jakości w owym czasie… Jak dzisiaj o tym myślę, ciarki mnie przechodzą. Ratowało nas dobre wyszkolenie, bo rozsądku w tym nie było żadnego.
Piotr Wojtowicz pływał nie tylko na Śląsku i Mazurach, ale w 1976 roku też po Zalewie Wiślanym i Bałtyku, podczas szkolenia na patent sternika jachtowego. Wtedy miał pierwszy kontakt z morzem. Przygodę z żeglarstwem przerwał w latach 80., kiedy rozpoczął studia na Wydziale Operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Później jednak wrócił na ukochane Mazury i coraz częściej pływał po tamtejszych jeziorach – wspólnie z żoną Ewą.
– Przez ostatnich 10 lat jeżdżę tam co roku i dlatego zdecydowałem się na własny jacht – tłumaczy. – Chciałem kupić używaną łódkę, ale okazało się, że rynek jest płytki i nowa kosztuje niewiele drożej. Wybrałem ostatecznie Antilę 24.4 ze stoczni Antila Yachts Cezarego Duchnika. Niestety jacht będzie gotowy dopiero w lipcu 2022 roku, więc jeszcze w tym sezonie pozostaje mi czarter.
Pomimo przywiązania do Mazur Piotr Wojtowicz od kilkunastu lat regularnie pływa też po morzach. To ponownie zasługa przyjaciela z podstawówki, Marka Wojciechowskiego, który namawia go do wspólnych rejsów po wybrzeżach Chorwacji, Turcji i Włoch. Z kolegą, producentem filmowym Mirosławem Borkiem i dziennikarzem radiowym Kubą Strzyczkowskim żeglował z kolei po Bałtyku. Morze szybko nauczyło go respektu.

Piotr Wojtowicz (pierwszy z lewej) z Mirosławem Borkiem i Kubą Strzyczkowskim (pierwszy z prawej) na Bałtyku.
Fot. arch. Piotra Wojtowicza
– Miałem bardzo niebezpieczną przygodę na początku lat 2000., kiedy dopiero zaczynałem żeglować po morzu – opowiada. – Popłynąłem z trzema kolegami w rejsie ze znanym i doświadczonym kapitanem. Nad ranem po podróży z Polski, wsiedliśmy na łódkę we Fiumicino w Rzymie, a koło południa wypłynęliśmy. Zaczął nas morzyć sen i większość załogi poszła spać, a na pokładzie za sterem został kolega, który pierwszy raz płynął jachtem. Po kilku godzinach poczuliśmy łomot – wpadliśmy na skały. Łódka zaczęła szybko nabierać wody, pompy nie działały, a przez radio początkowo nie mogliśmy się połączyć. Dopiero po dłuższej chwili udało nam się wezwać pomoc i dwie motorówki ratownictwa morskiego doholowały nas do portu. Wiele nas to nauczyło, a kapitana na pewno…
Choć Piotr Wojtowicz jako operator filmowy i reżyser pracował przy kilkudziesięciu filmach fabularnych i spektaklach teatru telewizji oraz ponad stu filmach reklamowych, nie udało mu się połączyć pasji zawodowej z żeglarstwem.
– Zawsze o tym marzyłem i poszukiwałem takich projektów, ale niestety były tylko pojedyncze sceny z bohaterem na łódce – przyznaje. – Nigdy nie było tak, że żeglarstwo lub sam jacht były tematem lub zwrotem dramaturgicznym. Raz dostałem propozycję zrobienia filmu o OnkoRejsie – psychoterapeutycznym rejsie kobiet, które chorują lub chorowały na nowotwór – ale z powodu innych zobowiązań z żalem musiałem odmówić. Natomiast jeśli chodzi o morze, w serialu Ekstradycja były sceny na kutrach, na których przemycano narkotyki, a Olaf Lubaszenko je odkrywał. Kręcenie zajęło cztery dni i przydało się obycie z wodą – w ekipie filmowej byłem tym, który wiedział jak rozdzielać zadania, co może być niebezpieczne i jak zabezpieczyć ludzi i sprzęt. Naturalnie mieliśmy też od tego fachowców, ale na tym łączeniu pomiędzy dwiema grupami – filmowcami i wodniakami – przydawało się moje doświadczenie.

Na planie serialu Ekstradycja.
Fot. arch. Piotra Wojtowicza
Piotr Wojtowicz ma również marzenia czysto żeglarskie.
– Szczególnie w okresach, kiedy jestem po kilku miesiącach intensywnych zdjęć do jakiegoś filmu – marzy mi się położenie się na pokładzie łódki kołyszącej się na ciepłym morzu. Kiedy z przemęczenia nie mogę zasnąć, o tym właśnie myślę. Ale czuję też potrzebę sprawdzenia się i przelotu przez Atlantyk. Chciałbym dowiedzieć się, jak reaguję na tego typu sytuację – zarówno związaną z żeglarstwem i żywiołem, jak i relacjami międzyludzkimi na jachcie.
Piotr Wojtowicz, ur. 23 stycznia 1958 roku w Toruniu, operator filmowy i reżyser, profesor doktor habilitowany sztuki filmowej i wykładowca w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Autor zdjęć m.in. do filmów „Prymas. Trzy lata z tysiąca”, „Sztos”, „Jutro idziemy do kina”, „Różyczka”, oraz seriali „Ekstradycja”, „Ojciec Mateusz”, „Czas Honoru”, „Kryminalni” i „Na dobre i na złe”. Żeglarz śródlądowy i morski z patentem jachtowego sternika morskiego.