
Znani i nieznani: Wojciech Skóra
Jego pasją jest żegluga śródlądowa. Dlatego jako działacz żeglarski skupia się na pracy w Komisji Żeglarstwa Śródlądowego PZŻ i przewodniczy Komisji Turystyki Żeglarskiej w PTTK. Jako żeglarz niestrudzenie przemierza europejskie szlaki śródlądowe. Dziś Wojciech Skóra opowiada o swoim sposobie na rekreację pod żaglami.
– Jak to się stało, że wychowany na Śląsku, z dala od morza, nastolatek został żeglarzem?
– Wychowałem się w Zagłębiu Dąbrowskim, gdzie wprawdzie nie ma dostępu do morza, ale są cztery sztuczne zbiorniki wodne, nazywane Pogoriami. To właśnie tam zdobywałem pierwsze żeglarskie szlify, zwłaszcza na Pogorii 1. Do klubu żeglarskiego trafiłem w piątej klasie podstawówki, czyli na początku lat 70. Żadnych tradycji żeglarskich w rodzinie nie było, uprawialiśmy turystykę górską, ale żeglarstwo bardzo mi się spodobało. Zaczynałem od Cadetów, jednak dość szybko rosłem i przesiadłem się na OK Dinghy, a w końcu dość długo żeglowałem na Finnie. Startowałem w mistrzostwach Śląska, zdobyłem nawet tytuł wicemistrzowski.
– I co było dalej, kiedy porzucił pan karierę sportową?
– Miałem trochę przerwy, wyjechałem w Polskę, a potem za granicę. Po powrocie do Dąbrowy zapisałem się do Polskiego Towarzystwa Krajoznawczo-Turystycznego, co pozwoliło mi łączyć dwie pasje – żeglarstwo i turystykę górską, do której zamiłowanie wyniosłem z domu. Mieliśmy w PTTK swoje łódki stacjonujące na Mazurach i tam co roku jeździliśmy, najpierw żeby przygotować je do sezonu, następnie latem na nich pływaliśmy, a w końcu zabezpieczaliśmy je na zimę. Była okazja, żeby pożeglować i pozwiedzać najbardziej malownicze miejsca.
– I ten rodzaj żeglarstwa, niewyczynowy, nastawiony na wypoczynek, stał się pańską pasją…
– Rzeczywiście. Polubiłem swobodne pływanie, możliwość zwiedzania, a nie tylko ścigania się. Przy okazji przekonałem się, że mam talent do organizowania rejsów i opracowywania tras tak, żeby zobaczyć jak najwięcej ciekawych miejsc, których znalezienie wymaga poszperania wśród starych map i relacji. Do dziś tej metody opracowywania tras się trzymam. Unikam zbyt długiego pływania utartymi szlakami.
– Pamięta pan jakiś ciekawszy rejs?
– Było ich całkiem sporo. W 2014 i 2015 roku przepłynęliśmy w grupie kilku jachtów ponad 5 tysięcy kilometrów rzekami i kanałami Europy. Najlepsze w takim pływaniu jest to, że nie trzeba się spieszyć, można wybrać miejsce i długość postoju. Jeśli chcemy, możemy zatrzymać się gdzieś na dwa, trzy dni, a jeśli nam się gdzieś nie spodoba, to po kwadransie ruszamy dalej. Realizując swoją pasję organizowałem wiele rejsów na zachodzie i wschodzie Europy. Dotarłem z Polski trasami śródlądowymi do Bazylei w Szwajcarii, a na wschodzie dopłynąłem do Zalewu Kurońskiego. Żeglowaliśmy wokół Kanału w grupie 15 łodzi.
– Wspomniał pan o zdolnościach organizacyjnych, to stąd pańska aktywność w organizacjach żeglarskich?
– Tak, od wielu lat zajmuję się turystyką wodną w PTTK, pełnię funkcję przewodniczącego Komisji Turystyki Żeglarskiej Zarządu Głównego PTTK. Jestem też członkiem Komisji Żeglarstwa Śródlądowego w Polskim Związku Żeglarskim.
– Czy zdarza się panu łączyć obie funkcje?
– Tak było choćby w roku 2004, kiedy z inicjatywy Wojciecha Kuczkowskiego, działającego wówczas w PTTK i w PZŻ, zorganizowaliśmy rejs na powitanie Unii Europejskiej na polskich wodach. Równocześnie było to uczczenie 80-lecia PZŻ. To była spora operacja, na którą składało się wiele rejsów w różnych częściach Polski. Jeśli chodzi o nasz PTTK, to kilka łodzi popłynęło z Bydgoszczy Notecią do Odry, a następnie w górę rzeki do Kanału Gliwickiego. Byłem komandorem rejsu na tym odcinku i dostarczyłem łodzie do Oświęcimia. Po drodze było oczywiście kilka „przerzutek”. Dotarliśmy w pobliże zerowego kilometra żeglugowego Wisły i stamtąd w dół, do Płocka. Tam odbyła się Gala Wiślana z udziałem ponad 130 łodzi. To była jedna z większych wspólnych imprez PTTK i PZŻ.
– Z tego co wiem, szczególnie chętnie wraca pan na Ukrainę, zaangażował się pan także w propagowanie pamięci i dziedzictwa generała Mariusza Zaruskiego.
– Tak. Zaczęło się od przygotowania pierwszej wizyty w Chersoniu w roku 2011. Tam, jak wiadomo, spoczywają prochy generała Mariusza Zaruskiego. Jest też spore środowisko polonijne, w tym i żeglarze. W kwietniu tamtego roku na Ukrainę wybrała się spora delegacja z udziałem władz państwowych, żeby wziąć udział w uroczystościach rocznicowych upamiętniających śmierć generała w 1941 r. Było nas jakieś 150 osób, w tym reprezentanci PTTK, PZŻ, Ligi Morskiej i Rzecznej, ZHP, TOPR, szkół noszących imię Zaruskiego. Chcieliśmy uczcić pamięć wybitnego Polaka i podnieść na duchu wszystkich mieszkańców tego regionu mających polskie korzenie.
– Potem były regaty, także w Chersoniu…
– Jednym z uczestników kwietniowej uroczystości był Marek Tarczyński, pułkownik w stanie spoczynku i historyk zajmujący się dziejami dawnych wschodnich rubieży Polski. Napisał sporo prac poświęconych Mariuszowi Zaruskiemu. On właśnie był motorem kolejnego przedsięwzięcia, do którego realizacji przystąpiliśmy niedługo po powrocie z Chersonia. Postanowił uczcić pamięć generała jesiennym rejsem do Chersonia. Chcieliśmy płynąć bezpośrednio z Warszawy, jednak rzeczywistość biurokratyczna zmusiła nas do zmiany planów. Rozpoczęliśmy spływ w Sławutyczu, niedaleko Czarnobyla. To był pierwszy, najwyżej ulokowany punkt, w którym można było zrzucić na wodę łodzie i bez przeszkód płynąć dalej. Było pięć łodzi polskich – kabinowe jachty mieczowe o długości od 7 do 8 metrów. Płynął też z nami zaprzyjaźniony żeglarz z Chersonia na swojej łódce. Cała wyprawa zajęła siedem tygodni. Na miejscu wzięliśmy udział w rozgrywanych tam co roku, we wrześniu, regatach na Dnieprze.

Wojciech Skóra z Rozalią Lipińską, prezes Towarzystwa Polskiego „Polonia” w Chersoniu, przy grobie gen. Mariusza Zaruskiego.
– Impreza w pewnym momencie zmieniła patrona.
– Rzeczywiście. Wiedząc, że tamtejsi żeglarze ścigają się w takiej imprezie, jeszcze podczas wizyty w kwietniu 2011 r. przekazaliśmy im puchar ufundowany przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Pomysł był taki, że jeden z sześciu biegów podczas tych regat noszących imię założyciela Chersonia, kniazia Potiomkina, będzie wyścigiem o przechodni puchar Generała Zaruskiego. Kiedy dotarliśmy naszą flotą do Chersonia na regaty, okazało się, że organizatorzy uznali, że nie tylko jeden wyścig, ale całe regaty będą nosić imię generała. Tak szybko i naturalnie zmienił się patron regat.
– Proszę opowiedzieć nieco więcej o tych regatach.
– To bardzo specyficzne regaty, rozgrywane są na rzece, na odcinku ok. 6 mil, wśród morskich statków – 10-, 15-tysięczników. Kiedy się płynie w wyścigu kwestią wyboru jest, czy mijamy takiego kolosa z lewej, czy z prawej burty, ale od tego wyboru może zależeć, czy będziemy płynąć szybciej, czy zabraknie nam w którymś momencie wiatru i zostaniemy z tyłu. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że tam wszystko co znamy z naszych akwenów, na przykład odległości i zapory, trzeba brać z dziesięciokrotnie większą poprawką. Wynika to z ukształtowania terenu, na którym występują limany. U ujścia Dniepru do morza najdłuższy zalew ma 215 kilometrów, a najszerszy 40. Dla nas kawałeczek to 200 metrów, dla miejscowych – 2-3 kilometry. Jak zawieje, robi się sztorm, a fala osiąga nawet 4 metry. Pływa się jak po otwartym morzu. Tamtejsi żeglarze pływają głównie na jednostkach kilowych. Ciekawostką jest, że tam obowiązuje zupełnie inna klasyfikacja. My mamy T1, T2, T3, a oni ćwierćtonówki, półtonówki, osobna klasa to jachty mieczowe. Mimo tylu lat żeglowania w Chersoniu, wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić. W regatach bierze udział ok. 60 łodzi kabinowych. Są m.in. jednostki z Nikipola oddalonego o 40 kilometrów od Odessy, z Nowej Kachowki, która jest ostatnią miejscowością przed ujściem Dniepru do morza. Jest łódka z Energodaru, to polski Taurus, który płynie do Chersonia na start regat przez trzy dni. Zresztą, polskie konstrukcje, m.in. Tanga, są tam bardzo cenione i popularne. Są też oczywiście żeglarze z Chersonia.
– Jest pan stałym bywalcem i uczestnikiem tych regat?
– Uczestniczę w nich regularnie od 2011 r., z wyjątkiem minionej jesieni, kiedy ze względu na sytuację pandemiczną wyjazd na Ukrainę nie był możliwy. Zawsze zawożę jakieś drobne upominki przeznaczone na nagrody dla uczestników. Dla mnie i moich kolegów jest to okazja do spotkań z Polonią, rozmów o historii i współczesności.
– W tym roku wybiera się pan we wrześniu do Chersonia?
– Regaty są zaplanowane w kalendarzu i ja się na nie oczywiście wybieram.
– Ma pan jakieś żeglarskie marzenie, akwen, który chce pan odwiedzić?
– Mam takie trasy i czekam na dogodny moment, czyli więcej wolnego czasu, żeby wcielić marzenia w czyn. Po pierwsze, chce popłynąć Kanałem Gota w Szwecji. Po drugie, marzy mi się rejs Dunajem do Morza Czarnego. Zresztą, całe południe Europy ma do zaoferowania bardzo wiele pięknych tras. Jest ich tak wiele, że można pływać i latami nie dotrzeć dwa razy w to samo miejsce.
– A w Polsce, gdzie się panu żegluje najlepiej?
– Mój ulubiony akwen to Zalew Wiślany. To moje żeglarskie miejsce na ziemi. Zawsze chętnie tam wracam, zwłaszcza do Suchacza.
Wojciech Skóra – ur. 1960 w Dąbrowie Górniczej. Jak sam o sobie mówi, jest Zagłębianinem od pokoleń. Poza wymienionymi w tekście rejsami prowadził też m.in.:
– 2012 – rejs na jez. Muritz w Niemczech,
– 2013 – rejs do Kaliningradu i Zalew Kuroński,
– rejsy Wisłą od kilometra „0” w latach 2004 i 2008, a w 2017 r., z okazji Roku Wisły, zawiózł Cadeta pod schronisko na szczycie Baraniej Góry, aby tam, przy otaklowanej łódce, w symboliczny sposób, tuż przy źródłach rzeki, rozpocząć rejs Wisłą,
– 2009 i 2019 – rejsy Odrą,
– 2011 i 2018 – rejsy Wielka Pętlą Wielkopolską
oraz rejsy Pętlą Żuławską, na Zalewie Wiślanym i na Pojezierzu Iławsko-Ostródzkim.
Od 2005 roku uczestniczy w organizacji konkursu Nagroda Przyjaznego Brzegu, jest sekretarzem jury. Od dwóch lat, na portalu Centrum Turystyki Wodnej PTTK, wspólnie z Markiem Słodownikiem, prowadzi ogólnopolski konkurs Król Wiedzy Żeglarskiej. Wyróżniony Złotą Honorową Odznaką PTTK, odznaką honorową „Za zasługi dla turystyki”, Honorową Odznaką Zasłużony dla Żeglarstwa Polskiego, Medalem za Szczególne Zasługi dla Żeglarstwa Polskiego, Srebrnym Krzyżem Zasługi.