< Powrót
12
kwietnia 2024
Tekst:
Adam Mauks
Zdjęcie:
JKMW Kotwica
Kotwica

Znani i nieznani: Artur Pierzyński

Komandor Jacht Klubu Marynarki Wojennej Kotwica w Gdyni Artur Pierzyński, kierując klubem, stara się być mądry mądrością i silny siłą swoich kolegów z Zarządu klubu. Fascynuje go Japonia i gotowanie, zapewnia też dom bezdomnym psom.

Jest absolwentem Technikum Leśnego w Tucholi. To tam w pierwszej klasie zaczęła się jego przygoda z żaglami w 13. Wodnej Drużynie Harcerskiej. Nauczycielem techniki był w Tucholi Andrzej Leszczyński, który też zajmował się szkolnym żeglarstwem i to pod jego okiem obecny komandor Kotwicy stawiał pierwsze kroki w żeglarstwie.

– Mieliśmy do dyspozycji chojnickie Vele, Omegi, jednego Oriona oraz Trenera, a żeglowaliśmy na Jeziorze Głęboczek – wspomina Artur Pierzyński.

Pochodzi z rodziny o wojskowych tradycjach, więc on też zamierzał kontynuować edukację w Wojskowej Akademii Technicznej.

– Kiedy byłem w 5. klasie technikum w Tucholi, do szkoły przyjechał podchorąży z Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej w Gdyni (WSMW) i zaprosił nas na dni otwarte uczelni – wspomina – Wraz z kilkoma kolegami pojechałem nad morze zobaczyć, co uczelnia ma do zaoferowania. Nie wiem, czy na moje szczęście, czy nieszczęście, pokazali nam film o ORP „Iskra”, ale po jego obejrzeniu wiedziałem już, co dalej chcę w życiu robić. Wtedy to podjąłem decyzję, że “nauka nie pójdzie w las, tylko na morze i złożyłem papiery do WSMW. Udało mi się zdać egzaminy na uczelnię, a po pięciu latach studiów dostać na żaglowiec „Iskra”, choć łatwo nie było. Szybciej od kolegów napisałem i obroniłem pracę magisterską, a na „Iskrze” spędziłem czas od 1991 do 1997 roku.

Po zejściu z żaglowca, Artur Pierzyński trafił do Ośrodka Szkolenia Żeglarskiego Marynarki Wojennej w Gdyni. Służył potem m.in. w morskim dowództwie NATO w Neapolu, Centrum Operacji Morskich w Gdyni, placówce dyplomatycznej w Szwecji oraz w MON.

Jeszcze na pierwszym roku studiów Artur Pierzyński trafił do Jacht Klubu Morskiego Kotwica w Gdyni, bo tak obecny Jacht Klub Marynarki Wojennej Kotwica nazywał się do 1992 roku. W czasie studiów żeglował na tzw. „ćwiartkach”, słynnych Petersenach. Najpierw to był „Paź”, a po trzech latach przesiadł się na „Dobosza”, który do dziś służy Kotwicy.

Artur Pierzyński (pierwszy z lewej) z inż. Zygmuntem Choreniem, konstruktorem słynnych polskich żaglowców i prezesem Pomorskiego Związku Żeglarskiego Bogusławem Witkowskim. Fot. Tadeusz Lademann

Komandor Pierzyński jest najbardziej dumny z tego, że dostąpił zaszczytu rejsu dookoła świata na „Iskrze” w latach 1995-1996, w którym uczestniczył jako oficer wachtowy. Dziś swoje życie, nie tylko żeglarskie, dzieli na trzy etapy: przed „dużym kołem”, w jego trakcie i po.

– Poza tym, spośród wielu rejsów, na wielu jednostkach, które prowadziłem, szczególnym sentymentem darzę rejsy na STS „Pogoria” – dodaje. – Miałem też przyjemność bycia kapitanem na żaglowcu „Kapitan Borchardt” w ubiegłorocznych “tallszipach”. W szerszej perspektywie najwyżej cenię sobie możliwość żeglowania z młodymi ludźmi.

Rejsy z nimi dają czasem niezwykłe efekty.

– Pamiętam, jak w 2019 roku na STS „Pogoria” udałem się z młodą załogą na „Tall Ships Races” – opowiada.- Najpierw należało dojść z Gdyni do Aalborga w Danii, a stamtąd, już w regatach, do Fredrikstadt w Norwegii. Normalnie nie ma problemu, by w trzy dni pokonać odległość z Gdyni do Aalborga, chyba, że jest sztorm wyżowy i wieje z kierunków północno-zachodnich przez osiem dni. Wtedy jest to wyzwanie, ale dzięki długotrwałej walce z żywiołem i własnymi słabościami, załoga się zahartowała. Do dziś mam taką refleksję, że wtedy w Gdyni zaokrętowałem grupę nieskoordynowanych młodych ludzi, a po dwóch tygodniach we Fredrikstadt wyokrętowałem załogę, pisaną przez duże „Z”. Etap regatowy był tak wymagający, że wykonaliśmy wtedy więcej zwrotów przed cztery czy pięć dni niż przez poprzedzające trzy lata innych rejsów.

Z perspektywy komandora klubu, odpowiedzialnego za jego funkcjonowanie, ludzi i sprzęt, Pierzyński cieszy się, że ma dobry Zarząd, bo wychodzi z założenia, że każdy kapitan czy szef jest silny siłą i mądry mądrością swoich współpracowników. Według niego, kluczem do sukcesu w klubie jest dobre współdziałanie z ludźmi, wspieranie ich inicjatyw, a nie “rządzenie”.

Artur Pierzyński przyznaje, że nigdy nie myślał o sobie jako o komandorze klubu. Objął stanowisko po odejściu na wieczną wachtę legendarnego Edwarda Kinasa, swojego poprzednika. Miał być tylko komandorem „technicznym”, do najbliższych wyborów, w których jednak zagłosowało na jego kandydaturę 100 procent koleżanek i kolegów z klubu, dlatego – jak wyznaje – nie mógł odmówić przyjęcia odpowiedzialności za Kotwicę.

– W tej chwili głównym celem klubu jest utrzymanie tych jednostek które ma w stanie nadającym się do bezpiecznej żeglugi – wyjaśnia. – A jeśli się da, to nawet polepszenie ich stanu technicznego.

Komandor chciałby też pozyskać dla Kotwicy jedną lub dwie nowe jednostki jednak nacisk kładzie przede wszystkim na bezpieczeństwo żeglowania.

– Ważne też, że udało nam się zredukować do minimum wydatki administracyjne – nie ukrywa. – Dzięki temu więcej możemy wydać na poprawę stanu technicznego naszych jachtów.

W klubie starają się nie tylko racjonalizować wydatki, ale i pamiętać o korzeniach i bogatych tradycjach, z których wszyscy klubowicze są dumni.

Artur Pierzyński na “Iskrze” przed przylądkiem Horn, 1995 rok. Fot. Archiwum Artura Pierzyńskiego

Prywatnie Pierzyński jest zafascynowany Japonią. Jego związki z tym krajem sięgają roku 1992 roku i „Operacji Columbus’ 92″,w której brał udział na pokładzie „Iskry”. Wtedy to, wraz ze swoim serdecznym przyjacielem Brunonem Świątkiem, poznał sympatyczną Japonkę, panią oficer z japońskiego, ale przecież i trochę polskiego, żaglowca „Kaisei” (były polski „Zew”).

Przyjaźń przetrwała do dziś, a poza tym Japonia to kraj, który, abstrahując od żeglarstwa, zauroczył go swoją bogatą historią, egzotyczną kulturą i sztuką, a przede wszystkim niepowtarzalną kuchnią, o kuchennych, ręcznie kutych, nożach nie wspominając. Japonię już odwiedził, póki co – pierwszy, lecz na pewno nie ostatni raz.

Dziś, urodzony w 1967 roku w Poznaniu, komandor Jacht Klubu Marynarki Wojennej Kotwica mieszka w Gdyni i, jak mówi, ma sporo zainteresowań, zarówno tych poważnych, jak i tych mniej serio. Bardzo lubi gotować, fotografować, stara się wszechstronnie rozwijać i dbać o kondycję fizyczną, a poza tym, wraz z żoną, od lat zapewniają bezpańskim psom kochający dom.

Ich pierwszy, przygarnięty pies, Skiper, zabłąkał się do Ośrodka Szkolenia Żeglarskiego Marynarki Wojennej w tym samym roku, w którym, ówczesny porucznik Pierzyński, rozpoczął tam swoją służbę. Ostatni „nabytek”, to pochodząca z gdyńskiego „Ciapkowa” suczka Felicja, która systematycznie bierze udział w spotkaniach zarządu klubu, sumiennie głosując “na cztery łapy”.

Co myślisz o tym artykule?
+1
3
+1
1
+1
1
+1
1
+1
0
+1
1
+1
0

PODZIEL SIĘ OPINIĄ